Bradley Cooper postanowił nie tylko wyreżyserować "Maestro", ale także go zagrać. Zdaniem wielu to jego najlepsza rola w karierze, ale film skrywa mnóstwo niespodzianek, które mogą zachwycić bardziej niż jego występ.
I nie będę ukrywał ich przed Wami. Mowa oczywiście o fantastycznej Carey Mulligan i niekonwencjonalnej realizacji całego filmu, gdzie forma momentami przejmuje stery i staje się wręcz integralną częścią opowiadanej historii. Na dodatek to też krótka lekcja historii z kinematografii, bo pomysł Bradley'a Coopera zakładał, że "Maestro" będzie pokazywał jak zmieniało się też kino na przestrzeni dekad, mimo że główna postać to doceniany i ważny kompozytor, dyrygent i muzyk, a nie scenarzysta, operator czy reżyser.
Maestro - recenzja filmu Netflix
Postać Leonarda Bernsteina nie jest szeroko znana i dla wielu widzów "Maestro" będzie pierwszą i ostatnią szansą, by poznać jego życiorys. Oczywiście trwający około 2 godzin film nie zawrze w sobie pełnego obrazu, dlatego tak istotne było, by skupić się na kluczowych aspektach jego kariery i życia prywatnego, a następnie właściwie to zbalansować. Z tym większym zdumieniem obserwowałem złożoną kompozycję filmu, w której znalazło się miejsce nie tylko do wybrzmienia jego postaci, ale także żony, w którą wciela się Carey Mulligan. Byłbym nawet skłonny powiedzieć, że to właśnie jej przypadła ta trudniejsza rola i Mulligan zdołała udźwignąć ciężar bohaterki pojawiające się w cieniu swojego męża niemalże na każdym etapie kariery, ale jednocześnie pod wieloma względami osoby ważniejszej i bliższej widzom z dzisiejszej perspektywy.
Wachlarz emocji, który aktorka zdołała z siebie wykrzesać, robi przepotężne wrażenie. I mówimy tu tylko o scenach pełnych uzewnętrznianych emocji za pomocą płaczu czy krzyku, ale pojedyncze ujęcia, gdzie za pomocą delikatnego uśmiechu podszytego zupełnie innymi emocjami niż radość, jest w stanie przekazać widzom dokładnie to, co czuła Mulligan w środku wcielając się w Felicię Bernstein. Jej rola działa tak dobrze również dzięki i dla scen wspólnych z Bradley'em Cooperem, gdzie obydwoje byli w stanie perfekcyjnie zsynchronizować swoje występy, aż trudno momentami uwierzyć, że to nie był efekt totalnej improwizacji, lecz skutek skrupulatnie zaplanowanych scen. Nie będę zaskoczony, jeśli pojawią się zdania, według których Cooper przeszarżował w swojej roli, a charakteryzacja okazała się dla kogoś nieprawdziwa lub wręcz rażąca.
Rzeczywiście niektóre sceny pozwalają dojść do takich wniosków, ale patrząc na film z szerszej perspektywy uważam, że upodobnienie aktora do Bernsteina przebiegło po prostu świetnie, a Cooper zdołał ukryć siebie w tej postaci w wielu scenach. Nie we wszystkich, ale w wielu kluczowych. A o oddaniu i ambicjach Coopera można jednak mówić bez końca, bo przecież do jednej ze scen trwającej 6 minut przygotowywał się przez 6 lat ćwicząc zarejestrowany kamerami występ Bernsteina z batutą w ręce. Z drugiej strony jako producenci filmu wymieniani są Martin Scorsese i Steven Spielberg, których wpływ na ostateczny wygląd filmu czujne oko na pewno dostrzeże.
Maestro - czy lepiej zobaczyć w kinie, zanim trafi na Netflix?
Na osobne traktowanie zasługuje warstwa techniczna filmu, która - jak zapowiadałem - jest swoistą pigułką wiedzy na temat historii kinematografii. Każda dekada przedstawiana z życia Leonarda Bernsteina jest w filmie stylizowana na produkcje z tego konkretnego okresu. Zachowany jest format obrazu, ewentualny brak kolorów, a także znane dosłownie wszystkim rozwiązania i sposoby kręcenia scen, które są charakterystyczne dla danych czasów. Dzięki temu nie tylko zmieniający się wygląd postaci, ale także strona wizualna jasno dają do zrozumienia, w jakim tempie przesuwamy się po linii czasu wydarzeń, a jednocześnie możemy nieco lepiej wejść w ten świat, ponieważ sama forma jest portalem do realiów, w jakich obracali się bohaterowie. W tle rozbrzmiewają nam natomiast kompozycje Lenny'ego, które czasem są jedynymi dźwiękami, jakie słyszymy, gdyż niektóre sceny pozbawione są pozostałych efektów.
Nie wierzę, że "Maestro" wskoczy do TOP 10 Netfliksa i utrzyma się tam przez kolejne tygodnie. To wymagające, złożone, artystyczne kino, które nie będzie dobrym tłem do obiadu czy wieczornego relaksu po ciężkim dniu dla przeciętnego widza. Dwutygodniowe okienko pokazów w kinach studyjnych to, naturalnie, działanie pozwalające Netfliksowi powalczyć o statuetki w najważniejszych konkursach i na kluczowych festiwalach (gdzie dystrybucja kinowa jest wymagana), dlatego każdego zainteresowanego będę zachęcał do wizyty na sali z dużym ekranem, gdzie odbiór tej historii będzie zupełnie inny, niż w domowych warunkach.
"Maestro" od dziś w kinach. 20 grudnia pojawi się na Netflix.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu