Autorem artykułu jest Marcin Przasnyski z StockWatch.pl prowadzący również serwis VOD Vodeon.pl Listopadowy Megapanel przyniósł hiobowe wieści dla ...
Autorem artykułu jest Marcin Przasnyski z StockWatch.pl prowadzący również serwis VOD Vodeon.pl
Listopadowy Megapanel przyniósł hiobowe wieści dla polskich portali: zasięg spada. Wprawdzie rosną strony mobilne, czyli użytkownicy się nie odłączają, ale niniejszym dotykamy sufitu penetracji internetu w Polsce. Przynajmniej na jakiś czas. Przypomina to, że zawsze i wszędzie są ograniczenia, o których łatwo zapomnieć jeśli od lat przyzwyczailiśmy się do systematycznych wzrostów.
Przemija nie tylko czas Samsunga czy Apple, jak to było niedawno pisane na Antywebie. Oczywiście, te firmy będą działać jeszcze wiele lat i przynosić zyski, ale skończył się dla nich wzrost, przynajmniej w obecnym modelu biznesowym. Tymczasem w dzisiejszym świecie liczy się tylko to, co ma potencjał wzrostu. Tym bardziej na giełdzie – inwestor przychodzi po możliwość spektakularnych zysków, licząc się oczywiście z całkowitą stratą kapitału. Ale tylko na giełdzie może zarobić tysiące procent. Stąd parcie na wzrost, który jest bożkiem naszych czasów.
Polski internet, który wydawało się że będzie rósł zawsze, też wyhamował. Megapanel z listopada mocno schłodził nastroje polskich przedsiębiorców i inwestorów. Pierwsze trzy miejsca w rankingu zasięgu zajmują serwisy globalne, a na czwartym miejscu jest niemiecki Onet. Na piątym polsko-francuska Wirtualna Polska, dopiero na szóstym rodzima Gazeta, na siódmym niemiecka Interia, potem afrykańskie Allegro, i znów globalny produkt – Wikipedia. Dziesiątkę zamyka rdzennie polskie O2 zarejestrowane na Cyprze. Lepiej więc mówić o polskojęzycznym internecie, żeby nie psuć sobie humoru – ale to tylko dygresja. Okazuje się, że większość polskich portali puka o sufit: spadek liczby użytkowników wykazały Onet, WP, Gazeta i NK. Więcej w tekście Wirtualnych Mediów. Rynek reklamy internetowej też nie ma się dobrze i choć tutaj nie ma twardych i niezależnych danych, to kuluarowe wypowiedzi dużych graczy świadczą o tym, że biznes jest delikatnie mówiąc coraz trudniejszy.
Ta sytuacja przypomina tylko jedno: że mamy do czynienia ze zjawiskiem naturalnym. Żadnego balona nie da się pompować w nieskończoność. Żadna lina nie może przekroczyć pewnej długości, bo urwie się pod własnym ciężarem. Żadne drzewo nie urośnie wyższe, niż na to pozwala jego ukorzenienie i wytrzymałość drewna. I podobnie, żadna firma nie urośnie bardziej, niż pozwala jej na to otoczenie. Tymczasem o tym właśnie drobiazgu wszyscy chętnie i często zapominają. Analitycy giełdowi na czele – zawsze prognozują kontynuację trendu, stąd gdy akcje Apple’a były rekordowo drogie, oczywiście na wyścigi szacowali dalszy wzrost.
Tymczasem wszystko ma swój sufit, który przebić można tylko wprowadzając totalne nowości, czy to w zakresie obecnego rynku, czy przechodząc na inny rynek. Natomiast trwanie każdego pojedynczego organizmu biznesowego, tak jak organizmu żywego, podlega zjawisku cyklu życia. Najpierw powolny wzrost, potem przegięcie krzywej i bardzo szybki wzrost, potem wyhamowanie, plateau, powolny spadek i zwykle szybki zgon. Tak jest przecież także z każdym człowiekiem, a to ludzie tworzą i rozwijają firmy, a potem wpędzają je w kłopoty.
Tak to wygląda na najprostszym schemacie, dotyczącym oczywiście produktów czy startupów, które się udały i zdołały wejść na rynek, a następnie budować wartość poprzez udział w rynku i przynoszenie zysków:
Wynika z niego, dlaczego kursy giełdowe potrafią tak mocno się zmieniać: największy problem jaki ma rynek, tzn. analitycy i inwestorzy z oceną biznesów, to określenie punktu na krzywej cyklu życia, w którym znajduje się firma. Od tego zależy, czy dane historyczne można przedłużać w przyszłość i traktować jako bazę do wyceny, czy też nie. Zwykle popełniane są dwa błędy, które pokazałem czerwonymi liniami: niedoszacowanie potencjału na początku cyklu, kiedy wyniki już osiągnięte pokazują o wiele wolniejszy wzrost niż w rzeczywistości zaczyna mieć miejsce, oraz przeszacowanie w sytuacji, gdy właśnie jest faza wyhamowania, ale wcześniejsze osiągnięcia skłaniają do optymistycznego założenia, że bonanza będzie trwać nadal.
To jeszcze nie oznacza, że trzeba pozamykać firmy internetowe i zapomnieć o biznesie cyfrowym. Przeciwnie. Zawsze dojrzewanie i hamowanie w jednym segmencie rynku – tutaj: płytkich pseudoinformacji podawanych na masową skalę za darmo w tabloidowym opakowaniu – oznacza przesuwanie się odbiorców w inne segmenty. Rośnie na przykład konsumpcja mobilnych treści, gdzie jednak ciężej o przychody reklamowe. Ale rozwijają się też wortale tematyczne i rozmaite usługi. Kłopoty jednych są szansą dla innych. Na szczęście dla młodych adeptów internetowej przedsiębiorczości, rynek zmienia się tak szybko, że nie trzeba latami czekać na swoją szansę. Natomiast inwestorom trzeba przypominać jedno: pozycji rynkowej nie zdobywa się raz na zawsze.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu