Świąteczny powrót do rodzinnej Łodzi okazał się dobrą wymówką, aby sprawdzić testowany w tamtejszym MPK od kilku miesięcy sposób płatności kartą zbliżeniową za przejechane przystanki. I jako osoba która korzysta z usług komunikacji zbiorowej zdecydowanie rzadziej niż częściej, jestem zauroczony — i mam cichą nadzieję, że niebawem będzie to standard w całej Polsce!
Zbliżeniowe płatności za przejechane przystanki w MPK to strzał w dziesiątkę!
Wspominałem już kiedyś, że na co dzień staram się jak najczęściej poruszać po mieście rowerem, ale gdy nadchodzą chłody i ulewy — czas poszukać alternatywy. Czasami trzeba więc wsiąść do samochodu czy właśnie miejskiego tramwaju lub autobusu (choć, nie ukrywam, tych drugich unikam jak tylko się da ;). Nie są to środki komunikacji z których korzystałbym na co dzień: nie mam więc najbardziej opłacalnych biletów miesięcznych czy kwartalnych. Na co dzień z pomocą przychodzi mi zatem SkyCash, choć nauczony doświadczeniem — od jakiegoś czasu darzę go ograniczonym zaufaniem. Ale po przetestowaniu prostych płatności za przejechane przystanki, chętnie korzystałbym z tej opcji na co dzień.
Łódzkie MPK testuje wspomniany system płatności od minionej jesieni. Zasada działania jest banalnie prosta: po wejściu do tramwaju wybieramy typ biletu (ulgowy, normalny), przykładamy kartę zbliżeniową i gotowe — bilet skasowany. Teraz pozostaje nam tylko nie zapomnieć o odbiciu karty przy wysiadaniu — system automatycznie sprawdzi ile przystanków przejechaliśmy i odejmie potrzebną sumę.
Podstawowa opłata inicjacyjna za wejście do pojazdu to złotówka. Po wejściu do pojazdu wybieramy taryfę – normalna albo ulgową i przykładamy kartę płatniczą do czytnika. Z każdym kolejnym przystankiem doliczane są dodatkowe opłaty od 6 do 20 groszy, im dalej jedziemy tym taniej.
Czytaj dalej poniżej
Całość była wyjątkowo prosta w obsłudze i byłem bardzo pozytywnie zaskoczony tym, jak fajnie działa. W przypadku mojej krótkiej był to wyjątkowo udany interes — za trzy przejechane przystanki zapłaciłem 1,40 zł — dalej jechać nie potrzebowałem, a najtańszy bilet czasowy wyniósłby mnie tutaj dwa razy więcej. Nie wykluczam że w przypadku dłuższych tras rozwiązanie to może okazać się mniej opłacalne, ale... mimo wszystko chętnie korzystałbym z niego na co dzień. Przede wszystkim na trasach których nie znam — orientacyjny czas dojazdu na tabliczkach niekoniecznie pokrywa się z tym ile czasu spędzimy w tramwaju czy autobusie w rzeczywistości. A kontrolerzy bywają różni — i prawdopodobnie nie wszyscy dadzą się przekonać, że nieważny bilet który im okazujemy to kwestia wprowadzenia nas w błąd przez rozkłady jazdy i (w tej sytuacji) błędne, obecne w tramwajach, informacje o czasie dojazdu do wskazanego przez nas miejsca. Taki system wyklucza podobne problemy i... po prostu działa.
Testowany w tramwajach linii numer 10 w Łodzi system płatności jest fajnym kierunkiem, który — mam nadzieję — nie skończy się na jednej trasie. Mam cichą nadzieję że w najbliższych latach stanie się on standardem w całej Polsce — to fajna alternatywa dla czasowych biletów, z którymi bywa różnie. A momentami, najzwyczajniej w świecie, nieopłacalnie.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu