Fotografia

Mój rok z Fujifilmem po przejściu z Canona

Bartosz Gabiś
Mój rok z Fujifilmem po przejściu z Canona

Trochę ponad rok temu zdecydowałem się na trudny krok. Całkowita zmiana systemu fotograficznego. Początki były pełne frustracji, żalu i tęsknoty za poczciwym Canonem. Czy pora wrócić?

Kilka lat temu miałem okazję poszukać nowego hobby, w zasadzie to go nie szukałem, po prostu pojawiła się super okazja i zdecydowałem: co mi tam! Zobaczmy czy ta fotografia to fajna zabawa. Okazało się, że jest bardzo fajną i piekielnie wciągającą zabawą. Moją pierwszą lustrzanką był Canon, lecz po latach wiernej służby, przyszła pora na zmianę.

Miłość od pierwszego wejrzenia

Jeszcze nie tak dawno, miałem okazję pracować w branży ściśle związanej z fotografią. Dzięki temu miałem szansę być niejednokrotnie wystawiony na wszystkie nowości fotograficzne. Body, obiektywy, lampy, aparaty analogowe, instaxy, wszystko w zasięgu ręki. W tym też czasie zaczynałem już odczuwać chęć zmiany ówczesnego sprzętu na coś innego. Mój Canon EOS 750D miał swoje lata, dziesiątki tysięcy natrzaskanych zdjęć, a nawet podróż na południe Afryki. Naturalnym ruchem było zacząć się rozglądać za kolejnym Canonem, tym razem pełną klatką. Tak się złożyło, że mój przyjaciel z takiej właśnie korzystał, więc mogłem spokojnie przestudiować, co u tego producenta mogę innego dostać.

Canon

Canon EOS RP był świetny, pewnie trzymało się ten aparat w dłoni, autofocus działał bez zarzutu (czego nie można powiedzieć o Fuji...) i w końcu można było podglądać zdjęcie na ekranie LCD (rzecz cenna dla mnie - okularnika). W równej mierze byłem wystawiony i na mniej wygodną stronę systemu, nowy bagnet RF, który do dzisiaj oznacza brak szkieł firm trzecich w pełni wykorzystujących możliwości bezlusterkowców Canona. W tym momencie zawahania, los chciał, że w moje ręce wpadł aparat Fuji. Już nie pamiętam jaki model, chyba X-T30 II, ale to wystarczyło. To była miłość od pierwszego wejrzenia i zaślepiony pognałem jak ćma do ognia.

Dobre, złe i inne doświadczenia po roku od przesiadki

Fujifilm teraz

Z nowego systemu korzystam już trochę ponad rok. Co ciekawe, w tym czasie Fuji niesamowicie silnie odcisnęła swoją obecność w światku nie tylko fotografów, lecz po prostu osób zainteresowanych fotografią jako taką. W dużej mierze, za obecną popularnością, stoją social media. Użytkownicy popularnych platform jak TikTok czy YouTube, natrafili na niepozorny aparacik X-100V. Jest to bezlusterkowiec APS-C, z zamontowanym na stałe obiektywem 23mm f2.0, a wydano go w 2020 roku. Po odkryciu jakieś dwa lata temu rozpoczął szaleństwo o skali tak ogromnej, że producent musiał przestać przyjmować na nie zamówienia. Kolejny już rok nie nadąża z produkowaniem kolejnych sprzętów. Na tegorocznego następcę X-100VI, ludzie muszą czekać nawet pół roku od złożenia zamówienia w marcu tego roku. W takiej oto atmosferze wkroczyłem do tego nowego świata.

Kupił mnie design, ale jeżeli chodzi o ergonomię...

Jestem zdania, że nasze urządzenia, szczególnie takie jak aparat, muszą być ładne. Subiektywnie oczywiście, każdy musi samodzielnie zdecydować co się podoba. Bynajmniej nie dlatego, żeby się przechwalać przed innymi osobami. Ładny aparat po prostu chce się trzymać, przyglądać mu, dotykać. To jest ta magia urządzeń dedykowanych, o których pisałem w przypadku aparatów analogowych. Gdy ciągniemy do naszej rzeczy, chętniej z niej korzystamy. Mój aparat to Fujifilm X-T5, design inspirowany klasycznymi aparatami w metalowej obudowie. Wspierany metalowymi pokrętłami do zmiany kompensacji ekspozycji, ISO i prędkości migawki. Trudno jest mnie opisać, ile przyjemności daje uczucie korzystania z tych pokręteł.

Fuji x100vi

W przeciwieństwie do mojego poprzedniego aparatu ten chcę mieć cały czas na widoku, żeby zawsze był na wyciągnięcie ręki. Chłód metalu obudowy jest dziwnie kojący, dziwnie, lecz zrozumiale. Ciepłu mojej dłoni odpowiada swoim chłodem, reaguje na mnie. EOS 750D był uroczo obłym aparatem zamkniętym w plastikowym body. Dzięki temu zaskakiwał swoją lekkością w kontraście do tego jak potężnie wyglądającym urządzeniem się wydawał. Ten EOS jest bowiem lusterkowcem, więc z definicji potrzebuje wystarczająco przestrzeni, aby móc złapać obraz. I chociaż wybrałem producenta mojego obecnego aparatu ze względu na wygląd, ergonomię trzeba oddać Canonowi. Kształt układał się dużo wygodniej w dłoniach, a spust migawki był umieszczony na lekko pochylonej części obudowy (tak jak mają Fujifilm X-H2). Uważam, że pozwala to na bardziej naturalny chwyt.

Łatwość obsługi, zdecydowanie nie była po tej stronie

Ciarki przechodzą mnie na myśl nieszczęśników, którzy rzuciliby się na Fujifilm pod wpływem silnej obecności w sieci. Dla początkującego amatora takiego jak ja, Canon był nie do opisania przyjemnym doświadczeniem. Musiałem się nauczyć co znaczą symbole na gałce, o co chodzi z tym całym Shutter lub Aperature Priority, ale to w zasadzie tyle. Jedno pokrętło i szereg czytelnych ikonek, to wszystko. To był aparat, z którym nie miałem żadnych oporów pożyczyć osobie bez doświadczenia z fotografią na wakacje, pokazać: tutaj jest automat, włącz i będzie super. I w istocie, było super (jedynie ja głupio zrobiłem obiecując edycję po powrocie).

Canon

Zaś mój X-T5, cóż, to nie było łatwe i dosłownie byłem na skraju oddania tego sprzętu. W pierwszej chwili bardzo żałowałem zmiany stajni. Wszystko było takie obce, zdjęcia nie miały ostrości i gdzie jest tutaj automat? Gdzie jest tryb priorytetu przysłony? O co w ogóle chodzi? Było to otrzeźwiające przeżycie, dzięki któremu nauczyłem się jeszcze więcej o fotografii. Nie uważam jednak, że jest to coś, co wszyscy musimy przeżyć w tak brutalny sposób. Jedyne co mi pomogło przetrwać to wcześniejsze używanie mojego EOSa i jakaś wiedza na temat tego co oznaczały skróty. Musiałem całkowicie przeprogramować mózg na zupełnie nowy, bardziej tradycyjny system ustawiania parametrów. Dosłownie, jeżeli chcecie ustawić SP, należy ręcznie ustawić pozostałe parametry na auto. Szaleństwo.

W tej kwestii internet się nie myli, Fuji jest po prostu lepsze!

Jak widać powyżej, staram się nie wchodzić w detale techniczne. Chciałbym, aby ten artykuł pomógł osobom na rozdrożu, na jakim ja również byłem. Wspominałem, aparat ma się chcieć zabrać, dlatego zdecydowałem się skupić na wyglądzie, ergonomii i łatwości przejścia. Jest jeszcze jedna rzecz, szczególnie ważna, a tak bardzo lubiana przez fotografów amatorów. Fujifilm oferuje w swoim systemie, około dwudziestu symulacji odpowiadających kliszom tej firmy. W praktyce to oznacza, że można robić gotowe zdjęcia od razu w JPG bez konieczności edycji. Możliwe, że jest to kwestia dekad doświadczenia jako producenta filmów do aparatów, ale Fuji nie ma sobie równych. Kolory są zachwycające.

Co ciekawe, mimo że RAW nie zapisze włączonej symulacji, to jest ona niejako zapisana w DNA pliku. W Ligthroomie można rozwinąć listę i wybrać paletę koloru odpowiadającą naszej wizji. Oczywiście nie trzeba tego robić, ale gorąco polecam tę opcję. Pomaga oddać atmosferę, którą się kierowaliśmy podczas robienia zdjęcia.

Czy poleciłbym aparaty Fuji?

Wiele się nauczyłem w pracy z systemem tej firmy. Wiem, że nawet gdybym się teraz zdecydował na kolejną przygodę z inną marką, to nie będzie to stracony rok. Dzięki temu, że w większości przypadków, trójkąt ISO - PRĘDKOŚĆ MIGAWKI - PRZYSŁONA jest rozdzielony. Dowiedziałem się dużo więcej o tym jak każdy z tych parametrów wpływa na finalny obrazek. Jako że jest to wolniejsza czynność niż po prostu przełączenie programu na gałce. Poznałem zalety wyciszenia się, nastawienia obiektywu, przemyślenia tego co chcę osiągnąć. Te nowe rzeczy pokazały mi, że nawet w fotografii ulicznej, nie potrzeba szalenie się śpieszyć. Może jakiś moment zgubimy, ale to jest tylko efekt FOMO. Bowiem bez wątpienia, pojawi się kolejna okazja do zamrożenia sceny na fotografii.

Zatem, czy poleciłbym Fuji? Tak, na początku będzie dziwnie, trzeba się dotrzeć. Później się polubicie.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu