Jedne z największych firm na świecie wydają się w ogóle nie rozumieć oczekiwań fanów ich marek. To o tyle przerażające, że nie trzeba być znawcą ani specjalistą by wiedzieć, że pewne rzeczy po prostu nie mają szans się obronić.
Tworzenie treści jest łatwiejsze niż kiedykolwiek. W dzisiejszych czasach każdy może być twórcą, a w przypadku gier — w każdej można co nieco przypudrować, zmienić skórkę i sprzedać to samo na nowo. Disney pokazuje że 6 filmów z Gwiezdnych Wojen to było zdecydowanie za mało, bombardując nas nie tylko kolejnymi kinówkami, ale także serialem za serialem. Niewiele z nich się podoba ludziom — i nie mam tu na myśli wyłącznie fanów, bo ci, wiadomo, wymagania mają zupełnie inne niż większość. Nie zmienia to jednak faktu, że wszystkie duże firmy chcą odcinać kupony od popularności swoich największych marek. I nie mam z tym żadnego problemu, kiedy mowa o spin-offach czy innych mediach z ich użyciem gdy stoją na wysokim poziomie. Takim chlubnym przykładem z ostatnich tygodni jest Cyberpunk: Edgerunners, które zbiera od wszystkich bardzo wysokie noty — w mojej opinii, w pełni zasłużenie. Tutaj można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że serial wypadł lepiej niż gra — a przynajmniej jej start. Niemniej to taki wyjątek potwierdzający regułę.
Biznesmenom na najwyższych korporacyjnych szczeblach wydaje się, że każdy kolejny produkt będzie sprzedawał się tak dobrze, jak oryginał. I gadżety związane z oryginałem, które prawdopodobnie przynoszą grube miliony dolarów każdego kwartału. Prawda jest jednak taka, że sprawa nie jest wcale ani taka prosta, ani oczywista — i na przestrzeni lat byliśmy tego świadkami już wielokrotnie.
Kilka dni temu gruchnęła wiadomość, że battle royale z Final Fantasy 7 — Final Fantasy VII: The First Soldier — zniknie z powierzchni już 11 stycznia. Gra trafiła na smartfony 17 listopada ubiegłego roku — czyli utrzyma się na powierzchni niespełna dwa lata. Czy to dobra gra? Moje doświadczenia z nią są mocno średnie, no i tak też ją oceniam. Jednak patrząc na to szerzej, to... nie jest to ani Final Fantasy VII, ani najlepszy przedstawiciel battle royale dostępny na rynku. Jaki zatem sens spędzać tam czas? Po co gra powstała? To znaczy wiadomo - powstała, by zarabiać, ale czasami można odnieść wrażenie, że pomysłodawcom brakuje... jakiejkolwiek wizji. Bo tak jak napisałem: fani Final Fantasy VII już wcześniej udowodnili, że strzelaniny ich nie interesują (Dirge of Cerberus: Final Fantasy VII, czyli przedstawiciel gatunku z ery PS2 też zbierał mocno średnie oceny). Wierzyli że jeszcze jeden przedstawiciel szalenie popularnych battle royale się przebije szerzej, bo osadzony jest w uwielbianym świecie? Litości.
Ale takich przykładów na przestrzeni lat były setki. Nieszczęsne gry z serii Zelda na CD-i, którym Link nie pomógł czy właśnie seriale z Gwiezdnych Wojen. Nie ważne jak wielkie jest uwielbienie dla pierwowzorów — ostatecznie liczy się to, co dostajemy. A jak produkt jest do kitu, to nikogo on nie interesuje.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu