Po Godzinach

Polecam oglądać tylko fanom - recenzja serialu Król Szamanów 2021

Krzysztof Rojek
Polecam oglądać tylko fanom - recenzja serialu Król Szamanów 2021
Reklama

Nowy Król Szamanów, który znalazł się na Neflixie miał potencjał być o wiele lepszym serialem niż oryginał z 2002 roku. Niestety - jest tylko jego marnym cieniem.

Oj, jak ja bardzo czekałem na ten serial. Normalnie nie przywiązuje wagi do tego, kiedy jakiś tytuł ma swoją premierę, bo sam z siebie seriali oglądam dosyć mało. Jednak będąc urodzonym w latach 90'tych po prostu nie mogłem przegapić rebootu przygód Yoh Asakury i spółki. Sam przecież pisałem wam o nich już od samego początku, od pierwszej informacji o tym, że Netflix zabierze się za tę produkcję. Razem ze znajomymi siedzieliśmy jak na szpilkach, licząc na to, że nowa wersja na powrót zabierze nas w lata dzieciństwa. Nie wiem jak dla was, ale dla mnie jest coś magicznego w uniwersum Shaman King, co świetnie równoważy patos, humor, odrobine kiczu i przesłania, co przyciąga mnie do tego świata i sprawia, że chce się uczestniczyć w tym, co robią główni bohaterowie, nawet, jeżeli widziało się to już po raz setny.

Reklama

Zanim jednak zacznę moją opowieść o tym, jak w moich oczach wypadł nowy Król Szamanów, chciałbym zaznaczyć dwie rzeczy. Po pierwsze - jestem w tej znacznej większości polskich odbiorców, która nie czytała oryginalnej mangi, a historie zna z anime z 2002, dlatego to właśnie do tego serialu, a nie do materiału źródłowego będę porównywał najnowsze dzieło. Czy to może nieco zaburzyć moją ocenę? Zapewne tak, ale jak wspomniałem - większość odbiorców kojarzy Yoh i spółkę właśnie stąd (bądź w ogóle nie kojarzy), więc myślę, że ocena serii z tej perspektywy będzie dla nich przydatna. Druga rzecz to fakt, że ta recenzja jest pisana po tym, jak Netflix wypuścił pierwszych 13 odcinków. Finalnie ma ich być około 50, zakładam więc, że będą 4 "sezony" serialu. Nie wiadomo, kiedy dokładnie zostanie wypuszczona kolejna partia - zakładam, że za jakieś 3-4 miesiące. Wspomniane 13 odcinków ma jednak bardzo spójna charakterystykę, więc mogę wam już co nieco opowiedzieć o tym, jak względem oryginalnego serialu prezentuje się nowy Król Szamanów.

*** UWAGA - recenzja zawiera ciężkie spoilery, czytacie na własne ryzyko ***

Czy więc Król Szamanów to dobry serial?

Nie.

I tak.

Zależy kto ogląda.

Zaczynając od początku i pomijając kwestię intra, które do oryginału (szczególnie w polskiej wersji językowej) nie ma po prostu startu. Zaczynamy historię w mniej więcej tym samym momencie, w którym zaczęliśmy ją 20 lat temu - Morti (a przepraszam, Manta Oyamada, o tym za chwilę) spotyka Yoh, Yoh pokonuje Ryo z pomocą Amidamaru, naprawia płaczący miecz... ej, zaraz... gdzie jest płaczący miecz? Owszem, pojawia się tu postać Mosuke, ale cała historia, w której Yoh zdobywa i naprawia dla niego miecz została przedstawiona w jakieś 20 sekund. Owszem, potem mamy chwilową retrospekcję, dlaczego ten miecz jest ważny, ale po budowaniu napięcia wokół tego, dlaczego Amidamaru w ogóle czeka na tym wzgórzu, nie ma nawet śladu. Takie prowadzenie narracji ma miejsce przez cały sezon. Nie ma historii starć z Renem, nie ma budowania relacji z Treyem i jego siostrą. Nie ma historii przemian Reya. W tym anime cała akcja zasuwa tak szybko, że nie ma nawet chwili na oswojenie się z bohaterami, poznanie ich motywacji i przede wszystkim - powodów, dla których podejmują takie a nie inne decyzje. Oczywiście - wszystkie najważniejsze wydarzenia są, ale skrócone do takiej formy w której część decyzji podejmowanych przez bohaterów wydaje się wręcz nielogiczna i niczym nieuzasadniona.

 

Reklama

Przez to z kolei dla kogoś, kto nie wie kim jest Tray Racer (a przepraszam, Horohoro) którego tutaj np. Yoh poznaje dopiero w trakcie walki, nie ma czasu, by dowiedzieć się prawie nic kim jest i jakie są jego motywacje. Tak samo widz nie będzie wiedział, dlaczego dla rodu Asakura ważny jest turniej szamanów i o co chodzi z Ryo i jego przemianą - takich rzeczy tutaj się po prostu nie dowie. Gdybym nie znał oryginału na wylot, większość postaci, wydawałaby mi się przez to dosyć płaska, nieciekawa, bez charakteru i nie miałbym powodu, by im kibicować. Niestety, szczególnie źle pod tym względem wypada główny bohater - Yoh. Owszem, uczymy się o jego motywacjach, ale w oryginalnym serialu przebywa on klasyczną drogę od wesołka do lidera, który dzięki swoim doświadczeniom broni innych. Tutaj akcje Yoh są chaotyczne, więcej niż raz uczymy się, że walczy by wieść "proste życie", więcej się o nim mówi niż on sam robi i przez cały czas ma się wrażenie, że znalazł się tu przez przypadek. Wszystko przez to, jak na skróty i po łebkach prowadzona jest historia.

W oryginalnym serialu świetnie budowano napięcie, odsłaniając kolejne tajemnice, tutaj pierwszą sceną są narodziny Yoh i Hao, więc widz od samego początku atakowany jest oczywistością kto jest kim. Gdybyście pytali, jak bardzo uproszczona została tu fabuła, to powiem wam, że wylot na turniej szamanów ma tu miejsce w 13 odcinku, podczas gdy w oryginale - miał on miejsce w 26. Pomyślcie, jak bardzo bylibyście zagubieni w swoim ulubionym serialu, gdyby wyciąć z niego połowę treści. Tak właśnie pod kątem opowiadania historii prezentuje się nowy Król Szamanów.

Reklama

Jedynymi postaciami, które w tym anime mają naprawdę solidnie ugruntowaną motywację jest Ren i Anna. Z tą dwójką jest jednak inny problem. Otóż... ta wersja anime jest nieco brutalniejsza niż oryginał. A przynajmniej - miała być. I to dobrze, bo świat duchów i szamanów powinien być przesiąknięty śmiercią, podczas gdy oryginał był nieco cukierkowy. Przed obejrzeniem serialu rozmawiałem ze znajomym, który czytał mangę i nie mógł się doczekać tej bliższej książce wersji. O ile lepiej będą wyglądały katorżnicze treningi Anny? Chore eksperymenty Fausta VII? Brutalność Rena? O ile lepiej wyglądałyby sceny pojedynków na śmierć i życie, gdyby dodać do nich nieco realizmu. I owszem, tu dostajemy nieco krwi, ale to, jak jest to zrealizowane, woła o pomstę do nieba.

Przede wszystkim - jest ona w miejscach, w których tak naprawdę nic nie znaczy, nie buduje żadnej grozy. Ot, Yoh dwa razy dostaje jakieś tam ciachnięcie i w jednym momencie mamy widok na odciętą nogę (ale spoko, bo to tylko wizja). W momentach, w których naprawdę widok krwi mógłby "zrobić robotę" budując napięcie - mamy całe nic. Trening Anny? Ciężej było w oryginalnym serialu. Eksperymenty Fausta - nie widzimy nic. Poszatkowane ciało Lee Pyrona? Tortury Rena i Jun? Atak Hao? Nic, nic, nic! Wygląda tak, jakby twórcy po prostu bali się to zrobić, więc wstawili krwawe momenty w miejsca w które nic nie znaczą. Szczerze? Oryginalna wersja była dużo mroczniejsza. Jeżeli porównacie pierwszą walkę z Faustem VIII, gdzie eksperymentuje on na Mortim, to zobaczycie różnice. W dwójce nie jest pokazane absolutnie nic, w oryginalne mamy kilka zbliżeń na to, jak Faust wkłada mu rękę do klatki piersiowej. Rozumiecie o co mi chodzi, prawda?

Co więcej, obecność krwi gryzie się z tym, że kilkanaście sekund potem mamy zazwyczaj jakiś comic relief w wykonaniu Yoh, przez co jakakolwiek dramaturgia sytuacji po prostu tu nie istnieje. Oryginalny serial robił to po prostu dużo lepiej. Tam naprawdę martwiliśmy się o losy głównych bohaterów, mogliśmy się z nimi żyć bo warstwa narracji odpowiadała efektom wizualnym na ekranie. Tu jest odwrotnie. Pomijam tu fakt, że to co robią Ponchi i Conchi jest po prostu... bez sensu w kontekście estetyki serialu.

Finalnie - oczywistym jest, że serial nie ma polskiego dubbingu, bo i nie mógłby mieć. Natomiast to, jak wyglądają polskie napisy, też nie pomaga w opowiadaniu historii. Po pierwsze - wiem, że osoby piszące chciały być bliżej mangi, dlatego zachowano pisownie oryginalnych imion, ale nie sposób nie zauważyć, że przy takiej liczbie bohaterów głównych i pobocznych i pędzącej akcji brak wyraźnych imion nie pozwala zasymilować się z osobami przedstawionymi na ekranie. Serial z 2002 robił to świetnie. Manta Oyamada był Mortimerem Mantą, czyli Mortim. Horohoro był po prostu Treyem. Po drugie - tutaj walki w serialu zorganizowano w taki sposób,  by bohaterowie krzyczeli za każdym razem swoje ataki. Głupie, ale nie mi oceniać. W każdym razie - część z nich jest przetłumaczona na polski a część.. nie. Są więc sytuacje w których bohaterowie krzyczą coś do siebie po japońsku a my nie mamy nawet pojęcia o co chodzi. Samego doboru aktorów głosowych nie oceniam, ponieważ to Japonia - inna kultura, inny język. Jeżeli ktoś jednak oczekuje głosów choć zbliżonych barwą do tego, co było w naszym dubbingu, to się bardzo rozczaruje. Yoh brzmi jak 12 letnia dziewczynka, a Ryo ma bas zdolny niszczyć mury. Trochę wybija to z immersji.

W kontekście tych wad powinienem ocenić ten serial jako zły, prawda? Prawda, aczkolwiek ja bawiłem się oglądając go... całkiem nieźle. Nie dlatego, że jest dobry, ale dlatego, że uniwersum Shaman Kinga po prostu lubię. I bardzo miło było wrócić mi do świata Yoh, Rena i spółki. Pod kątem produkcji, kreski etc. nie mam temu dziełu nic do zarzucenia. Sceny walki są genialne i przy oglądaniu nowej wersji nie sposób się nudzić. Ale tylko jeżeli wiesz, co się dzieje. Ja bawiłem się dobrze, bo sam dopowiadałem sobie ogromne dziury fabularne,wyjaśniałem motywację bohaterów, a na okazjonalne niespójności po prostu przymykałem oko. Jednak jeżeli na moim miejscu byłby ktoś, kto z serią nie miał wcześniej styczności z Królem Szamanów, to mam wrażenie, że po pierwsze - straciliby dużą część magii Shaman Kinga, a po drugie - mogliby się od serialu odbić, uznać za nieciekawy i więcej do niego nie wracać.

Reklama

Co więcej - to nie jest tylko moja opinia. Dużo jest w sieci głosów, że remake po prostu się twórcom póki co nie udaje. Daleki jestem od stwierdzeń, że jest to najgorsze, co mogło się przydarzyć serii, ale na pewno nie jest to reboot, na jaki Yoh i ekipa zasługują. Jeżeli więc chcecie poznać Króla Szamanów, to polecam wrócić do serialu z 2002. r. To tam dowiecie się wszystkiego. Poznacie prawdziwy charakter Anny, dowiecie się jakim naprawdę bohaterem jest Yoh Asakura, otrzymacie dużo więcej historii ze świata szamanów i zrozumiecie, dlaczego tak ważne jest, by to właśnie Yoh i Amidamaru wygrali turniej. Uzbrojeni w tę wiedze możecie dopiero oglądać wersję z 2021 r. W innym wypadku - sami robicie sobie krzywdę. Ja na pewno będę dalej oglądał i skończę przygody rodu Asakurów na Netflixie. Ale niestety, w tej bardzo ładnej animacji chyba już do końca pozostanie jedynie niespełniony potencjał.

A jak wy oceniacie nowego Króla Szamanów? Zgadzacie się ze mną, czy też wasze zdanie jest zgoła odmienne?

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama