Recenzja

Mario powrócił na kort — recenzja Mario Tennis: Super Smash

Kamil Świtalski
Mario powrócił na kort — recenzja Mario Tennis: Super Smash
0

Początki kariery Mariana w roli tenisisty sięgają roku 1995. To na Virtual Boyu pojawiła się pierwsza z gier, w której hydraulik wymachiwał rakietą, ale jak powszechnie wiadomo, sprzęt nie cieszył się zbyt dobrą sławą i dużą popularnością. Pięć lat później seria powróciła w pełni blasku na Nintendo...

Początki kariery Mariana w roli tenisisty sięgają roku 1995. To na Virtual Boyu pojawiła się pierwsza z gier, w której hydraulik wymachiwał rakietą, ale jak powszechnie wiadomo, sprzęt nie cieszył się zbyt dobrą sławą i dużą popularnością. Pięć lat później seria powróciła w pełni blasku na Nintendo 64 i GameBoya Color — w obu wydaniach bardzo pozytywnie zaskoczyła wszystkich graczy. Zresztą kolejne jej odsłony po dziś dzień cieszą się sporą popularnością. Kilka dni temu premierę miała najnowsza część serii, tym razem próbująca zawojować Wii U. Z jakim skutkiem?

Rozgrywka, jak pewnie się domyślacie, skupia się na tenisowych rozgrywkach. Czy to prowadzonych w pojedynkę, czy też w deblach — to nie ma znaczenia, sami decydujemy przed każdym meczem która z opcji bardziej do nas przemawia. Cała zabawa oparta została na zręcznościowym schemacie, zatem została dość mocno uproszczona. Wierzcie mi jednak, że ani trochę nie umniejsza to samej zabawie — kilka klawiszy odpowiedzialnych za rozgrywkę w zupełności wystarcza, a jeśli dodamy do tego zestaw ataków specjalnych i nowych power-upów, kombinacja sprawdza się idealnie. Pozwólcie jednak że nich wrócę jeszcze za chwilę, a teraz skupię się na dostępnych trybach zabawy. Tutaj sytuacja bowiem nie prezentuje się tak klasycznie, jak moglibyśmy tego oczekiwać.

Zabrakło mojego ulubionego trybu w przypadku podobnych gier: turnieju, w którym to kolejno pokonujemy zastęp co rusz silniejszych rywali. Zamiast tego otrzymaliśmy możliwość zabawy w:

  • Mega Battle — czyli po prostu meczach ze wskazanymi przeciwnikami, podczas których to losowo jesteśmy raczeni Mega Grzybkami;
  • Classic Tennis — jak najbardziej klasyczna rozgrywka bez obecności głównych bohaterów powyższej opcji;
  • Knockout Challenge — to miejsce, które najbliższe jest standardowym turniejom. Zmagamy się tam z całymi zastępem przeciwników — po pokonaniu ich co najmniej siedmiu, nasze konto zostaje zasilane sumką żetonów, z pomocą których możemy odblokować nowych bohaterów, lokacje czy kolejne poziomy trudności jakimi będzie nas raczyła sztuczna inteligencja.
  • Mega Ball Rally — to miejsce, któremu zdecydowanie bliżej do mini-gry, aniżeli pełnowartościowego trybu. Naszym zadaniem jest w niej możliwie jak największa ilość odbić piłki bez upuszczenia.
  • Online — wisienka na torcie, czyli tryb zabawy sieciowej. Problem polega na tym, że testując grę kilka dni przed premierą niewiele się w nim działo; a co gorsza: obecnie sprawy specjalnie się nie poprawiły. Graczy jest stosunkowo niewielu, a oczekiwanie na pojedynki trwa zdecydowanie zbyt długo.

Jak widać opcji jest sporo, a co z samym przebiegiem rozgrywki? Biorąc pod uwagę, że w podstawowym zestawie dostaliśmy 12 postaci (a kolejna czwórka czeka na odblokowanie), zróżnicowanych pod względem statystyk i podejścia do pojedynków, jest co robić. Przede wszystkim znalezienie bohatera którym najlepiej będzie nam się sterować potrafi zająć dłuższą chwilę. Później dodajcie do tego zapoznanie się ze wszystkimi kortami, które w podstawowym podziale różnią się szybkością z jaką pędzi po nich piłka, a także tym jak wysoko się odbija. Oprócz tego dochodzą także dodatkowe utrudnienia w postaci śliskiego lodu czy działaniu wbrew jakimkolwiek zasadom fizyki. W Mario Tennis: Super Smash powróciły też odbicia które oznaczone są odpowiednim kolorem na korcie, by je wykonać musimy wklepać sekwencję klawiszy — tzw. chance shots. Zostały one nieco udoskonalone, a ich paleta wzbogaciła się o jump shots — w skrócie, będzie się działo. Ale do stawki dochodzą jeszcze przywołane wyżej power-upy w postaci Mega Grzybków — kiedy pokusimy się na skonsumowanie takowych, nasza postać powiększa się do nienaturalnych rozmiarów, co sprawia że zarówno atakowanie jak i obrona stają się o wiele łatwiejsze.

Osobną sprawą w Mario Tennis: Super Smash jest wsparcie dla Amiibo. Wytrenowani bohaterowie figurkowi wspomogą nas w bojach zarówno lokalnie (Knockout Challenge) jak i sieciowo. Ich możliwości zależą od ilości meczów w których wezmą udział. W ten sposób rosną ich statystyki, choć to jeszcze nie wszystko — za wspomnianą już lokalną walutę można pokusić się o drobne przemodelowanie ich możliwości. Każda postać ma dziesięć „miejsc” które wypełniane są wraz z progresem nauki. Jeżeli na którejś z opcji wam nie zależy, możecie się jej pozbyć i w tamtejszym sklepiku za okrągłą sumkę 5,000 wypełnić je czymś nowym.

I wszystko to brzmi naprawdę dobrze, gdy miałem przyjemność testować grę w duecie z żywym rywalem na targach Warsaw Games Week, bawiłem się fantastycznie. W pojedynkę jednak tak dobrze nie jest — po kilkunastu minutach gra robi się po prostu… nudna. Uwielbiam „arcade’owe” podejście do gier sportowych, nie zliczę godzin jakie spędziłem z wydaniem gry dla GBC, ale tutaj po prostu brakuje motywacji do dalszej zabawy. Odblokowywanie kortów i bohaterów jest w pojedynkę dość żmudne. Całość o wiele lepiej wypada, gdy mamy żywych przeciwników bądź wspólników — a biorąc pod uwagę fakt, że przy grze mogą bawić się nawet cztery osoby, pole do popisu w tej kwestii jest naprawdę spore. Jednak to kolejna gra, przy której odniosłem wrażenie że twórcy nieco zapomnieli o tym, że czasami po prostu lubimy zasiąść przed konsolą w pojedynkę i czerpać przyjemność z zabawy.

Pod względem oprawy jest niezwykle poprawnie. Po Wii U raczej nikt nie spodziewa się technologicznych cudów, zresztą obawiam się, że tej konsoli nie bardzo na to stać. Jednak gra absolutnie nie straszy, a charakterystyczne dla gry, żywe, kolory dodają jej sporo uroku. Podobnie zresztą jak przyjemne dla ucha, umilające zabawę, dźwięki, jakimi raczą nas twórcy.

Mario Tennis: Super Smash to, nie ukrywajmy, dość marny powrót serii po jedenastu latach niebytu na konsolach stacjonarnych. Trudno powiedzieć, że gra jest zła — bo tak nie jest. Jednak mam wrażenie, że czegoś w niej zabrakło — a biorąc pod uwagę fakt dość mdłej rozgrywki w pojedynkę i obecny brak rywali w sieci, wypada to dość… marnie. Jeżeli o mnie chodzi: to zakup, z którym spokojnie można się wstrzymać do najbliższej solidnej promocji…

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu