Nazywam się Dolemite to kolejna produkcja, pod którą podpisał się Netfliks. Tym razem jednak platforma się postarała.
Eddie Murphy powraca w niezłym stylu. Dawno nie widziałam tak radosnej "czarnej" komedii. Nazywam się Dolemite - recenzja
Eddie Murphy powraca na właściwie tory. Przed nim bardzo pracowity okres pełen premier. Rusza z kopyta wraz z Netfliksem dzięki filmowi Nazywam się Dolemite. Oczywiście, że musiał zacząć od komedii. To właśnie to, co Murphy robi najlepiej. O czym właściwie jest ta produkcja? Rudy Ray Moore był amerykańskim komikiem, muzykiem, aktorem i producentem. Największy rozgłos zyskał występując pod pseudonimem Dolemite. Postać powstała na potrzeby występów komediowych Moore’a. Pojawiła się także w trzech filmach: Dolemite, The Human Tornado i The Return of Dolemite. Mężczyzna zmarł w 2008 roku. Netfliks postanowił uwiecznić historię jego kariery właśnie tym filmem.
Tak, to film czarny do cna
Wraz z Eddiem Murphyem przenosimy się w lata 70. Film prowadzi nas za rękę od momentu, w którym bohater wpada na pomysł odegrania postaci Dolemite'a, aż do chwili największego rozkwitu jego kariery. Praktycznie wszystko, co robią bohaterowie, to prowizorka. Pokazują, że nie potrzebują wsparcia wielkich wytwórni, aby działać i zdobywać rozgłos wśród czarnoskórej publiczności. Jakkolwiek nie pasuje to do postaci, film jest po prostu... sympatyczny. Produkcji nie polecam młodszym odbiorcom. Nazywam się Dolemite jest przepełnione wulgaryzmami, nagością oraz sprośnymi żartami. Co wrażliwsi dorośli też z pewnością będą załamani. Ja nie poczułam się zgorszona, aczkolwiek żarty sceniczne bohatera jakoś do mnie nie przemawiały. Rozumiem ich sens, nadążam za pointą i wiem, dlaczego na twarzach niektórych wywołują szerokie uśmiechy, ale to po prostu nie mój typ humoru. Dużo lepiej bawiłam się, gdy film pozwolił nam obserwować codzienność Moore'a, a Eddy Murphy mógł się popisać, grając postać po prostu ludzką i radosną.
Netflix pokazuje, jak zmarnować potencjał historii i obsady aktorskiej. Pralnia – recenzja
Film nie spodoba się nikomu, kogo zraża kultura czarnoskórych. Produkcja jest na niej skupiona niemal całkowicie. Większość bohaterów to Afroamerykanie. Dolemite pokazuje nam ich kulturę, zachowanie, muzykę i sposób życia w tamtym okresie. Wszystko jest świetne, radosne i pełne energii, ale na pewno nie przemówi do każdego. Na szczęście akurat ten aspekt filmu trafił do mnie w stu procentach. Szczerze polubiłam wszystkich bohaterów i życzyłam im jak najlepiej, patrząc, jak dają z siebie wszystko, aby cokolwiek im wyszło.
Nazywam się Dolemite to dobry powrót Eddiego Murpyego
To nie jest jeszcze dokładnie ta komedia, na którą czekałam. W dzieciństwie bardzo lubiłam filmy z Eddiem i tęskniłam za takimi produkcjami. Mam nadzieję, że to nie ja się zestarzałam, a specyfika filmu po prostu w pełni mnie nie zaspokoiła. Trudno jest jednak coś konkretnego produkcji zarzucić. Książkowo i technicznie wszystko jest z filmem w porządku. Wszystko, co mogłoby się nie spodobać, zależy wyłącznie od gustu. Nikt nie może narzekać na aktorstwo, muzykę, zdjęcia czy scenariusz, bo są po prostu dobre. Każdy aspekt został potraktowany z należytą starannością i to widać. Inaczej ma się sprawa specyficznego humoru, klimatu i sympatii do samego Murphyego. To są rzeczy, których czasami po prostu nie przeskoczymy. Nie będą nam pasować i tyle, trzeba z tym żyć. Dajcie Dolemitowi szansę. Po kilkunastu minutach filmu będziecie już pewni, czy macie ochotę go skończyć, czy wolicie poczekać na pozostałe wielkie powroty Eddiego Murphyego. A przecież jest na co czekać.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu