VOD

Mamy szczęście, że będą aż dwa filmy! Recenzja Mission: Impossible - Dead Reckoning część 1.

Konrad Kozłowski
Mamy szczęście, że będą aż dwa filmy! Recenzja Mission: Impossible - Dead Reckoning część 1.
Reklama

Tom Cruise wraca jak Ethan Hunt w dwuczęściowej odsłonie "Mission: Impossible - Dead Reckoning". Pierwsza z nich niebawem wejdzie do kin, a wszyscy zadają sobie pytanie: czy te filmy mogą być jeszcze lepsze? I jaką rolę zagrał Marcin Dorociński?

Za każdym razem gwiazdor stara się przesunąć granicę niemożliwości jeszcze dalej. Objawia się to jego kaskaderskimi popisami, skalą zagrożenia, ale i obsadą oraz sposobem realizacji filmu. "Mission: Impossible - Dead Reckoning" z pewnością będzie analizowane i komentowane przez najbliższe miesiące, a właściwie lata, bo przecież za rok doczekamy się premiery drugiej części. Wzorem kilku innych projektów Cruise postanowił rozbić najnowszą część na dwie odsłony. Jak wpłynęło to na odbiór części pierwszej, która z założenia nie ma prawa doprowadzić fabuły do samego końca?

Reklama

Scenarzyści wybrnęli z tej pułapki całkiem zgrabnie, ponieważ jesteśmy doprowadzani do pewnego decydującego momentu i po ostatniej scenie nie pojawia się uczucie braku satysfakcji. Nie jesteśmy może do końca spełnieni, bo na ostateczną konfrontację dopiero nadejdzie czas, ale film dostarcza tak dużo emocji, rozrywki, frajdy, a nawet i wzruszeń, że po około 2,5 godzinie byłem zdecydowanie ukontentowany.

Dwie części Mission: Impossible - Dead Reckoning to dwa razy więcej frajdy

Polecamy: Trzeci sezon "Wiedźmina" w TOP 10 Netfliksa w 91 krajach

Na tle kilku innych produkcji, gdzie ta sztuka nie udała się wcale albo wypadła dosyć blado, nie odczuwa się wydłużania "Mission: Impossible - Dead Reckoning" na siłę, choć momentami można zauważyć, że reżyser Christopher McQuarrie miał nieco więcej przestrzeni na niektóre partie filmu. Dzięki temu, między innymi, dostajemy niekrótki prolog z najmilszą dla Polaków niespodzianką, czyli rolą Marcina Dorocińskiego jako kapitan łodzi podwodnej. Nie jest to więc marginalna rola, ale o tym, co dokładnie się dzieje i czy wróci już nie wspomnę, ponieważ nie będę nikomu psuł seansu.

Struktura najnowszego "Mission: Impossible" nie odbiega od schematu, którym twórcy podpierają się od pewnego czasu. To wciąż starania uratowania świata przez Ethana Hunta, który zrywa się ze smyczy i działa na własną rękę. W całość naprawdę umiejętnie wkomponowano rekrutację nowego członka zespołu, ale przez większość filmu polegamy na starych znajomych. Czy ta formuła się już wypaliła? Ani odrobinę.

Chemia pomiędzy głównymi postaciami jest wciąż znakomita, Ving Rhames jako Luther i Simon Pegg jako Benji bawią się swoimi rolami, a Rebecca Ferguson z przytupem powraca domknąć kilka wątków. Ogromnie pozytywnym zaskoczeniem jest występ Hayley Atwell, którą po raz pierwszy widzimy we franczyzie, a której udaje się wnieść coś specjalnego do filmu. Relacja na ekranie, jaką udało się jej zbudować z Tomem Cruisem jest ozdobą większości scen.

Niby to samo, ale jeszcze lepiej i jeszcze więcej

Niezwykle wyświechtanym stwierdzeniem będzie napisanie, że "Mission: Impossible - Dead Reckoning" zachwyca scenami akcji, ale prawdziwie szokujące jest to, że film wydaje się świeży. Strzelaniny, pościgi i sceny z walką wręcz to nieodłączny element serii od lat, a jednak oglądając "Dead Reckoning" czerpie się z tego nieodkrytą wcześniej radość. Duża w tym zasługa lżejszego podejścia do kilku kluczowych sekwencji, które niosą ze sobą większe pokłady humoru i takimi kuchennymi drzwiami twórcom udaje się nas oszukać po raz kolejny.

Czy wszystko jest idealne? Niestety, w pojedynczych momentach Cruise pozwolił, by jego misja niemożliwa odrobinę wypadła z torów. Nie wszyscy będą zachwyceni tym, jak dużym szczęściem mogą pochwalić się czasem bohaterowie i jak długo trwają niektóre sceny. Nie są one może powtarzalne, ale trudno nie odnieść wrażenia, że do widza pewne sygnały docierają już wcześniej, dlatego w zniecierpliwieniu czeka na zakończenie danej sekwencji.

Reklama

Największą bolączką filmu wydaje się być ta jedna, konkretna scena z Fiatem 500, gdzie twórcy zdecydowali się skorzystać z CGI niemalże w 100%, a co mogło wynikać z ograniczeń dostępu do jednej z lokalizacji. Być może niektórzy przejdą obok niej obojętnie, ale te kilkadziesiąt sekund na tle całego filmu opartego na praktycznych efektach, odwadze Toma Cruise'a i sloganie o prawdziwym kinie, prezentuje się bardzo, bardzo niekorzystnie. To na szczęście kropla w morzu na tle 163-minutowego widowiska.

Mamy szczęście, że będą aż dwa filmy!

"Mission: Impossible - Dead Reckoning" to pokaz możliwości kaskaderskich Cruise'a oraz członków jego ekipy, a także pomysłowości na każdym etapie powstawania takiego filmu akcji. Starano się uczynić zwykłe sceny niezwykłymi i w większości przypadków to się naprawdę udaje. Bijatyka w wąziutkiej alejce to chyba najlepszy przykład tego, że szukano wszelkich sposobów, by produkcja nie mogła być postrzegana jako przykład rutyny filmowców. Posunięto się też o krok dalej, jeśli chodzi o sprzyjające ekipie szczęście - nowe "Mission: Impossible" w dwóch lub trzech chwilach ociera się o abstrakcyjność serii "Szybcy i wściekli", ale nie przekracza granic dobrego smaku.

Reklama

Intrygą napędzającą całą historię jest... a jakże(!) sztuczna inteligencja, co jednak dało twórcom sporo swobody na opowiadanie tej historii. Czy w jakikolwiek sposób definiuje to nową odsłonę "Mission: Impossible"? Można odnieść wrażenie, że niezależnie od zagrożenia czy przeciwnika, fabularne tory każdej części leżą niedaleko siebie i odrobinę ważniejsze staje się to, w jaki sposób i z kim Ethan Hunt broni całego świata, a nie to z kim tym razem przyjdzie mu się zmierzyć. A rozbicie historii na dwie części sprawi tylko, że dostaniemy dwa razy więcej rozrywki na najwyższym poziomie.

"Mission: Impossible - Dead Reckoning. Część 1." debiutuje w kinach 14 lipca.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama