Gry

Mario vs. Donkey Kong - recenzja. Powrót którego nikt nie potrzebował

Kamil Świtalski
Mario vs. Donkey Kong - recenzja. Powrót którego nikt nie potrzebował
Reklama

Dwadzieścia lat minęło od premiery Mario vs. Donkey Kong, na platformę, która utrzymywała na powierzchni Nintendo po fiasku Game Cube’a. Po latach, Gameboy Advance broni się bogatą i solidną biblioteką. Wśród nich, ciepło wspominana kombinacja platformówki i łamigłówki, która została odświeżona na Nintendo Switch.

Odświeżona została prześlicznie. Kto pamięta oryginał i cutscenkę złożoną z kilku obrazków, tym razem zostanie powitany wesołą animacją wprowadzającą w historię gry. Nie jest to nic co zrewolucjonizuje czyjekolwiek życie, ot, Donkey Kong zobaczył zabawkę, którą chciał mieć. Z tym że żaden sklep jej nie posiadał, więc goryl po prostu napadł na produkcję i ją okradł. Szczęśliwie Mario wszystko zobaczył i rusza w pościg!

Reklama

Mario vs. Donkey Kong: czyli trochę klasyki w nowej odsłonie

Mario vs. Donkey Kong to powrót konfliktu z lat 80, Jumpmana, dawnego imienia hydraulika, i Donkey Konga. Z tą różnicą, że doszło do połączenia stylów. Ruchliwy Mario został przerzucony do dość statycznego środowiska, rodem z arcade’ów.

Każdy poziom składa się z dwóch etapów, lecz działających na tej samej zasadzie. Gdzieś na mapie jest umieszczony klucz lub mini Mario i trzeba je, po prostu, zdobyć! Na mapie są porozrzucane także bonusowe prezenciki, pochowane w bardziej wymagających miejscach. Do celu prowadzi droga usiana przeszkodami, ale i przedmiotami wspomagającymi (jak sprężyny czy liany). Takich poziomów jest 64, zawartych w 8 różnych światach. Sześć z nich, to takie, które zostały wiernie przeniesione z pierwowzoru. Dosłownie po latach można wskoczyć i przejść je na pamięć - o ile ktoś ma takie doświadczenie - jakby minął dzień od grania. Z tym również przychodzi pewne zdumienie, który wynika z tego, co pamięć zatarła. To jest gra celująca w młodszego odbiorcę, w zasadzie nie oferująca żadnego wyzwania dla doświadczonego gracza.

Mario vs. Donkey Kong na Nintendo Switch ma też coś nowego do zaoferowania

Nowościąjest tryb dla dwóch graczy, który tylko podkreśla rodzinny poziom trudnośći. Z całą pewnością, można przyjemnie spędzisz czas z młodszymi dziećmi. Remake oferuje prześliczną grafikę podkreślającą zabawkową budowę przeciwników i aż przyjemnie się ogląda tę feerię barw. Całość jest okraszona zbudowaną od nowa ścieżką dźwiękową, o co poproszono osoby będące za nią odpowiedzialne w 2004 roku. Dzięki czemu jazzowe tony, w które celowano przed 20 laty, lecz będące ograniczonymi przez hardware, mogły się teraz odrodzić. Zrobiły to w wielkim stylu, aż chce się odłożyć konsolę i po prostu się wsłuchać w każdą nutkę.

Jak wspomniano, gra jest wycelowana w młodszą publikę i trzeba przyznać, że Nintendo wyszło z tego obronną ręką. Zamiast uciekać od tego, skupili się na tym, aby grę uczynić jeszcze bardziej przystępną. Wprowadzono nowy tryb, casual, wyłączający licznik czasu oraz natychmiastowe przegrywanie poziomu w przypadku wpadnięcia w pułapkę lub przeciwnika. Dodano też checkpointy, co szczerze mówiąc, w natłoku premier i wyprzedaży na innych platformach, jest miłym dodatkiem dla każdego. Tym bardziej, że doświadczony gracz, raczej z nich nie skorzysta. Zaś z nową opcją gry z drugim graczem, przyszedł kontrolowany chaos, dający frajdę z wygłupów.

Czy powrót tej gry był potrzebny? Raczej nie, szczególnie nie w pełnej kwocie. Jeżeli jednak ktoś się skusi, otrzyma w pełni współczesny produkt na wolniejsze chwile czy czas z bliskim. Na koniec, żart nie żart, Nintendo Switch ma już 7 lat, więc miło powitać grę, niegubiącą klatek.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama