Na macOS nie ma wirusów, MacBooki się nie zawieszają, a aktualizacje macOS są bezproblemowe. Internet jest pełen kategorycznych opinii, które gloryfikują lub demonizują konkretne produkty, a ostatnie tygodnie pokazały mi, że w kontekście aktualizacji nie daleko pada jabłko od okienka.
Nie wmówicie mi, że Maki są bezproblemowe i aktualizacje psują tylko Windowsa
Pozytywnie zakręcony gadżeciarz, maniak seriali ro...
Windows i macOS w duecie na co dzień
Nie zrozumcie mnie źle. Nie jestem użytkownikiem Windowsa, który zjedzie macOS od góry do dołu, ani użytkownikiem macOS-a, który śmieje się z Windowsa. Obydwu systemów używam codziennie od kilku lat w dość klasycznej konfiguracji z Windowsem na komputerze stacjonarnym i macOS na MacBooku Air, dlatego dostrzegam plusy i minusy każdej z platformy na tle konkurencji. Choć okienka podciągnęły się pod względem komfortu pracy na laptopie, to wiele kwestii pozostaje domeną laptopów Apple i jak na razie nie zamierzam reorganizować swojego zestawu.
Praca na obydwu systemach, niemalże jednocześnie, pozwala dość szybko dostrzegać różnice i zauważać przewagę jednego systemu nad drugim. Błyskawicznie weryfikuje się wszystkie krążące mity na temat tego, jak świetna lub tragiczna jest dana platforma pod pewnym względem. I umówmy się - aktualizacje systemu Windows obrosły już legendami.
Nie aktualizuj starszego MacBooka. Big Sur ucegli Ci komputer
Sam wielokrotnie doświadczałem bezproblemowych uaktualnień pomiędzy tymi bardziej znaczącymi wersjami, a zdarzało się też, że przy pomniejszych aktualizacjach system gubił sterowniki, pliki, tapety, ustawienia i inne. Można ponarzekać (a nawet trzeba, bo to pomoże Microsoftowi przyjrzeć się kłopotom dzięki odpowiednim zgłoszeniom), ale myślę, że należy też wykazać się pewną dozą wyrozumiałości, bo pod uwagę wypada wziąć nieco więcej czynników, niż tylko nasza maszyna i nasz system. Są ich miliardy, więc szansa, że coś pójdzie nie tak jest całkiem spora.
Aktualizacja do macOS Catalina miała być bezbłędna
I w takich okolicznościach przejdę do sytuacji, która zastała mnie w ostatnich tygodniach, gdy postanowiłem zaktualizować swojego MacBooka Air. Nie, nie wybrałem najnowszej wersji macOS Big Sur, ponieważ pierwsze opinie i recenzje nie są mu zbyt przychylne, lecz rzutem na taśmę (kilka godzin przed udostępnieniem tej wersji) rozpocząłem proces aktualizacji do macOS Catalina. Czy spodziewałem się, że coś może pójść nie tak? Z jednej strony liczyłem na to, że doświadczę tego emejzingu Apple i nic złego mnie nie spotka, ale przy przeskoku z High Sierra na Catalinę z pominięciem Mojave przeczuwałem pewne problemy.
I tak dokładnie się stało. Po dość czasochłonnym procesie aktualizacji napotkałem komunikat o błędzie z możliwością zapisania loga i ponownego uruchomienia komputera, co uczyniłem. Już samo wyświetlenie tego ekranu było jednak dla mnie zaskoczeniem, ale na szczęście przy ponownej próbie uaktualnienie dobrnęło do końca. Jednak nie bez dodatkowych przygód, bo dwukrotnie odniosłem wrażenie, że komputer zawiesił się na jednym z kroków, ponieważ pasek postępu ani drgnął przez kilka godzin i nie działały także żadne skróty klawiaturowe. Wyłączyłem komputer, uruchomiłem ponownie i tym razem przyniosło to skutek, bo kilkadziesiąt minut później ujrzałem ekran logowania.
5 rzeczy, w których Windows 10 „poległ”. Tu Microsoftowi się nie udało
Aktualizacja MacBooka trwa w najlepsze. Czemu obrywa tylko Windows?
Na tym jednak historia z aktualizacją MacBooka się nie kończy, bo tak naprawdę trwa nadal. Przez wiele lat nasłuchałem się o tym, jak makabrycznie rozwiązane są paczki z aktualizacjami Windowsa i na macOS zrobiono to lepiej, tymczasem po wgraniu Cataliny do dzisiaj otrzymuję kolejne powiadomienia z propozycjami instalacji poprawek dla tej wersji systemu. Mógłbym więc zadać pytanie, dlaczego nie zainstalowano najnowszej wersji elementów Cataliny od razu, podobnie jak oczekuje się od Windowsa, że bezproblemowo zainstaluje za jednym zamachem najnowsze wydanie systemu zamiast dociągać kolejne poprawki. Nigdzie nie jest idealnie.
I nie piszę tego wszystkiego, by zbesztać macOS i wynosić pod niebiosa Windowsa, bo system Microsoftu wiele, naprawdę wiele razy doprowadzał mnie do szału, gdy po niewinnym restarcie komputera postanawiał pozbawić mnie łączności Wi-Fi czy dźwięku (gdy wstrzymacie automatyczne uaktualnienia sterowników uwolnicie się od wielu problemów).
Szybko poszło. Wirtualizowany Windows na Maku z procesorem M1
Błędy popełniają wszyscy (w tym użytkownicy) i nie istnieją usługi lub produkty bez wad. Prawie każdej większej aktualizacji Windows 10 towarzyszą komentarze pełne niezadowolenia, ostatnio to samo spotkało macOS Big Sur od Apple. System pobierał się godzinami, sprawiał problemy, niektóre z nowości to krok wstecz zamiast rozwoju, a nieszczęśliwcy z uceglonymi komputerami nie mogą doprosić się naprawy, bo Maki są poza okresem wsparcia. Niektóre z rozwiązań mogą nam bardziej odpowiadać lub być obiektywnie lepsze albo gorsze, ale trudno się pod nosem nie uśmiechnąć, gdy czytam posty innych osób o miażdżącej przewadze jednego produktu nad drugim. A tak podobno miało być w kontekście aktualizacji Windowsa i macOS.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu