Recenzja

Od lat żadna sportówka mnie tak nie wciągnęła. Mario Tennis Aces to prawdziwy "must have" na Switcha!

Kamil Świtalski
Od lat żadna sportówka mnie tak nie wciągnęła. Mario Tennis Aces to prawdziwy "must have" na Switcha!
Reklama

Mario Tennis wraca w blasku chwały. Po serii niezbyt udanych produkcji — Nintendo oddaje w nasze ręce fantastyczny, arcade'owy' tennis!

Mario Tennis to jedna z tych serii gier, które najlepiej wspominam w wydaniach mobilnych. Nie zliczę ile godzin spędziłem przed laty z wersją na Gameboya Color — i choć chętnie sięgałem również po inne wariacje, najczęściej dość szybko byłem znudzony, albo... niezadowolony. Ostatnia gra z serii, Mario Tennis Super Smash, pozostawiła spory niedosyt. Była niedopracowana, biedna i bez polotu. Na szczęście Nintendo ze Switchem nabrało wiatru w żagle i Super Mario Aces jest tego idealnym przykładem!

Reklama

Kiedy kilka tygodni temu mogliśmy sprawdzić się w sieciowych potyczkach w nowej odsłonie tenisa z Mario i spółką — całe rzesze graczy były zachwycone tym, co dla nich przygotowano. Sam nie dałem się wówczas jeszcze porwać szaleństwu, ale już teraz, przy okazji pełnej wersji gry, raczej nie będę w stanie mu się oprzeć. Ale od początku.

Pierwszym trybem który powita nas w grze jest Przygoda -- zestaw kilkudziesięciu rozmaitych wyzwań rozmieszczonych po mapkach, w których to kolejno będziemy zapoznawani z mechanikami zabawy. Niby prostymi, niby niespecjalnie skomplikowanymi, ale po kilku godzinach, stawiając czoła trudniejszym przeciwnikom zrozumiecie, że tak naprawdę pełnych zależności i kompromisów. Ataki zwykłe (dla każdego z czterech przycisków inny, do tego możemy je jeszcze "nakierować" dzięki wciskając odpowiedni kierunek na gałce), paski specjalne które możemy wykorzystać na silniejsze strzały przy gwiazdkach, unikalne super strzały (te pochłoną całą energię), albo... obronę — to właśnie one będą "walutą", którą zapłacimy za spowolnienie czasu, które pozwoli nam odebrać silne strzały przeciwników, albo dobiec do silnej piłki po drugiej stronie boiska w mgnieniu oka. Złe wyczucie czasu przy odbiciu może skończyć się dla nas rozbitą rakietą, a kiedy już wszystkich ich zabraknie w naszych torbach — mecz przegrany, mimo że w setach mogliśmy prowadzić. Do tego dochodzi jeszcze cały zestaw przeszkód, które w przygodzie bedą na porządku dziennym — nie zabraknie masztów po środku boiska od których piłka może się bez problemu odbić i zmienić tor lotu, a nawet przechadzających się beztrosko po naszym boisku bomb. Idealny w swojej prostocie system potrafi dać popalić, ale też uczy nas pokory. To typowy przykład układu który jest banalny do nauczenia, ale jednocześnie dość wymagający do odpowiedniego wymasterowania — tym bardziej, że każdą rakietę i postać charakteryzują inne cechy specjalne i statystyki.

Przygoda w praktyce pozostaje jednak tylko rozgrzewką — tuż za nią bowiem czyhają na nas mecze towarzyskie (single i deble) oraz turnieje. Te możemy rozgrywać zarówno ze sztuczną inteligencją, znajomymi na kanapie, jak i online — i to właśnie zabawa z żywymi przeciwnikami przynosić będzie najwięcej frajdy. Bo o ile uczenie się niuansów systemu i poznawanie kolejnych związanych z nim tajników było już dużą frajdą, to tak naprawdę wykorzystanie ich w praktyce z mającymi głowę na karku przeciwnikami okazuje się wciągać na długie godziny. Choć nie powiem, przed dłuższym posiedzeniem rozgrzewka z AI nikomu nie zaszkodzi.

Mario Tennis zawsze było sportówką w konwencji arcade — nikt sięgając po serię nie oczekiwał raczej żadnej symulacji. W tej kwestii nic się nie zmieniło: jest szybko, jest sprawnie, wciąga, a każda kolejna porażka tylko bardziej motywuje do działania i sprawdzenia się w kolejnej próbie. Tym bardziej, że gra wygląda i rusza się naprawdę przepięknie — zarówno w trybie przenośnym, jak i po podłączeniu do telewizora. Chociaż nie będę ukrywał, że to kolejna produkcja na Switcha, którą znacznie wygodniej kontrolowało mi się za pośrednictwem klasycznego, dodatkowego, kontrolera — ale może to tylko ja. Nieco zawiedziony byłem jednak pod kątem udźwiękowienia, a dokładniej rzecz biorąc — muzyki użytej w Mario Tennis Aces. Ta była monotonna i tak naprawdę przez lwią część zabawy w kółko słuchamy jednego numeru, którego po jakimś czasie miałem zwyczajnie dosyć — i... zdecydowałem się go po prostu wyciszyć. Na szczęście cała reszta efektów dźwiękowych sprawdza się znacznie lepiej.

Rzekomo Mario nie potrzebuje reklamy — bo sprzedaje się sam. Nie bardzo w to wierzę, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, jak fatalnie wypadła w praktyce poprzednia część serii. I jestem idealnym przykładem gracza, który do Mario Tennis Aces podchodził z ogromną rezerwą. W praktyce jednak produkcja okazała się stać na bardzo wysokim poziomie — i choć dopiero jutro będę mógł spróbować trybu sieciowego (przed premierą gry, gdy miałem przyjemność zapoznawać się z produkcją, był on jeszcze niedostępny) — jestem przekonany że obok Mario Kart będzie to jeden z tych tytułów, który wciągnie mnie tam na dłużej...

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama