Gry

Loop8: Summer of Gods. Ta gra mogłaby być hitem, ale...

Kamil Świtalski
Loop8: Summer of Gods. Ta gra mogłaby być hitem, ale...
0

Prawdopodobnie nigdy nie było lepszych czasów dla fanów japońskich gier. Nie tylko dzięki digitalizacji są one po prostu na wyciągnięcie ręki dla każdego znającego język, lecz po prostu nigdy nie było tak wiele gier tłumaczonych i ściąganych na Zachód. Sam Switch jest pełen niszowych tytułów, które jeszcze kilka lat temu mogły liczyć co najwyżej na fanowskie tłumaczenie – o ile w ogóle zostałoby ono dokończone. Przykładem z ostatnich dni jest Loop8, bardzo ambitny tytuł ze stajni Marvelous.

Jest to tytuł dość wyczekiwany, bowiem zapowiedzi przywodziły na myśl tak uwielbiane Personę czy 13 Sentinels. Duży wybór bohaterów, liceum, mechanika bazująca na zabawie czasem i romanse. Do tego wszystkiego turowa walka przeciwko wielkim przeciwnikom, w małym, japońskim miasteczku. Czego tutaj nie lubić? Cóż, lubić jest co, ale wykonanie tego wszystkiego, ufff.

Loop8: Summer of Gods — jak to się wszystko zaczęło?

Nasz bohater, Nini, dosłownie ląduje w Japonii lat 80. w małym miasteczku Ashira. Jedynym, które nie zostało jeszcze tknięte przez istoty odpowiedzialne za wszystkie kataklizmy na Ziemi, Kegai. Tutaj mieszka jego babcia, która da mu schronienie po tym jak te właśnie istoty zniszczyły dom bohatera… Stację kosmiczną, w której ludzkość znalazła schronienie przed Kegai. Na miejscu czeka go niespodzianka, zamieszka ze swoją bardzo daleką krewną – jakoś trzeba ten romans usprawiedliwić – po tym jak babcia zdecydowała, że musi odreagować nieoczekiwane przybycie wnuka, którego jeszcze nigdy nie spotkała. Ów krewna, Konoha, odbiera Niniego ze stacji i pokazuje miasto.

Podczas gdy on ogląda swój nowy dom, gracz jest wystawiony na inny, gorszy spektakl. Działanie tej gry to jest czysty koszmar. Postacie poruszają się w prawdopodobnie kilkunastu klatkach, a naprawdę nie jest to gra o oszałamiającej, wymagającej grafice. Do tego zamknięta w kilku lokalizacjach, nie ma tutaj otwartego świata. Można by pomyśleć „przymknij na to oko, przecież to niszowa gierka, wiadomo, że nie mieli budżetu”, ale to nie jest koniec. Loop8 to visual novel z elementami RPG, więc jak nazwa sugeruje, jest tutaj wiele dialogów. Gra ładuje się szokująco długo przed rozpoczęciem każdej sekwencji dialogowej (i nie tylko, zawsze sobie znajduje powód, żeby coś sobie tam załadować), a model postaci pojawia się dopiero po chwili. Walki? Jeszcze gorzej. Ech, a w animacji otwierającej grę, wszyscy biegają tak płynnie.

Loop8: Summer of Gods — bohaterowie na ratunek?

To może bohaterowie? Po tę grę sięgnie ktoś komu raczej nie są obce archetypy japońskich produkcji, czy to gier czy mang albo anime. Z tego powodu, nikt nie odnajdzie tutaj nowości. Dziewczyna lis zesłana przez bogów? Jest. Dziewczyna robot. Oczywiście. Wysoki, przystojny i inteligentny (i najważniejsze) okularnik? Tak. Kreska też nie jest jakoś się wyróżniająca i dialogi, no coż, są? Nie są tragiczne, jeżeli ktoś trawi kolejną, niedojrzałą postać, życzącą sobie, żeby się zwracać do niej per księżniczko. Całość jest niestety, tak mdła i wtórna, że gdyby materiały promocyjne, nikt nie zgadłby, że akcja jest osadzona w latach 80.

Pech nieszczęśnika, który już kupił tę grę, trwa i trwa. Postacie są w niej nie tylko do umilania czasu, lecz są newralgicznym elementem systemu walki. Podczas rozmów rosną bądź maleją, trzy statystyki. Przyjaźń, zauroczenie i niechęć. Od poziomu każdego słupka (w grze jest przestawiony wykres) zależy moc ataków przeciwko Kegai. Do tego, trzeba również zwracać uwagę, na jakim poziomie są relacje między KAŻDĄ postacią. I większa synchronizacja zespołu, tym większe obrażenia lub skuteczniejsze leczenie i wzmacnianie. No właśnie. Z Kegai walczy się w Underworld, które jest po prostu ponurą Ashirą. Można tam zabrać dwoje innych bohaterów, z którymi tworzy się zespół do walki z przeciwnikami. Trzeba przyznać, że pomysł jest naprawdę ciekawy. Szkoda zatem, że w walce, dyktujemy komendy jedynie naszego bohatera. Partnerzy są automatyczni, przez co strategia praktycznie nie istnieje, a bitwa jest koszmarnie nudna, bo polega na wciskaniu jednego przycisku z najsilniejszym atakiem. Smutne jak na grę, która jest nazywana turowym jRPGie. Czasami brakuje już tylko jednego ciosu i podczas ruchu niezależnej postaci, ona decyduje się… Uleczyć członka drużyny, a w tym czasie boss aktywuje najsilniejszy atak i zabija całą ekipę.

Pojawia się pierwsza scenka i bohater ponownie wysiada na stacji Ashira. Zaczyna się kolejny loop.

To mogłoby się udać, ale...

Chyba łatwo wywnioskować po sześciuset wyrazach powyżej, że niczego dobrego tutaj nie można się spodziewać? Mechanika tak interesująca, jest całkowicie zniszczona z powodu skostniałego systemu visual nowelek, który już mocno odszedł do lamusa. Zaczyna się nowy cykl, więc wszystkie zbudowane statystyki znajomości z bohaterami są wykasowane. Jedyne pocieszenie tkwi w tym, że z każdym loopem, zdobywa się je prędzej. Czy ma to sens? Ma, w końcu wydarzenia, które rozegrano, jeszcze się nie wydarzyły, ale czy naprawdę trzeba czytać te same dialogi jeszcze raz? Tak, jeszcze raz, od początku i można tylko przytrzymać przycisk forward.

Zmiany nie dotyczą jedynie błogosławieństw. Te zdobywa się po odwiedzeniu ciekawych miejsc lub w rozmowach z innymi uczniami. Następuje wtedy szalenie irytująca scenka, podczas której wiewiórka zesłana przez bogów, wręcza błogosławieństwo zwiększające statystyki postaci. Postaci jest 13. Zakres poziomu błogosławieństw jest mierzony od 0% do 100% i każde, KAŻDE ma w zasadzie ten sam dialog i scenkę. Chyba nawet twórcy wiedzą jak bardzo jest to irytujące, skoro gra jeszcze przed premierą zdążyła zaliczyć dwie łatki, które lekko poprawiły wydajność oraz wprowadziły opcję wyłączenia tych animacji z irytującą wiewiórką.

Loop8 to smutny przykład złego zarządzania zespołem. Pomysły są ambitne i bardzo ciekawe, lecz wyraźnie budżet nie był proporcjonalny do ambicji. Naprawdę wiele można było zostawić wyobraźni i lepiej wyważyć końcowy produkt. Dobrze, że przynajmniej muzyka jest bardzo ładna, nawet jeśli trochę zbyt wesoła w kontraście do czerwonego napisu: POZOSTAŁO 5 DNI DO KOŃCA ŚWIATA.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu