Felietony

Korporacje robią nas w balona i jeszcze im za to dziękujemy. Czy wszystko z nami ok?

Bartosz Gabiś
Korporacje robią nas w balona i jeszcze im za to dziękujemy. Czy wszystko z nami ok?
Reklama

W ostatnim czasie nie mogę się oprzeć wrażeniu, że wszyscy akceptujemy o wiele więcej niż w zasadzie powinniśmy i litujemy się nad firmami wartymi już dosłownie tryliony dolarów. Czy troszeczkę naszemu społeczeństwu się nie pomyliły priorytety? Czy naprawdę powinniśmy kiwać ze zrozumieniem nad "problemami" Apple, Samsunga i innych, a piętnować tych, którzy wciąż używają telefonów z 2016 roku?

Jakiś czas temu echem się odbił ruch Apple, za który słusznie zebrali pochwały, ale tylko dlatego, że nie jest to standard, a coraz bardziej dochodzę do wniosku, że powinien. Otóż zaktualizowali zabezpieczenia do iPhone'a 6S, czyli już dość starusieńkiego telefonu, ale zaskakująco wciąż sprawnego. I jest to ewenement na skali całej branży, który powinien być standardem. Serio, przestańmy chwalić firmy za ich obowiązek.

Reklama

Sześć lat aktualizacji? Brawo!

Jeszcze kilka lat temu smartfony nie miały co liczyć na dłuższe wsparcie niż dwa-trzy lata. Dziś producenci prześcigają się w deklaracjach – pięć, sześć, a nawet siedem lat aktualizacji systemu i poprawek bezpieczeństwa, ekstra! Media i użytkownicy biją brawo, a każda kolejna konferencja to festiwal samozachwytu: „Dbamy o środowisko, dbamy o użytkowników, nasze urządzenia będą aktualne przez lata!”. Tylko że w tym chórze pochwał ginie jedno, fundamentalne pytanie: czy to na pewno jest powód za który komukolwiek należą się oklaski?

Bo przecież, jeśli spojrzymy na fakty, okazuje się, że dzisiejsze smartfony są w stanie działać znacznie dłużej niż te magiczne sześć lat. Najgorzej, że sam się nieraz łapię na tym, że czuję ogromne zdziwienie gdy widzę w użyciu iPhone'a 8 czy jakiegoś starszego Samsunga. Oczywiście, bateria z czasem traci pojemność i trzeba ją wymienić, zdarzają się potknięcia systemu (lub te fizyczne, ups!), ale sam sprzęt – procesor, pamięć, ekran – spokojnie wytrzyma dekadę albo i dłużej. Gdyby tylko dało się go łatwo naprawić i wymienić zużytą baterię, mógłby służyć kolejnym użytkownikom przez lata. Tymczasem branża przekonuje nas, że sześć lat wsparcia to ledwo osiągalny poziom dobrej woli producenta. Serio?

Jasne, ja rozumiem, bo to wymaga przecież odpowiedniego zaplecza. Wsparcie, planowanie i wiele innych wymogów, które potrzebują finansowych zasobów na to, aby podtrzymywać wsparcie dla wcześniej wydanego sprzętu. Och, bo się popłaczę. Naprawdę, giganci przekonali nas do tego, że powinniśmy im współczuć, a przecież każdy ten ruch jest jedynie chwytem marketingowym zachęcającym nas do zostawiania im pieniędzy. Czy naprawdę kiedykolwiek była potrzeba, żeby stworzyć tak toksyczne środowisko, w którym potrzeba wydawać nowy model flagowego telefonu każdego roku? A to tylko wierzchołek góry lodowej pośród miliardów tańszych urządzeń.

Nie jestem jedynym sceptykiem, zresztą, każdy z nas na pewno ma znajomych czy członków rodziny, którzy stale komentują jak się obecnie projektuje lodówki, miksery i każdy inny sprzęt na tyle lat, aby ledwo wytrzymał okres gwarancyjny i natychmiast się zepsuł. Nic więc dziwnego, że w sieci, w różnych dyskusjach coraz częściej pojawia się temat planowanego postarzania, czyli projektowania urządzeń tak, by po kilku latach przestały być w pełni użyteczne. Aktualizacje oprogramowania, które zamiast poprawiać wydajność, spowalniają starsze modele albo pozbawiają je nowych funkcji, itp. Zablokowane możliwości instalacji alternatywnego systemu czy nawet wymiany podstawowych podzespołów. To wszystko sprawia, że nawet jeśli sprzęt jest sprawny, użytkownik prędzej czy później poczuje się zmuszony do wymiany go na nowszy model.

Nieprzypadkowo Unia Europejska coraz mocniej naciska na producentów. Prawo do naprawy, indeks naprawialności, wymóg dostępności części zamiennych przez kilka lat po premierze urządzenia – to próby przełamania tego schematu. Od 2026 roku producenci w UE będą musieli nie tylko zapewniać dłuższe wsparcie, ale też umożliwić łatwą naprawę i dostęp do części. To krok w dobrą stronę, ale czy wystarczy, by zmienić nasze podejście do elektroniki? Wstyd to przyznać, ale wszyscy mamy już w głowach trochę poprzestawianą relację z naszymi rzeczami (stan mocno wspierany przez zalew taniej odzieży, elektroniki i bombardowania nas reklamami zmieniających się trendów i sezonów).

Sześć lat wsparcia brzmi świetnie, ale czy to naprawdę powód do dumy? A może raczej dowód na to, jak bardzo przyzwyczailiśmy się do szybkiego tempa wymiany sprzętu? Ile osób faktycznie korzysta z telefonu przez sześć lat, a ilu wymienia go po dwóch, bo system zaczyna zwalniać, aparat „nie robi już takich zdjęć” albo po prostu pojawiła się nowa moda? Sam wśród moich członków rodziny słyszałem, że lepiej co dwa lata za złotówkę wymienić telefon niż kupić jeden na długie lata.

Oczywiście, postęp jest potrzebny. Nowe technologie, lepsze aparaty, szybsze procesory – to wszystko napędza rozwój. Ale może czas, żebyśmy zaczęli wymagać od producentów nie tylko dłuższego wsparcia, ale też realnej trwałości i naprawialności urządzeń? Może warto przestać bić brawo za sześć lat aktualizacji i zacząć pytać: dlaczego nie dziesięć? Dlaczego nie piętnaście? I przede wszystkim – dlaczego wciąż tak trudno naprawić coś, co mogłoby działać jeszcze przez lata?

Reklama

W końcu najbardziej ekologiczny smartfon to ten, który już masz. Szkoda, że branża woli, żebyśmy o tym zapomnieli.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama