Zalanie laptopa wydaje się czynnością, która raczej nie powinna mieć miejsca. W końcu jesteśmy ostrożni i trzymamy płyny z dala od cennego sprzętu. Jednak wystarczy chwila nieuwagi i problem gotowy. Opowiem Wam, jak zalałem swojego MacBook Pro, który prawie roku wędrował od serwisu do serwisu w celu naprawy uszkodzonych elementów
Miniaturyzacja sprzętu komputerowego doprowadziła do sytuacji, w której lekkie laptopy wyposażane są w płyty główne z przylutowanymi na stałe elementami, które jeszcze kilka lat temu bez większego problemu można było wymienić. Zmiana RAM-u? Bez większego problemu. Większy dysk HDD, a może SSD? Czemu nie. Tak było kiedyś... Jeśli jednak jesteście właścicielami MacBooków (i nowszych sprzętów wybranych producentów) — w szczególności tych z serii Pro wydanych w ostatnich latach, to dobrze wiecie, że nie da się tego zrobić. Już sama wymiana baterii może okazać się problematyczna. A co jeśli stanie się coś niespodziewanego i stracicie dostęp do komputera, danych i częściowo świat się zawala?
Doświadczyłem tego w zeszłym roku. Pewnego listopadowego wieczora wylałem na MacBooka Pro kilkadziesiąt mililitrów płynów. Niefortunny ruch ręką i zawartość szklanki wylądowała na klawiaturze. To były sekundy — zamiast natychmiast go wyłączyć, jak amator najpierw próbowałem pozbyć się nadmiaru wody. Długo nie trzeba było czekać: komputer zgasł i już się nie włączył. Sprzęt za kilka tysięcy przestał działać i nic nie da się z tym zrobić — oficjalne serwisy mówią że jedynym ratunkiem jest wymiana płyty głównej bez możliwości odzyskania danych. Dość nieprzyjemna diagnoza, której nie polecam nikomu. I gdyby ktoś pytał, to nie robiłem kopii zapasowej, a przynajmniej nie wszystkiego. W tamtym czasie akurat byłem w trakcie poszukiwania dysku do NAS, by móc tę kopię zrobić jak należy.
Jabłka nie lubią się z napojami. Czyli o tym, jak zalałem MacBooka Pro
Niestety. Komputer padł, nie chciał się uruchomić nawet po kilkunastogodzinnym osuszaniu. W pierwszym serwisie (iSpot) dowiedziałem się, że mogą go przyjąć na diagnozę, która może potrwać do 3 tygodni i jedynym rozwiązaniem pozostaje i tak wymiana uszkodzonych części — zrezygnowałem. Komputer przyjęli w jednym z serwisów iMad. Tu zasugerowano, że czyszczenie zalanych elementów (w szczególności płyty głównej) być może rozwiąże problem (wszystko zależy od skali uszkodzeń). Niestety, kilka dni po oddaniu przyszedł mail:
Diagnoza pana urządzenia została zakończona. Czyszczenie po zalaniu nie rozwiązało problemu. Urządzenie nie uruchamia się. W urządzeniu znajduję się uszkodzona płyta główna, przycisk włącznika, matryca oraz taśma przesyłająca sygnały z płyty głównej do matrycy. Płyta główna zawiera wbudowany nośnik danych. Dane ze starej płyty głównej zostaną utracone oraz nie ma możliwości odzyskania tych danych.
Autoryzowaną formą naprawy jest odpłatna wymiana uszkodzonych elementów (płyta główna, przycisk włącznika, matryca oraz taśma przesyłająca sygnały z płyty głównej do matrycy) w cenie 4006 zł brutto. Do kwoty należy doliczyć koszty czyszczenia po zalaniu w kwocie 299 zł.
Cała nadzieja odeszła. Skoro tu nie pomogli i jedyną formą naprawy jest wymiana uszkodzonych elementów w zatrważająco wysokiej cenie i to bez możliwości odzyskania danych, zacząłem szukać mniej oficjalnych serwisów, które podjęłyby się próby zrobienia czegokolwiek — dla mniej najważniejsze było uzyskanie dostępu do dysku. Przeczuwałem, że komputera nie da się normalnie naprawić i czas się pożegnać. Jednak nie chciałem się poddawać, bo i tak nic innego mi nie zostało. Poszukiwania zacząłem od drążenia tematu odzyskiwania danych z MacBooka Pro z 2018 r.
MacBook Pro vs. płyny 1:0. Kto wygra cały pojedynek?
Nie jest to proste zadanie. Kiedyś było łatwiej — uszkodzony częściowo komputer, choć się nie uruchamia, pozwalał na wyjęcie dysku, podłączenie go do innego sprzętu i dostęp do danych. Ba, nawet Apple dawało serwisantom furtkę umożliwiającą dostęp do danych na MacBookach z Retiną z dyskami SSD w postaci dodatkowego złącza na płycie głównej. Dało się je odzyskać nawet wtedy, gdy uszkodzone zostały pozostałe elementy płyty głównej i ta nie wykazywała oznak życia.
To się zmieniło wraz z premierą MacBooka Pro rocznik 2018. Firma zdecydowała się na jeszcze większe odchudzenie i zrezygnowała z tego złącza — odbierając przy okazji jedyną, w miarę przystępną, możliwość odzyskania danych. Oburzenia nie kryli wszyscy — od dziennikarzy technologicznych, poprzez nieautoryzowane serwisy i samych użytkowników. Co prawda Apple przygotowało później inne rozwiązanie z wykorzystaniem autorskich sprzętów, jednak w Polsce niechętnie się z tego korzysta. Wiem nawet dlaczego — łatwiej jest wymienić całą płytę i „duże komponenty” niż poświęcać czas na nieco bardziej skomplikowane operacje.
Odzyskiwanie danych z MacBooka Pro nie jest wcale takie łatwe
Małe, nieautoryzowane serwisy nie mają nawet dostępu do tego typu narzędzi. O czym poczytacie w sieci, czy zobaczycie na YouTube — polecam kanał Louisa Rossmanna, który nie boi się powiedzieć wprost, co myśli o polityce Apple dotyczącej serwisowania swoich sprzętów i ograniczaniu dostępu do części zamiennych, które w wielu przypadkach mogą uratować komputery. A że tych części kupić nie można (producenci mają zakaz sprzedaży na wolnym rynku), mamy do czynienia z gigantyczną liczbą drogich i przerośniętych przycisków do papieru.
Wracając jednak do poszukiwań. Przyznam szczerze, że nie były one specjalnie owocne — nie udało mi się znaleźć takiego serwisu, który oferowałby odzyskiwanie danych z tego modelu. Za każdym razem zostawałem odsyłany z kwitkiem i informacją, że jedynym wyjściem jest wymiana uszkodzonych podzespołów. Już to gdzieś słyszałem i przyznam szczerze, że na tym etapie zaczynało mnie to irytować. Narzędzia są, możliwością są, jednak nikt się tego podjąć nie chce — albo nikomu się nie chciało, albo ja oczekiwałem zbyt wiele. Podejrzewałem, że odwiedzając Genius Bar (serwis) w jednym z zagranicznych Apple Store udałoby mi się załatwić coś więcej niż w autoryzowanych serwisach, które nie zawsze stają na wysokości zadania — o czym przekonał się także Kamil, który opisał swoją sytuację z wymianą klawiatury i uszkodzonym w jej trakcie ekranem.
Nadszedł okres świąteczny i nie miałem za bardzo jak pojechać do Niemiec — to tam znajdziecie najbliższy Apple Store z Genius Bar. Postanowiłem więc poszukać pomocy u znajomych. Znalazł się jeden zaufany serwisant, który miał uratować niejednego iPhone’a i niejednego MacBooka przywrócił do stanu używalności. Co mi pozostało. Szybko go spakowałem i przekazałem w dobre ręce.
MacBook Pro vs. kilkadziesiąt mililitrów płynów... jest światełko w tunelu
Kontakt ze znajomym znajomego nie był najlepszy — naprawą tego typu sprzętu zajmował się po godzinach (pracuje w serwisie komputerowym) więc wszystko zależało od tego, ile miał czasu. Okazało się, że niezbyt dużo. Sporadyczna wymiana e-maili, wiadomości tekstowych i telefonów. Zawsze pojawiały się jakieś problemy — i to nie natury technicznej, a czasu i chęci. Jednak zapewniał, że będzie przy nim dłubał. Pierwszą rzeczą, o której mnie poinformował w związku z uszkodzeniami był fakt, że zgłoszony przez iMad uszkodzony przycisk Touch ID musiał zostać uszkodzony... przez nich — o czym nie raczyli poinformować. Miał być zwyczajnie urwany, a czyszczenie zalanych elementów, które kosztowało 300 zł, nie było zrobione dobrze. Miesiące mijały, przyszła pandemia, a z nią jeszcze więcej problemów na łączach. Jednak w pewnym stopniu udało się uruchomić płytę, poprzez „zwarcie 2 pinów na elemencie re030 noga 4 i 5”.
Helpi przychodzi z pomocą
Nic mi to nie mówiło, ale to i tak bez większego znaczenia, gdyż to było wszystko, na co było go stać (mimo sprowadzenia części z Chin). Komputer wrócił do mnie w czerwcu i dalej nie działał. Kilka tygodni wcześniej pojawiła się wspomniana publikacja tekstu Kamila o klawiaturze i matrycy wywołała sporo komentarzy. W dyskusji wziął udział niewielki, warszawski, serwis Helpi — który także jest Premium Service Provider:
Wiem, że możesz czuć się zdenerwowany, ale nie wrzucaj proszę "całego" serwisu Apple do jednego worka. Np. my w Helpi robimy naprawdę dużo, aby każdy klient wyszedł zadowolony, nie raz wymieniamy więcej niż zgłasza klient, bo sami dostrzegamy usterki, których być może nie zobaczył użytkownik. Gdy następnym razem zajdzie potrzeba, wypróbuj nasz serwis (jesteśmy autoryzowanym przedstawicielem serwisowym Apple na Polskę), a gwarantujemy, że będziesz zadowolony jak tysiące pozostałych klientów.
I Kamil mnie z nimi skontaktował. Po opisaniu całej sytuacji, zgodzili się przyjąć komputer do siebie. Na wstępie zaznaczyli, że nie dają mi gwarancji, że cokolwiek się uda, ale lubią trudne wyzwania i w razie potrzeby zasięgną opinii zaprzyjaźnionego serwisu pogwarancyjnego. Niestety natrafiliśmy na okres urlopowy i sprawa się przeciągała. Dostawałem jednak co jakiś czas aktualizację, że sprawa się przeciąga, gdyż komputer został mocno pokiereszowany — nie tylko przez ciecz, ale także poprzednie serwisy i „znajomego znajomego”. Jednak nie chcieli się poddać. Po kilku tygodniach prób i błędów, tymczasowego podłączenia części zamiennych udało się go uruchomić — SUKCES. Pojechałem do serwisu z dyskiem zewnętrznym, zalogowałem się na komputerze i uruchomiłem Time Machine by zrobić backup danych. Wszystko udało się odzyskać. Dzięki, Tomku!
Dane odzyskane. Sukces
Niestety końcowa diagnoza komputera wciąż nie napawała optymizmem. MacBook wymaga wymiany uszkodzonych części, a koszt to ok. 4000 zł. Bez gwarancji, że nic się z nim po czasie nie stanie. Alternatywą jest wymiana Touch ID (z włącznikiem), która z laptopa mogłaby uczynić komputer stacjonarny, z koniecznością podłączenia do monitora. Brzmi w miarę optymistycznie, ale jeszcze nie zdecydowałem co z tym dalej zrobić.
Wiem za to, że nie warto się poddawać i trzeba szukać alternatyw dla największych serwisów, które niestety na podstawie doświadczeń, nie są chętnie do pomocy, głównie przez narzucone z góry procedury. Temat odzyskiwania danych z nowych komputerów jest skomplikowany i zagmatwany - jednym się nie chce, inni nie mogą, a jeszcze innym po prostu się to nie opłaca. Tym razem mam już kilka backupów, a żadnych płynów w okolicy komputera nie trzymam. Co się nadenerwowałem to moje - ale też nauczyłem się, że warto walczyć do końca. Odzyskiwanie danych z zalanych Macbooków nie jest ani łatwe, ani przyjemne, ale jak pokazuje moja historia — czasami się da. Walczcie do końca i róbcie backupy ;-)!
Sprawdź też: Jak odzyskać zdjęcia z telefonu
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu