Jeszcze kilka lat temu wydawało mi się, że jestem jednym z niewielu graczy tęskniącymi za „starymi, dobrymi czasami”. Pikselami, grami bez mikropłatno...
Jeszcze kilka lat temu wydawało mi się, że jestem jednym z niewielu graczy tęskniącymi za „starymi, dobrymi czasami”. Pikselami, grami bez mikropłatności i wymagających od nas sporo zręczności, momentami zaś dającymi się we znaki niespecjalnie przychylnymi projektami plansz i złośliwymi przeciwnikami. Ogromny rozwój sceny indie i powrót do korzeni popularnych twórców udowadnia jednak, że zapotrzebowanie na stare duchem gry wciąż jest — a Mighty Gunvolt jest jedną z propozycji, która chce ulżyć naszemu apetytowi!
Już na starcie zaznaczę, że za grę odpowiada nikt inny, jak uwielbiany Keiji Inafune. Człowiek który na swoim koncie ma między innymi Mega Mana — i właściwie na nim można poprzestać, bo to właśnie do przygód chłopca w niesamowitym stroju najbardziej nawiązuje opisywana dziś gra. Gra, a może raczej gierka — jest to stosunkowo niewielki projekt będący spin-offem wydanego wyłącznie w cyfrowej dystrybucji na konsolę Nintendo 3DS Azure Striker Gunvolt. Ci którzy zakupili grę, mogli sięgnąć po Mighty Gunvolt za darmo — reszta ma szansę nabyć go w eShopie za 12. I przyznam, że ASG wciąż jest na mojej pokaźnej kupce wstydu — a jego spin-off miał być niezobowiązującym przerywnikiem między bardziej wymagającymi i czasochłonnymi tytułami. I muszę przyznać, że w tej roli spełnił się znakomicie!
Fabuła, jak to miało miejsce w 8-bitowych perełkach do których klimatem nawiązuje tytuł, ogranicza się do kilku zdań. Nic absorbującego czy też mającego jakikolwiek sens — jak starych lat posłużyły one jako pretekst i dodatek, by wysłać nas na misję pełną pocisków, labiryntów i walk z bossami. Do naszej dyspozycji dostaliśmy trójkę bohaterów, z których każdy różni się stylem poruszania, walki oraz atakami specjalnymi. Jednych przewagą jest możliwość podwójnego skoku — inni mogą poszczycić się unoszeniem w powietrzu. Wszystkie one niosą za sobą zestaw plusów i minusów, o których z pewnością przekonacie się podejmując tamtejsze wyzwanie. A przez to, że gra jest miniaturą, jej przejście zajmie raptem godzinę, aż sama prosi się, by sprawdzić na co jeszcze ją stać.
Gdzie zatem tkwi magia i dlaczego wciąż uważam, że warto dać produkcji szansę? Przede wszystkim — pobijanie rekordów. Czasowych czy punktowych, zadecydujcie sami. Na liście misji można podejrzeć statystyki naszych poprzednich zmagań i podjąć próbę walki z samymi sobą. Jeżeli lubicie gry typu arcade, gdzie to właśnie punkty — a nie „przejście” czy też wirtualne odznaczenia — są głównym czynnikiem motywującym do dalszej zabawy, to i tutaj macie szansę chwycić bakcyla. Tym bardziej, że każdy z poziomów jest na tyle krótki, że idealnie nadaje się na chwilę niezobowiązującej przerwy — a ponowne jego przechodzenie się nie dłuży, bo właściwie… nie ma co się dłużyć ;-).
Skoro powrót do przeszłości, to na całego! W Polsce kult Pegazusa, czyli kopii japońskiego Famicoma, trwa w najlepsze. My składamy hołd dziwnemu produktowi, natomiast reszta świata wciąż kocha oryginalny sprzęt Nintendo i tamtejsze 8-bitowe perełki, dlatego nie powinniście być zdziwieni powracającej konwencji surowych pikseli i utrzymanej w klimacie muzyki. Wszystko to idealnie się ze sobą komponuje działając po trosze niczym wehikuł czasu, w który warto wsiąść i przekonać się, że nauka wzorców zachowań wrogów, zapamiętywanie plansz i bieg po punkty wciąż potrafi zaserwować dużo radości. Rzekłbym nawet że więcej, niż odznaczanie kolejnych list odnalezionych przedmiotów i wykonanych zadań we współczesnych sandboxach.
Mighty Gunvolt to gra wyjątkowa w eShopie — już bycie spin-offem małej, wydanej wyłącznie w cyfrowej dystrybucji, produkcji czyni z nią produkt unikalny. Jest mała, krótka, szybka, ale to jedna z tych produkcji do której się wraca. I to z ogromną przyjemnością, w końcu czekają na nas rekordy do pobicia! Za tę cenę z pewnością warto dać jej szansę.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu