Urzędnicza schizofrenia, trolling czy ratowanie resztek godności? Trudno jednoznacznie określić przyczyny najnowszej inicjatywy wrocławskiego MPK. Fak...
Urzędnicza schizofrenia, trolling czy ratowanie resztek godności? Trudno jednoznacznie określić przyczyny najnowszej inicjatywy wrocławskiego MPK. Faktem jednak pozostaje, że stolica Dolnego Śląska nad podziw często czerpie wzorce zachowań ze skeczów Monty Pythona. Próżno więc szukać jakiejkolwiek logiki w działaniach przewoźnika, który najpierw uznał, iż informowanie w sieci o kontrolach biletów stanowi namawianie do oszustwa, a następnie... sam postanowił o takich kontrolach informować.
Burza w szklance wody
Pamiętacie aferę z aplikacją "Mam kanara"? Kilku przesympatycznych programistów wystartowało w ramach konkursu HackWro i stworzyło program, który pozwala użytkownikom komunikacji miejskiej informować się wzajemnie o tym, gdzie można natknąć się na kontrolę biletów.
O aplikacji słyszał mało kto do momentu, gdy absolutnie mistrzowsko zareklamowało ją właśnie... wrocławskie MPK, robiąc z igły widły. Podejrzewam, że autorzy programu nadal są wdzięczni pani rzecznik Agnieszce Korzeniowskiej, która swym atakiem wręcz wypromowała aplikację.
- (Aplikacja) jest skandaliczna, zachęca ludzi do bycia nieuczciwymi. My z naszymi pasażerami zawieramy niepisaną umowę społeczną, w myśl której za przejazdy komunikacją miejską trzeba zapłacić kupując bilet. A tego typu aplikacje mają na celu namawianie ludzi do oszustwa – mówi Agnieszka Korzeniowska z MPK. Jak podkreślają w MPK, autorom najwyraźniej zabrakło wrażliwości społecznej i wyczucia. Przedstawiciele przewoźnika tłumaczą, że rację mają internauci komentujący, że skoro kogoś stać na smartfona, to stać go i na bilet. – Będziemy analizować też całą sprawę pod kątem prawnym. Postaramy się, by ta aplikacja zniknęła – zapowiada Agnieszka Korzeniowska. (źródło)
Czytaj dalej poniżej
Pańskie oko konia tuczy?
Opisując wówczas tę sytuację, stwierdziłem, że należałoby najpierw zapytać, na czym bardziej zależy przewoźnikowi – na tym, by ludzie kupowali bilety, czy raczej, by jeździli na gapę i płacili kary znacznie przewyższające wartość biletu?
Łatwo wyliczyć, że na takich właśnie opłatach MPK zarobi najwięcej. Nie ma więc jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, kto tu bardziej dba o uczciwość i prewencję – przewoźnik czy autorzy aplikacji. Jedno jest pewne - MPK nie wzięło pod uwagę (przypadkiem lub celowo) prewencyjnej funkcji aplikacji. A przecież ta jest oczywista, nawet dla urzędników, czego dowodzi wypowiedź Jerzego Dobaczewskiego, dyrektora Zarządu Transportu Miejskiego w Gdańsku:
– Uważamy, że aplikacja może okazać się bardzo przydatna. Jej użytkownicy widząc „kanara” na trasie, mają do wyboru: wysiąść z pojazdu, zostać w pojeździe i przyjąć wezwanie do uiszczenia wynoszącej 180 zł opłaty dodatkowej albo skasować bilet za 1,50 czy 3 zł. Wysiadka z pojazdu w drodze do szkoły, pracy, lekarza czy też na ważne spotkanie rodzi określone konsekwencje. W nieskończoność uciekać przed kontrolą przecież nie można. Natomiast kto ma zakupiony bilet, dzięki aplikacji skasuje go i poda go do kontroli. Co się bardziej opłaca? Rachunek jest przecież bardzo prosty. (źródło)
Cieszy taka uczciwość w Gdańsku. Gorzej, że nie widać podobnej we Wrocławiu...
Zapomniał wół, jak cielęciem był
Stare, zacne i jakże mądre polskie przysłowie! Doskonale możemy je zastosować w przypadku sytuacji wrocławskiej. Oto bowiem najpierw MPK rusza z krucjatą przeciw aplikacji "Mam kanara", oskarżając twórców nie tylko o brak wrażliwości społecznej i wyczucia, ale wręcz o namawianie innych do oszustwa, a następnie... samo oferuje podobny system (sic!).
W oficjalnym serwisie pasazer.mpk.wroc.pl pojawiła się zakładka pt. "Na tych liniach spotkasz dzisiaj kontrolerów". Póki co po kliknięciu nań pojawia się informacja, że strona jest w przygotowaniu, ale machina informacyjna już ruszyła:
- Nawet jeśli ktoś dawno nie spotkał kontrolera, dzięki tym informacjom będzie miał świadomość, że kontrola biletowa odbywa się każdego dnia w całym mieście. Naszym celem jest działanie prewencyjne. Chcemy, by pasażerowie kupowali bilety, a nie płacili "mandaty" - dodaje Agnieszka Korzeniowska. (źródło)
Pardon, excuse moi, czy to ta sama Agnieszka Korzeniowska, czy może to tylko niesamowita zbieżność nazwisk? Bo zestawienie jej wypowiedzi w sprawie "Mam kanara" i klonowanej przez MPK inicjatywy daje wynik jednoznaczny: "it doesn't compute". Wszak jeśli informacja o kontrolach nie jest prewencyjna, to jakżeż może być prewencyjna??? Ba, jeśli takowa informacja jest efektem braku wyczucia i wrażliwości społecznej, to jakim cudem takim brakiem wykazuje się teraz oficjalnie wrocławskie przedsiębiorstwo?
No dobrze, powiecie, każdy ma prawo przyznać się do błędu. I owszem, zgadzam się w całej rozciągłości. Sęk w tym, że MPK się do błędu w żaden sposób nie przyznało. Nie padły słowa przeprosin (a przynajmniej ja na takowe nie trafiłem) od pani rzecznik. Mało tego, okazuje się, że:
W MPK zapewniają, że decyzja o publikowaniu informacji o liniach, gdzie będą pojawiać się kontrolerzy, nie ma związku z tego typu aplikacjami. (ibidem)
Co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie...
I chyba właśnie taki model tu obserwujemy. Co wolno MPK, to nie wam, programistyczne smrody. U was to się nazwa nakłanianie do oszustwa, u nas - misja i prewencja.
Tymczasem powtórzę to, co napisałem pod adresem przedsiębiorstwa już wcześniej - miast opowiadać głodne kawałki, powinno się raczej zainwestować w porządny marketing – np. przedstawić statystyki wymierzonych kar wskazujące na to, że nie warto jechać na gapę, a następnie wprowadzić ciekawe promocje i porządnie zareklamować bilety okresowe. Tylko czy naprawdę MPK chciałoby, by każdy kupował bilety miesięczne lub kwartalne? Szczerze wątpię. I tu jest pies pogrzebany.
Reasumując, w misję prewencyjną MPK wierzę jak we wpływ Księżyca na dorożkarstwo w Kenii. A twórcom "Mam kanara" należą się ze strony urzędników solidne przeprosiny. Amen.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu