Patriotyzm gospodarczy to ciekawy, a zarazem trudny temat. Bo z jednej strony namawia się do kupowania rodzimych produktów, a z drugiej liczy się na to, że ludzie w innych państwach będą nabywać nasze towary. Pojawi się żal, gdy i oni postawią na ów patriotyzm. Jednocześnie warto postawić pytanie o funkcjonowanie takiego rozwiązania w czasach globalnej gospodarki oraz o to, czy nadrzędnym czynnikiem decydującym o wyborze jakichś towarów czy usług powinna być ich jakość czy też kraj pochodzenia. Wszak testowaliśmy już system, w którym stawiano na owoce prac przemysłu polskiego i bratnich narodów...
Was też denerwują koreańskie tablety, amerykańskie serwisy społecznościowe i chińskie komputery?
Mateusz Morawiecki, bo to on będzie bohaterem wpisu, nie przestaje mnie zadziwiać. Gdy kilka kwartałów temu zostawał wicepremierem i ministrem rozwoju, stwierdziłem, że to ciekawe rozwiązanie. Szef dużego banku, osoba znająca Zachód, pracująca dla zagranicznej korporacji, zarabiająca miliony złotych wydawała się być idealnym kandydatem na to stanowisko: dorobił się, zna biznes, nie jest partyjnym kacykiem - to dobrze wróżyło, trzymałem za niego kciuki. I wiecie co? Dzsiaij mogę napisać, że to największe rozczarowanie ekipy rządzącej.
Wicepremier kojarzy mi się dzisiaj ze slajdami, zapowiedziami, planami i hasłami, które często są oderwane od rzeczywistości. Nie zdziwiłbym się, gdyby wypowiedział je jakiś populista, pasowałyby świetnie do nieżyjącego już Andrzeja Leppera. Ale nie do bankiera, który zarządzał dużą firmą i wie, jak działa rynek. Co tu właściwie zaszło? Jakim cudem rekin finansjery przerodził się w człowieka rzucającego wytartymi sloganami? Albo odwrotnie: jakim cudem przez lata utrzymywał się na stanowisku szefa korporacji należącej do "obcych" skoro tak mu wadzi zagraniczny kapitał...?
Tym razem chciałbym zwrócić uwagę na wypowiedź wicepremiera podczas gali "Polski Przedsiębiorca Roku 2015 Gazety Polskiej Codziennie". Mateusz Morawiecki mówił m.in. o konieczności postawienia w Polsce na nowy model gospodarki, o oszczędnościach, inwestycjach i tym, co stało się w ostatnich latach motywem przewodnim: o innowacjach. Polityk wspominał, że przez ćwierć wieku gospodarka opierała się głównie o obcy kapitał (sam wie o tym najlepiej), brakowało patriotyzmu, przedsiębiorcy nie mieli wsparcia. Ma rację? Mogło być lepiej? Pewnie mogło. Ale mogło też być gorzej. Nadal uważam, że przez te dwadzieścia kilka lat wydarzyło się coś dobrego. Trudno wymagać, by kraj oraz społeczeństwo zniszczone przez dwie wojny oraz kilka dekad komunizmu nagle stały się globalnym tygrysem. Przedsiębiorcy nie byli zbyt aktywni poza Polską? Bo dopiero uczą się biznesu. Ale idzie im coraz lepiej, rozwijają się i pokazują pazur. Najechali nas obcy? Cóż, inaczej trudno byłoby się podnieść po latach zapaści. Temat do dłuższej i szerszej analizy, nie zamierzam go teraz podejmować - skupię się na konkretnym fragmencie wypowiedzi wicepremiera:
Niezwykle ważna jest też, jego zdaniem, "społeczna warstwa patriotyzmu gospodarczego". "Nie może być tak, że budzę się rano, zakładam amerykańskie dżinsy, chińskie tenisówki, niemiecką marynarkę, wsiadam do czeskiej skody, jadę do pracy, tam siadam za chińskim komputerem, wracam, włączam rosyjski gaz i otwieram wieczorem gazetę, rzadko kiedy polską i denerwuje się, gdzie jest ta dobra praca w Polsce" - mówił wicepremier.[źródło]
Czytaj dalej poniżej
Mateusz Morawiecki nie jest pierwszą osobą która wkracza na ten grunt, przed nim podobnymi spostrzeżeniami dzielili się inni. I muszę przyznać, że nie rozumiem tej myśli. A raczej nie rozumiem, jak można do niej dojść. Komuś naprawdę chodzi po głowie, by tworzyć autarkię? Dzisiaj, w XXI wieku, w świecie cyfrowej i globalnej gospodarki? Wyobraziłem sobie przeciętnego Niemca i widzę go jako człowieka, który też nosi amerykańskie dżinsy (uszyte w Bangladeszu), chińskie tenisówki (możliwe, że uszyte w Wietnamie), niemiecką marynarkę (uszytą w Polsce), wsiada do... niby Skoda jest w niemieckich rękach, ale pewnie wsiadłby do Audi czy BMW. Jedzie do pracy, gdzie siada przed chińskim komputem, w domu włącza rosyjski gaz, bo nie po to ciągnął rurociąg po dnie morza, by z niego nie skorzystać. A co z gazetą? Może jest niemiecka. A może siedzi na kanapie z tabletem (amerykańskie logo, chińska produkcja) i przegląda amerykańskie serwisy?
Pod ten klucz można podstawić każdą nację. I pokażcie mi te narody/społeczeństwa, które mogłyby powiedzieć "my korzystamy wyłącznie z naszych produktów". Albo inaczej: to da się zrobić. Ale czy mamy komuś narzucać, jakie ma nosić dżinsy i jaki komputer kupi? Amerykanin nie jest patriotą, jeśli wybierze Samsunga, Lenovo i BMW? Czy naprawdę mam kupować płatki śniadaniowe, bo są polskie? Jeśli będą mi smakować, staną się moimi ulubionymi płatkami, to tak zrobię. Ale trudno będzie się przekonać do butów, miksera i spodni kierując się wyłącznie miejscem ich... no właśnie - produkcji? Przecież te polskie produkty też często przybywają do nas z Azji. Bo tak działa współczesny świat. O czym zapomniał np. Donald Trump mówiący o produkcji Apple w USA.
Naprawdę źle się stanie, jeśli na siłę będziemy stawiać na "nasze, rodzime". To nie tylko nie pomoże gospodarce, ale może jej wręcz zaszkodzić - przedsiebiorcy muszą walczyć jakością, a nie flagą. I nie spodziewam się polskich komputerów czy smartfonów, bo wiem, jak ten biznes działa. Czekam przy tym na pytanie, dlaczego nie mamy polskiego Facebooka, Microsoftu i Google. Dlaczego Polacy dają zarobić Zuckerbergowi, skoro jakiś przedsiębiorca z Koszalina mógłby zrobić fortunę dając im serwis społecznościowy? Prada, że proste? Możliwe, że niedlugo Mateusz Morawiecki lub któryś z jego zastępców/kolegów ogłosi plan tworzenia polskiego Apple...
Trzeba w tym wszystkim pamiętać o jeszcze jednej rzeczy: czy można jednocześnie przekonywać, że dobry jest patriotyzm gospodarczy i liczyć na to, że nasi eksporterzy odniosą globalny sukces? Przecież w innych krajach też mogą wpaść na pomysł, by wspierać swoich i przepędzą Polaków. Cały czas mam w pamięci tekst dotyczący zakupów, jakich dokonał, a przynajmniej miał dokonać w Polsce mer Kijowa, Witalij Kliczko. Nosił taki tytuł: Kliczko zamawia w bydgoskiej Pesie tramwaje dla Kijowa. A rząd Tuska kupował pociągi od Włochów...
Pomijam już fakt, że pociąg i tramwaj to nie to samo i ich zestawienie jest nadużyciem. Bardziej zastanawia mnie to, jak nazwiemy Kliczkę, który robi zakupy na Zachodzie, a nie u siebie, w kraju, który potrzebuje inwestycji? Ukraińcy powinni stwierdzić, że to zdrajca. A Polak będzie się cieszył, że sprzedał towar do innego państwa. Bo nie stwierdzono tam, że tabor musi być ukraiński. Trzeba pamiętać, że każdy kij ma dwa końce. A Pan Mateusz Morawiecki powinien wiedzieć, że jak się uprze, to wyposaży dom i miejsce pracy polskimi produktami. Mam nadzieję, że korzysta z polskiej komórki, kuchenki gazowej, lodówki, polskich ubrań, serwisów społecznościowych i aplikacji. A do pracy zawsze może pojechać ciągnikiem Ursusa.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu