VOD

Misja Stone - recenzja. Gal Gadot i niezłe kino akcji: czego więcej nam trzeba?!

Konrad Kozłowski
Misja Stone - recenzja. Gal Gadot i niezłe kino akcji: czego więcej nam trzeba?!
3

Piątkowy wieczór albo luźne sobotnie popołudnie - to czas na kino akcji i czystą rozrywkę. Jeśli szukacie właśnie takiego filmu, to "Misja Stone" z Gal Gadot będzie w sam raz.

Rachel Stone to podwójna agentka, ale nie taka jak myślicie. Nie szpieguje jednej agencji czy kraju dla drugiej strony, lecz pod płaszczykiem odrobinę nieporadnej techniczki w agencji MI6, znajduje się jedna z najlepszych agentek na świecie. Charter, bo tak nazywa się ta tajna organizacja, pilnuje porządku i pokoju na świecie. Nie wiedzą o niej pozostałe agencje, podobnie jak i o technologii, jaką dysponuje zwalczając zło.

Tutaj do gry wkracza sztuczna inteligencja Serce, która błyskawicznie przelicza szanse powodzenie kolejnych planów czy drogi ucieczki. Wytycza trasy, sugeruje rozwiązania i załatwia niektóre sprawy samodzielnie. Jednak do czasu i dopiero wtedy robi się ciekawie, bo agenci są zdani na samych siebie.

Misja Stone recenzja. Film akcji od Netflix z Gal Gadot

Polecamy: "Gang Zielonej Rękawiczki": Będzie sezon drugi! Katarzyna Figura dołącza do obsady

Fabuła "Misji Stone" nie jest wybujała. To dość prosta szpiegowska historia, w której jest trochę miejsca na ciekawe pomysły. Obecność sztucznej inteligencji, która odgrywa tu sporą rolę, nie jest tak prostolinijna i jednoznaczna, jak w kilku innych produkcjach, a sceny akcji mogą się podobać. Widoczne jest, że sporą część z nich nakręcono na greenscreenie, ale efekt końcowy jest lepszy niż się spodziewałem. Nie brakuje też humoru, na co wpływ mają poszczególni członkowie obsady, którzy zostali właściwie dobrani do swoich ról.

Gal Gadot nie odkrywa tu zupełnie innej strony swojego aktorskiego talentu, raczej powiela działające już wcześniej rozwiązania i tricki, ale to zdecydowanie wystarczyło, by seans był przyjemny. Jamie Dornan nieustannie stara się pokazać z innej strony, niż pamięta go część widzów i po raz kolejny (podobnie jak w "The Fall") pokazuje, że ma o wiele więcej do zaoferowania, niż spodziewa się typowy widz. Dobrze wypada także Matthias Schweighöfer, jako swego rodzaju Q, wspomagając agentkę w terenie zza konsoli, a właściwe hologramów. To już jego kolejny projekt dla Netfliksa, wcześniej wystąpił w "Armii umarłych" i "Armii złodziei", z których w tym drugim zagrał główną rolę. Nikt nie zapada jednak w pamięć.

Zdjęcia do filmu odbywały się w wielu europejskich krajach i nie tylko, co tez widać na ekranie. Nie ograniczono się do scenografii budowanych w studiu, a to na pewno odebrałoby pewien urok poszczególnym scenom. Wiele tytułów udowodniło, że oszukiwanie widza może odbywać się do pewnego stopnia i jeśli twórcy pragną, by ich produkcja była przekonująca, to nic nie działa tak dobrze na zaangażowanie, jak prawdziwe lokacje, budynki, pomieszczenia.

Dwie godziny czystej akcji, czyli w sam raz

Cieszy mnie także fakt, że nie pokuszono się o wydłużenie metrażu filmu powyżej dwóch godzin. To odpowiednia dawka kina akcji i odpowiedni czas na opowiedzenie tego rodzaju historii. Naturalnie scenarzyści nie ustrzegli się drobnych błędów, uproszczeń czy drogi na skróty, za to frajdę sprawia oglądanie pościgów, strzelaniny i pojedynki na pięści. Nikt nie silił się na uczynienie tego filmu tym, czym w rzeczywistości nie jest, co daje sporo przestrzeni na zwykłą radość z oglądania, ponieważ nie czujemy się w trakcie seansu przymuszani do odczuwania wyższych emocji. Przez to, że wszystko jest dość miałkie, film przechodzi obok nas jak niezauważony i tego samego dnia kilka godzin później pewnie już nie będziecie o nim pamiętać.

Seans "Misji Stone" to dwie godziny klasycznej, bezmyślnej rozrywki na kanapie i czasem właśnie tego po prostu potrzebujemy. Film może zaskoczyć niektórymi sekwencjami, które są miłą niespodzianką dla oka i ucha, ale - co najważniejsze - nie odnotowałem tu cech charakterystycznych dla kilku innych akcyjniaków Netfliksa. Nie jest to (jeszcze) poziom "Mission: Impossible", ale "Misja Stone" to krok we właściwym kierunku, jeśli platforma planuje budować swoje franczyzy  w podobny sposób, co studia na dużym ekranie. Dystans jest jeszcze niemały, ale spora załuga w tym Toma Harpera, który wcześniej nakręcił wiarygodne i miejscami prawdziwe do bólu "Peaky Blinders". "Misji Stone" na pewno bliżej to udanego "The Old Guard", aniżeli krytykowanego "Gray Mana".  Ocena 5/10.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu