Modułowe oświetlenie Nanoleaf ma już wiele wcieleń i kształtów – począwszy od trójkątów i sześcianów, przez listwy, a na lampkach choinkowych skończywszy. Wiele osób ceni sobie jednak klasyczny, kwadratowy kształt, od którego zresztą firma zaczynała wraz z linią Canvsa. Specjalnie dla nich powstały Nanoleaf Blocks, które tym razem wychodzą trochę poza ramy ściennej dekoracji.
Nanoleaf Blocks - recenzja. Świecące klocki na ścianę dla technologicznych świrów

Blocks to zupełnie nowa linia produktów Nanoleaf. Choć nie mamy tutaj żadnych fikuśnych kształtów, producent postarał się o szereg innowacji. Przede wszystkim Nanoleaf Blocks to już nie tylko światełka w tym samym rozmiarze. Na całą serię składają się kwadraty o boku 23,1 cm oraz mniejsze – 11,5-centymetrowe. Efektu 3D dodaje natomiast fakt, że mają one teraz aż 2,9 cm grubości. A to ciągle nie koniec, bo Blocks to również metalowa tablica z haczykami pozwalającymi na wieszanie słuchawek, padów, klawiatur i innych akcesoriów oraz… półki będące integralną częścią zestawu.
Tradycyjnie w świat Nanoleaf Blocks możemy wejść, kupując któryś z zestawów startowych. Największy (i opisywany poniżej) – Combo XL – zawiera po 4 kwadraty w różnych rozmiarach, jeden moduł tablicy z dwoma haczykami, a także jedną metalową półkę. Oczywiście nie zabrakło też zasilacza, panelu kontrolnego oraz całego zestawu akcesoriów do montażu. Cena trochę zwala z nóg, bo wynosi ok. 1000 zł.
Jak się za to zabrać?
Nazwa zobowiązuje, więc całość zapakowano w pudełko w kształcie kostki. Na szczęście produkty zostały dobrze zabezpieczone, więc nawet intensywna podróż kurierska nie powinna być im straszna.
Jak widać na zdjęciach, mamy tutaj trochę do składania. Pierwszym krokiem powinno być zaprojektowanie układu naszej instalacji. Najlepiej zrobić to na podłodze, a jeżeli lubimy AR i mamy iPhone’a – ściągnąć dedykowaną aplikację Nanoleaf, która radzi sobie z tym całkiem nieźle, tworząc wierną wizualizację.
W przeciwieństwie do poprzednich produktów Nanoleaf nie obędzie się tutaj bez wiertarki. W zestawie mamy bowiem kołki z wkrętami, za pomocą których musimy przymocować metalowy moduł z haczykami oraz półkę. Sam proces jest relatywnie prosty i szybki, ale jeżeli np. wynajmujecie mieszkanie, może to być przeszkoda nie do pokonania.
Na szczęście pozostałe świecące „klocki” możemy już po prostu przykleić za pomocą dołączonych do zestawu żelowych lepów. Niestety nie wiem, jak wygląda proces ich usuwania w praktyce. Instrukcja twierdzi, że prosto, ale założę się, że czeka nas potem co najmniej malowanie.
Każdy moduł składa się tak naprawdę z kilku elementów. Sercem jest oczywiście tablica z diodami LED, na którą nakładany jest fabrycznie matowy, półprzeźroczysty dyfuzor w białym kolorze. Pierwotnie wszystkie dyfuzory są płaskie, ale w sprzedaży znajdziemy już warianty z wzorkami (których zapewne będzie przybywać). Elementem, który zostaje przyklejony do ściany jest natomiast plastikowa ramka w kształcie krzyża. I to do niej będziemy przyklejać lepy trzymające całą konstrukcję na ścianie.
Niemniej istotnym elementem są też trzypinowe łączniki. Każdy ma ząbki, które pozwalają mu się efektywnie wpiąć w świecący panel. W ten sposób wszystkie moduły komunikują się między sobą, a my w aplikacji możemy zobaczyć kształt naszej instalacji.
Dołączony kontroler, podobnie jak zasilacz, możemy podpiąć do dowolnego modułu. Mamy tutaj pięć przycisków: do włączania i wyłączania, regulacji jasności, przełączania motywów, a także aktywowania trybu świecenia w rytm grającej w tle muzyki. Efekt jest naprawdę ciekawy, choć zapewne lepiej wygląda przy większej liczbie modułów.
Aplikacja i możliwości
Wspomniana apka to standardowy produkt Nanoleaf rozwijany właściwie już od dłuższego czasu. Z tego samego rozwiązania korzystamy w przypadku innych zestawów tej marki.
Warto dodać, że od pewnego czasu światełka Nanoleaf wykorzystują protokół łączności Thread, który został zaprojektowany specjalnie z myślą o rozwiązaniach IoT. W rezultacie nasz system oświetlenia pełni rolę routera brzegowego i łączy się z domową siecią WiFi. Cały system możemy potem rozbudowywać o kolejne urządzenia, jak żarówki czy lampki, które będą łączyły się z pierwotnie skonfigurowanym routerem brzegowym. Zapewnia to lepszą stabilność połączenia, a jednocześnie jest zgodne z Apple Homekit czy Google Home.
Proces parowania jest relatywnie prosty i wymaga od nas wykorzystania dołączonego, przyklejonego na instrukcji obsługi kodu QR. W moim przypadku szło to trochę pod górę i musiałem skorzystać ze strony suportu, która sugerowała sparowanie światełek za pomocą aplikacji Apple Home. Finalnie się udało, a po zainicjowaniu sieci Thread całość działa stabilnie i bezproblemowo od kilku tygodni.
W samej aplikacji znajdziemy przede wszystkim bardzo rozbudowane możliwości konfiguracji oświetlenia – kolorów, natężenia, animacji, przejść itp. Możemy skorzystać z predefiniowanych ustawień, ściągnąć gotowce z rozbudowanej chmurowej biblioteki, albo zaprojektować własne (wpisując chociażby chwytliwe hasło, na bazie którego apka spróbuje nam stworzyć nowy layout). Schematy możemy łączyć w playlisty, a całość integrować z zewnętrznymi usługami jak np. IFTTT, Razer Chroma czy Corsair iCUE. Nie zabrakło też funkcji harmonogramu, dzięki czemu zaplanujemy automatyczne włączanie i wyłączanie naszych światełek.
Czy to jest ładne i fajne?
Docieramy do najważniejszego pytania – czy warto? Nanoleaf Blocks niewątpliwie wyglądają okazale, a praktycznie nieograniczone możliwości związane z budową swojego własnego oświetlenia (a następnie doborem kolorów) sprawiają, że praktycznie każdy powinien coś tutaj znaleźć dla siebie (a jeżeli tego nie zrobi, oferta tej marki jest tak zróżnicowana i rozbudowana, że spokojnie znajdzie tam coś odpowiadającego swoim preferencjom).
Kwadraty świecą bardzo równomiernie, emitując światło na poziomie 320 lumenów. Dyfuzory doskonale „rozprowadzają” je po całej powierzchni, a dedykowana aplikacja pozwala dostosować natężenie tak, aby pasowało do nastroju. Moduł z metalową tablicą, choć niego bardziej wymagający, jeśli chodzi o montaż, przypadł mi do gustu najmocniej. Choć rozczarowuje trochę fakt, że dołączono do niego tylko dwa haczyki – powinno być ich dwa razy tyle.
Co natomiast z półką? Szczerze mówiąc… nie zamontowałem jej. Wynika to trochę z faktu, że tuż obok mam już dwie duże, drewniane półki i nie widziałem dla niej zastosowania (to też pokazuje siłę tego modułowego rozwiązania – jeśli coś nam nie pasuje, nie montujemy tego). Jednocześnie też wydaje mi się ona najsłabszym elementem całego zestawu, a maksymalny udźwig 1,5 kg budzi mój lekki niepokój.
Ostatecznie na pytanie - "czy warto" - każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Nanoleaf Blocks na pewno będą pasowało do nowoczesnych wnętrz. Nieco futurystyczny sznyt sprawia też, że dobrze skomponują się z surowym wystrojem. Siłą rzeczy nie każdemu wpadną w oko – co jest oczywiste. Jeżeli jednak trafiają w Wasze preferencje, jest to bez wątpienia fajny i ciekawy produkt o sporych możliwościach. Choć trzeba za niego sporo zapłacić.
- Względnie prosty montaż i konfiguracja
- Zwiększona użyteczność, dzięki półce i tablicy perforowanej
- Niezła aplikacja z ogromem możliwości personalizacji
- Równomierne i intensywne oświetlenie każdego kafelka
- Świetnie wyglądają (ofc kwestia gustu)
- Dołączona półka nie przypadła mi do gustu
- Cena może odstraszać (Choć i tak są tańsze niż konkurencja)
Urządzenie na potrzeby recenzji dostarczył polski dystrybutor marki Nanoleaf.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu