Polska

Korek na autostradzie, czyli o pobieraniu opłat za przejazd słów kilka

Maciej Sikorski
Korek na autostradzie, czyli o pobieraniu opłat za przejazd słów kilka
Reklama

Jakie skojarzenia pojawiają się w Waszych głowach, gdy pada hasło "autostrada"? Zapewne nie będę wyjątkiem, gdy napiszę, że widzę sporo szybko jadącyc...

Jakie skojarzenia pojawiają się w Waszych głowach, gdy pada hasło "autostrada"? Zapewne nie będę wyjątkiem, gdy napiszę, że widzę sporo szybko jadących samochodów, malujące się na twarzach ich kierowców znużenie wynikające z monotonnej jazdy oraz zmieniające się pejzaże: od lasów, przez pola, po zabudowania usytuowane przy drodze. Po ostatnim weekendzie na pierwsze miejsce w mej wyobraźni wybijają się jednak bramki oraz towarzyszący im sznur samochodów. A przecież mogłoby to zniknąć…

Reklama

Kilka dni temu kolejny już raz przekonałem się, że problemu należy doświadczyć na własnej skórze, by w pełni go zrozumieć, a może nawet, by zdać sobie z niego sprawę. Artykuły w prasie, informacje dostarczane przez znajomych, czy materiały serwowane przez TV tego nie zastąpią. Mogą być świetnie przygotowane i wyczerpać temat od strony teoretycznej, ale wiadomo, że praktyka robi swoje. Miałem okazję przekonać się o tym na jednej z naszych autostrad. Od razu napiszę, iż nie będę się żalił na ich jakość, szybkość, z jaką realizowane są projekty czy koszty przejazdu drogami tego typu – to temat rzeka, nie do końca leży w tematyce AW, a przy okazji: po co się denerwować ;)

Wyjazd w korku...

Problem, który ostatnio dał o sobie znać to korki przed bramkami na autostradzie. Piszę o konkretnej autostradzie i to nie całej (znam jedynie fragment Wrocław – Kraków A4), więc nie wiem, jak się sprawy mają w innych rejonach Polski. Dwa tygodnie temu, gdy pokonywałem tę trasę jadąc na święta do domu rodzinnego, korków nie było. Powód prosty – wybrałem taki termin, że chwilami na drodze było pusto, atmosfera niczym w filmie o amerykańskich bezdrożach. I wtedy nie zastanawiałem się zbytnio nad tysiącami samochodów pchających się do bramki po bilet lub w celu wniesienia opłaty za przejechany odcinek. To się zmieniło w ubiegły weekend. Długi weekend.

Katowice opuszczane w czwartkowe przedpołudnie, kieruję się w stronę Wrocławia. Kilka kilometrów przed bramkami zaczyna się korek. Ruchomy, ale jednak korek: kilkanaście-kilkadziesiąt minut stania. Od osoby zbliżającej się do bramek dowiaduję się przez telefon, że nie jest źle, bo bilety wydawane są przez obsługę stojącą przy automatach. To ważna informacja, ponieważ kiedyś przekonałem się już, że to przyspiesza cały proces: szlaban w górze, bilet od razu do ręki i przepustowość rośnie. Tym razem jednak byłem trochę zdziwiony – osoba wydająca bilety nie miała przygotowanego pliku i dla każdego kierowcy wciskany był guzik, pojawiał się bilet, był wręczany do ręki kierowcy, podnosił się szlaban. Ten sam mechanizm, co z automatem, ale… Ale dorzucono człowieka. Może to był ktoś niezaprawiony w boju i nie do końca rozumiał, jak to ma wyglądać – nie wiem i już się nie dowiem. W każdym razie, był to słaby punkt planu rozładowania korków przed bramkami.

Stojąc w tym sznurze samochodów, zdałem sobie sprawę z tego, jak wiele osób marnuje tam czas. Takie wnioski pojawiały się niejednokrotnie, gdy obserwowałem korki w mieście, ale w przypadku autostrady było to novum. Bo autostrada to przecież szybkość i ciągły ruch. Tymczasem obserwuję setki, a może nawet tysiące aut przemieszczających się z prędkością roweru niesionego przez rowerzystę. Wtedy patrzyłem jeszcze na sprawę pod kątem straconego czasu, ale niekoniecznie przeliczanego na pieniądze. Po prostu: o wiele przyjemniej byłoby spędzić te kilkadziesiąt minut w parku/lesie/nad jeziorem/w restauracji/kinie, najlepiej z bliskimi. Można oczywiście stwierdzić, że i w samochodzie nic nie stoi na przeszkodzie, by pogadać z rodziną czy ze znajomymi, ale klimat do relaksu jakiś mało sprzyjający.

... i powrót w korku

Kilka dni później, w drodze powrotnej, patrzyłem już na zagadnienie przez pryzmat finansów. A skłonił mnie do tego kierowca lawety, którą się przemieszczałem (taka niespodzianka na koniec weekendu majowego). Stanęliśmy w korku przed bramkami i nie mogło zabraknąć komentarza do całej sytuacji. Kierowca nie był zbyt zadowolony z faktu, że musi stać ze wszystkimi osobówkami w kolejce, bo przecież korzysta z elektronicznego poboru opłat. I na nic cała jego elektronika i nowoczesność: swoje odstać musi. Przypomniałem sobie wówczas o swoich przemyśleniach dotyczących traconego czasu, który można by spędzić inaczej. Podzieliłem się tym z kierowcą, stwierdzając, że pewnie nudzi się stojąc często w takich korkach i żałuje tych bezproduktywnych godzin.

Możliwe, że wyszedłem na człowieka mało zorientowanego w rzeczywistości, w której żyjemy (by nie napisać: na durnia) i szybko dowiedziałem się, że nie chodzi o czas, jaki można spędzić na robieniu "wielu ciekawszych rzeczy". Chodzi o godziny, które nie są poświęcane konkretnemu zagadnieniu: pracy. Firma, której pojazdy są uwięzione w korkach na bramkach, traci pieniądze. Dużo pieniędzy. Kierowca jest bezproduktywny, marnuje się benzyna, pojazd staje się bezużyteczny, klient zaczyna się niecierpliwić – tracą na tym wszyscy. I nie dotyczy to wyłącznie lawet, ani nawet samochodów ciężarowych/dostawczych: bramki pożerają kasę wszystkich kierowców stojących w korkach przed nimi i nie dotyczy to pieniędzy pobieranych za przejazd. Takimi spostrzeżeniami podzielił się ze mną kierowca i muszę przyznać, że dał mi do myślenia.

Zlikwidujmy budki!

W trakcie tych rozmów przypomniałem sobie, że niedawno widziałem gdzieś test poświęcony bramkom i generowanym przez nie kosztom. Po powrocie do domu szybkie wyszukiwanie i jest:

Reklama

Polscy kierowcy tracą z powodu korków przed autostradowymi bramkami w sumie 8 mln godzin w ciągu roku. Do tego dochodzą koszty w postaci większego zużycia paliwa, które szacuje się nawet na 5 mln litrów i wyższa emisja dwutlenku węgla. Analitycy firmy doradczej Audytel SA i Centrum Analiz Transportowych i Infrastrukturalnych policzyli, że wprowadzenie elektronicznego poboru opłat na całej sieci autostrad w kraju przyniosłoby do 2025 roku 15,2 mld zł oszczędności w skali całej gospodarki.[źródło]

Okazuje się, że na tych korkach tracą wszyscy i elektroniczny system poboru opłat, czyli rozwiązanie będące w naszym zasięgu, po prostu powinno być wdrożone na masową skalę, a kierowców warto "zachęcić" do jego używania. Nie po to, by móc odbębnić sukces w zakresie innowacyjności i pokazać, jak Polska zmieniła się za sprawą członkostwa w UE. Nie po to, by zrobić przetarg na rozwiązania, które dostarczy znajomy i nie po to, by pokazać, że coś tam się robi i tym samym wyjaśnić swoją przydatność dla kraju/społeczeństwa – działanie jest w tym przypadku potrzebne, bo stoją za nim duże korzyści.

Reklama

Jeśli nie całkowita, to przynajmniej częściowa likwidacja

Podejrzewam, że ktoś wspomni, iż elektroniczny system oznacza dodatkowe koszty dla kierowców: muszą poświęcić czas na załatwienie formalności, wydać pieniądze na sprzęt - to słaby interes dla osoby, która autostradą przemieszcza się raz w roku. Zgoda. Można zatem wprowadzić rozwiązanie mieszane: zostawić dwie budki dla kierowców, którzy z elektronicznego systemu nie chcą korzystać i stworzyć atrakcyjne rozwiązanie dla ludzi wyczekujących zmian. Dwie budki to oczywiście przykład - wszystko zależy od tego, jakie byłoby zainteresowanie projektem. Ważne jednak, by dokonać jakiegoś podziału przed bramkami umożliwiającego ludziom szybszy przejazd. Ten pomysł nie jest chyba niemożliwy w realizacji. A jeśli jest, to mam nadzieję, że ktoś mi wyjaśni z jakich powodów. I piszę to całkiem serio, bo zdaję sobie sprawę z tego, że kij ma dwa końce.

W dyskusji pojawia się oczywiście wątek kosztów społecznych: jeżeli wprowadzony zostanie elektroniczny system poboru opłat, to znikną miejsca pracy – maszyny przejmą zadania człowieka, a ten ostatni zostanie zwolniony. W skali kraju może to dać całkiem sporo osób, które stracą środki do życia. Jest problem i nie pisze tego jakiś zapalony socjalista. Zresztą, nie jest to problem świeży i eksplorowany od tygodnia – przecież od dawna pojawiają się głosy przekonujące, że automatyzacja naszego świata i zagłębianie się w tzw. Internet rzeczy doprowadzą do wzrostu bezrobocia. Teraz mowa o ludziach pobierających opłaty na autostradzie, ale zagadnienie dotyczy wielu innych profesji. Chociażby tysięcy osób zatrudnionych w sklepach wielkopowierzchniowych jako kasjerzy.

Co z tym fantem zrobić? Chyba nie ma sensu siłować się z nowoczesnymi rozwiązaniami i potrzebą zmian. Osoba zatrudniona na wspomnianym stanowisku zapewne patrzy na sprawę inaczej, ale wszystkich zadowolić się tu niestety nie da. Wspomnę jednak, że zaoszczędzone miliardy mogą być impulsem do tworzenia nowych miejsc pracy. Bardziej kreatywnych i odpornych na postępujące zmiany. Przynajmniej na pewien czas.

Źródło grafiki: profi-forex.org

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama