Polska

Kopiuj/wklej, czyli Internet w służbie dziennikarzy i naukowców

Marcin M. Drews

Dziennikarz, pisarz, nauczyciel akademicki, specja...

Reklama

Podniebni nurkowie, obsikane książki, samojebki (sic!), porażenie piorunem jako atrakcja turystyczna, brutalne polowanie na Romów jako miejska impreza...

Podniebni nurkowie, obsikane książki, samojebki (sic!), porażenie piorunem jako atrakcja turystyczna, brutalne polowanie na Romów jako miejska impreza, telefonujący pies czy w końcu piekarnia grozy. To chleb powszedni polskich mediów, szczególnie internetowych, choć nie tylko. Zanim jednak powiesimy psy na sieci i studentach zatrudnianych za półdarmo, by udawali dziennikarzy, warto przypomnieć, że to zdziczenie najpierw pojawiło się w świecie nauki i oświaty. A że przykład idzie z góry...

Reklama

Czego uczą polskie szkoły

Tylko jednego - zasady czterech "Z": zakuć, zdać, zapomnieć, zapić. Wczoraj Grzegorz Marczak podawał na łamach Facebooka przykład idiotycznych zadań dla V klasy szkoły podstawowej. Ja dorzucę mój ulubiony - do dziś trzeba zakuwać semikonserwatywne struktury kwasu dezoksyrybonukleinowego, ale nikt w szkole nie nauczy, które grzyby są jadalne, a które trujące. Efekt? Ludzie, którzy na cenzurce mieli piątkę z biologii, umierają co roku w bólu po zjedzeniu muchomora sromotnikowego.

Jeśli zaś chodzi o oświatę wyższą, lepiej nie jest, bowiem tu wkracza instytucja kopiuj/wklej suto zakrapiana patologiczną bezmyślnością.

Na ile, Waszym zdaniem, ważna jest treść referatu w szkole wyższej? Nie jest ważna w ogóle. Liczy się natomiast bibliografia. Teksty więc przygotowuje się w sposób prosty - piszemy cokolwiek, potem kopiujemy bibliografię z sieci, z innych opracowań, a następnie otrzymujemy ocenę bardzo dobrą. To złota zasada, która dotyczy również licencjatów, magisterek i doktoratów. I dodatkowa podpowiedź - jeśli piszecie pracę dyplomową, wybierzcie taki temat, na którym promotor i komisja się po prostu nie znają (dajmy na to: "Wpływ felietonów Terlikowskiego na dorożkarstwo w Kenii"). Wtedy łykną wszystko jak pelikan cegłę, bowiem skupią się właśnie na bibliografii. Dla przykładu - istnieje poważna praca naukowa, której autor udowadnia, że Tetris to gra, która ma fabułę - chodzi w niej bowiem o miłość jednego klocka do drugiego...

Uważacie, że zmyślam? Nie ma roku, by nie wybuchała afera dotycząca plagiatów na poziomie doktorskim. A sama metoda stara jest jak świat - gdy napisałem zwycięską pracę na olimpiadę polonistyczną w szkole średniej, mój nauczyciel powiedział - idź do biblioteki i spisz parę tytułów, bo bibliografia najważniejsza. Mało tego, podawać można nawet książki, które nie mają z tematem nic wspólnego, lub tytuły ordynarnie zmyślone - nikt tego nigdy nie zweryfikuje...

Jak to się ma do mediów

Czym skorupka nasiąknie, tym na starość traci. Czego nas nauczą w szkole, to pokażemy w pracy zawodowej. A że media dziś tną koszta i zatrudniają studentów za półdarmo, efekt jest po prostu opłakany. Zasada jest prosta. Wyobraźcie sobie, że siedzicie na stołku naczelnego i analizujecie sytuację. Najlepiej sprzedają się gwałty, rozboje i gołe cycki. No to przepraszam, czy do kreowania takich informacji potrzebujemy dziennikarzy? Strata pieniędzy i czasu! Chińskim sposobem weźmiemy tanią siłę roboczą (student za browara stanie na głowie - i to nago) i będzie dzieciarnia tyrać na akord. Warto przy tym wprowadzić recykling informacji. Po roku o danym niusie nikt nie pamięta, więc można go przekleić i puścić znowu. Czytelnik łyknie wszystko bez oporu.

Oto na przykład pewien wysmakowany portal podał 9 października tego roku, że szykuje się film kinowy na postawie "Stawki większej niż życie". Doskonała informacja! Szkoda tylko, że sprzed dwóch lat. W momencie publikacji tej informacji film kinowy zdążył już zaliczyć klapę i sprzedawano go, o ile pamiętam, za bezcen w charakterze dodatku do jakiegoś damskiego pisemka. Dopiero pod naporem krytyki do niusa dopisano, że film już powstał, ale sama treść informacji pozostała niezmieniona.

Takich przykładów są setki, jeśli nie tysiące.  Recykling informacji to w końcu ważna rzecz - tak bardzo, że pewien portal miejski w 90 procentach przypadków kończy swe materiały sakramentalnym stwierdzeniem "do tematu powrócimy".

Reklama

Bezmyślne kopiuj/wklej to też świetny sposób na zarządzanie CMS-ami, na których stawiane są portale. Ktoś nasikał na książki? Świetny nius! Gdzie go umieścić? Chwileczkę, mocz, książki... No tak, książki! Wrzucamy to więc do działu "kultura"!

W ten sam sposób atak na Romów trafił do działu imprez. W sukurs przyszedł też "najlepszy portal Wilanowa"...

Reklama

Jak ważna jest umiejętność kopiowania, wiedzą też dziennikarze, którym płaci się honorarium, czyli tzw. wierszówkę, której wysokość zależna jest od liczby znaków. Słowem, im więcej, tym lepiej. A jeśli nie ma skąd skopiować, najlepiej powielić... samego siebie.

Opowieść tę można by ciągnąć w nieskończoność. Wystarczy włączyć jakikolwiek polski portal, by znaleźć masę przykładów. Zwykliśmy narzekać na produkty z Chin (niska jakość, tania siła robocza), a nagle okazuje się, że dokładnie w ten sam sposób tworzone są obecnie polskie media. Czekać tylko, aż i studenci okażą się zbyt kosztowni i zaczniemy zatrudniać żebrzących pod marketami Rumunów, którzy trafili do Polski przez zieloną granicę. Podejrzewam, że poziom językowy mediów specjalnie się nie pogorszy.

 Kali bydź dziennikarz, Kali robidź portala. I szafa gra. W końcu udowodniono przecież, że ludzki mózg wyposażony jest w mechanizm prawidłowego odczytywania źle zapisanych wyrazów, po co je więc pisać poprawnie? To nieekonomiczne - albo dziennikarz musi się męczyć, albo zatrudniać trzeba korektora. W obu przypadkach spada efektywność redakcji. Wiedzą o tym dobrze np. w ostoi polskiej kultury, jaką jest Polskie Radio:

Pamiętajmy też, że dobry tytuł to połowa sukcesu. Od kiedy Pan Profesor Miodek stwierdził, że słowo "zajebisty" jest brzydkie, a wywodzi się od wulgaryzmu, media oszalały ze szczęścia. Wszak owoc zakazany smakuje najlepiej!

Reklama

Mógłbym tak jeszcze długo, ale szanuję Wasz czas. Poniżej zresztą odsyłam do źródeł, którymi możecie się rozkoszować przez długie godziny. Na koniec jednak po prostu muszę podać mój ukochany przykład - Panie, Panowie, oto pies, który umie czytać i korzystać z telefonu...

Reasumując

Jest źle. Media toczy wirus głupoty. Śmiem jednak twierdzić, że chorobę tę prasa nabyła w trakcie stosunku bez zabezpieczenia, który był wynikiem romansu z polską oświatą. To w szkołach oducza się myśleć, za to uczy oszukiwać i sprytnie działać możliwie jak najmniejszym kosztem. Kiedy patrzę na naukowców dysortografów, którzy dodatkowo potrafią mówić "wziąść" czy "poszłem", nie mam najmniejszych wątpliwości. Dziś tytuły doktorskie kupuje się tak samo jak magisterskie - ba, te pierwsze są nawet tańsze! A potem ci doktorzy uczą innych. Tyle że w tym przypadku spełnia się stara biblijna zasada - gdy ślepy prowadzi ślepego, obaj w dół wpadną. Nim więc rzucicie kamieniem w onety, gazety, kotlety, pamiętajcie, że winne są... uniwersytety. Rzekłem.

 ***

PS. Zaraz pojawi się około setki komentarzy, że Antyweb też robi błędy, a Marczak nie dba o przecinki (spalić i zakopać!!!). Jasne, zgadzam się - wszak errare humanum est. Pamiętajcie jednak, że nie stoi za nami wielki koncern medialny. Jesteśmy grupą pasjonatów, którzy dzielą się z Wami własnymi zainteresowaniami. Kochacie nas, nienawidzicie nas, ale zawsze czytacie. Zdobyliśmy wysoką pozycję w rankingach, ale nie osiągnęliśmy tego, jadąc na oklep na matce Madzi. Nie publikujemy gołych cycków (choć ja osobiście je lubię, Koledzy zapewne też), nie tłumaczymy zachodnich źródeł autotranslatorem (skydivers -> podniebni nurkowie!), nie nabijamy kabzy liczbą znaków, nie powtarzamy za innymi jak tępa papuga i nie pstrykamy sobie fotek półnago na koniu. Owszem, wiele razy się potykaliśmy i potykać będziemy, wszak blog to swego rodzaju organizm żywy, który nie jest wolny od wad. Ale uczymy się pilnie.

 

Źródła:

Cała Polska czyta dziennikarzom | Nagłówki nie do ogarnięcia | Polsky Python

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama