Nie boicie się tego, że maszyna zabierze wam pracę? Może słusznie - przecież takie apokaliptyczne scenariusze powtarzane są od dziesięcioleci (nawet od wieków) i wciąż przybywa pracy dla człowieka. A jeśli już roboty i komputery faktycznie zdominują rynek pracy, to przynajmniej będą nam podległe - to my będziemy zarządzać nimi. Czasem jednak warto wziąć pod uwagę inną opcję: może być i tak, że etatów nie stracimy, ale szefów z krwi i kości już tak.
Maszyna pełniąca rolę szefa. Do wielu z nas chyba nie dociera taka wizja: przecież rozwijamy się technologicznie po to, by rządzić tym nieożywionym ekosystemem, roboty oraz komputery mają nam służyć. Owszem, pojawiają się opinie, że źle się to skończy, że nastąpi wielki bunt, gdy maszyny zyskają świadomość - filmy i książki na ten temat powstają cały czas. Ale ja nie poruszam teraz tematu apokalipsy, scenariusza, w którym nasz gatunek staje się zwierzyną łowną i zostaje sprowadzony do roli niewolnika. Nie ma wyniszczającej wojny, ludzi zamienianych w bateryjki, tworzenia ruchu oporu - jest po prostu praca w świecie, którym zarządzają komputery. Pokojowo. Dla naszego dobra.
Pisałem jakiś czas temu, że trudno sobie wyobrazić robota zastępującego osobę sprzątającą. Praca niby prosta (dla człowieka), raczej kiepsko płatna, a jednak na razie poza zasięgiem robota. Takich manualnych zajęć znajdziemy pewnie więcej: szewc, krawiec, kucharz i stolarz oburzą się i uśmieją, gdy usłyszą, że miałaby ich w 100% zastąpić maszyna. A co jeśli podchodzimy do sprawy niewłaściwie, rozpatrujemy to w kategoriach zastępowania, kiedy powinniśmy przemyśleć współpracę i to niekoniecznie w formie, jaką uznalibyśmy za oczywistą: nie człowiek zarządzający maszyną, lecz maszyna zarządzająca człowiekiem.
W tym drugim przypadku ludzie nie będą znikać np. z fabryk czy sklepów, ale kadrę menedżerską będą stanowić maszyny. Bo to one w oparciu o wiele danych będą mogły podejmować najlepsze decyzje. Przecież takie rozwiązania są już wykorzystywane np. w finansach - za niektórymi decyzjami w bankach czy na giełdzie nie stoi człowiek, lecz algorytm. Z biegiem lat komputer mógłby rozszerzać swoje władanie, zastępowałby kolejnych kierowników, dyrektorów i prezesów. W zakładach przemysłowych, szpitalach, urzędach, firmach działających lokalnie, ale też w międzynarodowych koncernach. Dlaczego miałoby do tego dojść? Powodem nie musi być oszczędność, lecz chęć ograniczenia złych decyzji, wprowadzenia większego porządku, sprawniejszego zarządzania.
Maszyna nie będzie miało gorszego dnia, nie zachoruje, zwłaszcza przewlekle, nie będzie faworyzować jednych pracowników i deprecjonować innych. Przynajmniej nie w oparciu o czynniki ludzkie - dla niej liczą się wyniki. Takiego menedżera trudniej przejąć konkurencji, skorumpować, zastraszyć, rozkojarzyć. Może być pozbawiony wad, z którymi zmaga się człowiek.
Przeciwnicy takiej ścieżki rozwoju czy też sceptycy stwierdzą, że nie będzie ludzkich wad, ale też zalet. Zabraknie przebłysków geniuszu, intuicji, przebiegłości itd. Jednocześnie pojawiają się słabości właściwe komputerom i robotom - przecież i one mogą odmówić posłuszeństwa, mogą być narażone na atak z zewnątrz, niewielki błąd może być początkiem lawiny, która dokona wielkich zniszczeń. I nie zostanie to w porę zauważone.
Przyznam, że ta kwestia szczególnie zaintrygowała mnie kilka dni temu, gdy oglądałem robota dyrygującego orkiestrą. Maszyna zarządzała dużą grupą ludzi. Owszem, na razie jedynie naśladowała człowieka, ale z czasem może się to zmienić. Może czas spojrzeć (r)ewolucję technologiczną jako na moment, gdy będziemy nie tylko zarządzać maszynami, współpracować z nimi, ale też staniemy się ich podwładnymi? Ciekawe, czy u robota łatwiej będzie o podwyżkę...?
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu