Recenzja

Monster Hunter Stories 2: tak powinien wyglądać każdy sequel

Kamil Świtalski
Monster Hunter Stories 2: tak powinien wyglądać każdy sequel
0

Monster Hunter to jedna z najważniejszych marek na rynku... japońskim. Tak, nie da się ukryć, że z każdym rokiem gry z tej serii zdobywają coraz więcej sympatii także w innych częściach świata, ale daleko im do szaleństwa, które rozgrywa się w Kraju Kwitnącej Wiśni.

O ile główne odsłony serii są niezwykle angażujące i serwują zabawę w kooperacji na setki godzin, spin-off Monster Hunter Stories to zupełnie inna para kaloszy. To zamknięte opowieści, typowe jRPG, których początek sięga 2016 roku — bo wtedy pierwsza część zadebiutowała na Nintendo 3DS. Później gra trafiła także na iOS i Androida (swoją drogą - ma też trafić do abonamentu Apple Arcade). Kilka tygodni temu na konsoli Nintendo Switch i PC zadebiutowała bezpośrednia kontynuacja: Monster Hunter Stories 2: Wings of Ruin. I, jak można się było spodziewać, to kawał solidnej roboty, który wciąga na długie godziny!

Monster Hunter Stories 2: spin-off kultowej serii w zupełnie innej estetyce

Główne odsłony MH, jak Monster Hunter: Rise, to baśniowo-realistyczna estetyka, miejscami nawet dość mroczna. Twórcy spin-offu stawiają na zupełnie inną konwencję: gra wygląda jak... duża część japońskich RPG, z animowanymi bohaterami utrzymanych w estetyce kojarzonej przede wszystkim z anime. Tamtejszą przygodę tworzymy od tworzenia własnego bohatera — kreator postaci nie jest specjalnie zaawansowany, ale myślę, że dla większości będzie wystarczający. Tak się składa, że nie tworzymy zwykłego everymana, a potomka legendarnego Reda, który zasłynął byciem jednym z najwybitniejszym jeźdźców potworów. Ambicji nam nie brakuje, dlatego nie pozostaje nic innego jak zakasać rękawy i zrobić co tylko w naszej mocy, by przebić dokonania naszego dziadka. Historia rozpoczyna się dość niepozornie — i nie wierzcie w to, że jest wybitna. Jest jednak wystarczająco angażująca, a do tego naszpikowana kilkoma solidnymi zwrotami akcji, by przytrzymać przez kilkadziesiąt godzin przed konsolą. Zapoznanie się z tamtejszą opowieścią to zadanie na 30-40 godzin, ale dla wielu to może okazać się dopiero rozgrzewką. Najciekawsza bowiem jest rozgrywka - i ta wciąga jeszcze mocniej.

Zamiast polować na potwory, teraz będziemy jeźdźcami. Ale to wciąż masa frajdy

W głównych odsłonach serii - polujemy na potwory. Walk tutaj też nie zabrakło, ale zamiast polowań w klasycznym stylu - interesować nas będzie poszukiwanie jaj z których wyklujemy stwory wspomagające nas na polu bitwy. Jeżeli lubicie pogoń za coraz rzadszymi okazami, a kolekcjonowanie stworków na modłę Pokemonów (i pokrewnych) to poczujecie się tutaj jak w domu. Potwory które będą kluć się z napotykanych jaj, będą się od siebie różnić nie tylko wyglądem, ale także całym szeregiem umiejętności. Jedne potrafią latać, a inne są niedoścignione w skokach. Co ważne: nasze stwory można będzie też krzyżować, tworząc idealnych kompanów w formie czegoś na wzór fuzji znanych z serii Shin Megami Tensei. Poza tym są jeszcze setki rozmaitych przedmiotów - broni i pancerzy - które możemy zdobyć podczas naszej podróży.

Kolekcjonerstwo to największa frajda w tej przygodzie. System walki jest idealny w swojej prostocie i opiera się na dobrą sprawę na trzech głównych siłach, które się zwalczają. Taki papier, kamień, nożyce - z dodatkami. Zamiast żywiołów mamy jednak szybkość, technikę i siłę. Robi się dość taktycznie i choć na pierwszy rzut oka wydaje się błachy, ale z każdą godziną zyskuje głębi i nagle okazuje się, że w tym pozornie prostym motywie jest sporo frajdy. A kiedy zabawa w pojedynkę zacznie nudzić, można zajrzeć do trybu sieciowego. W przeciwieństwie do głównych odsłon, tutaj stanowi on tylko drobny, ale smaczny, dodatek.

Kilka słów o technikaliach

Świat Monster Hunter Stories 2 jest kolorowy i cieszy oko. Nie liczcie jednak na jakieś specjalne szaleństwa związane z level designem, są różne kolorki, zabawa światłęm, ale cały świat jest dość pusty i nudnawy. Gra w testowanej przeze mnie wersji na Nintendo Switch nie urzeka też wydajnością. Jest poprawnie, ale jestem przekonany, że wersja na PC działa płynniej, a dzięki wyższej rozdzielczości tekstur prezentuje się po prostu lepiej. Wersja na konsolę Nintendo ma jednak asa w rękawie którego ta z komputerów może pozazdrościć: mobilność.

Na koniec słów kilka o polskiej wersji językowej. Ta jest, ale nie ukrywam że po kilkudziesięciu minutach oczywistych bzdur w tłumaczeniu poddałem się i przełączyłem się na angielski. Doceniam obecność, ale jakościowo... no cóż, wygląda, jakby ktoś przepuścił tekst przez translator i nawet na niego później nie spojrzał. Auć.

Czy warto kupić Monster Hunter Stories 2: Wings of Ruin?

Tak, tak i jeszcze raz tak. To nie jest gra idealna, ale jest na tyle solidna, że trudno się od niej oderwać. Trudno tam dopatrywać się rzeczy wybitnych, ale to solidne rzemiosło, które po prostu składa się na fajną, dającą masę frajdy, całość. Tylko i aż!

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu