Mniej więcej w marcu ubiegłego roku, zrobiło się głośno o kolejnym projekcie kryptowalutowym, mającym być rewolucją w tej materii, czyli kryptowalucie Chia. Chia marketingowo przedstawiana była, przede wszystkim jako waluta ekologiczna, taka dla „zwykłych ludzi”
Kopałem krypto. Zacząłem albo tydzień za późno albo 5 lat za wcześnie!
W momencie, w którym coraz więcej głosów zwracało uwagę na nieekologiczność wydobycia Bitcoina, stosującego algorytm proof of work, Chia pojawiła się jako alternatywa, opierając swoje działanie na protokole proof of space. Wydobycie Bitcoina wykorzystującego algorytm PoW wymaga dużej mocy obliczeniowej, a co za tym idzie bardzo dużej ilości energii. Chia z kolei, do wydobycia wymaga, nie tyle mocy obliczeniowej co miejsca na dysku, a więc nie potrzeba jej tak dużo energii elektrycznej. Co więcej, w pierwszej chwili zamysłem twórców było, aby możliwość wydobywania miał prawie każdy. Próba kopania Bitcoina na własną rękę, obecnie jest kompletnie nieopłacalna – wydobyciem zajmują się wielkie kopalnie, a nie poszczególni użytkownicy. Z Chią miało być inaczej. Pomysł był taki: skoro do wydobycia nie potrzeba super komputerów i ogromnych mocy obliczeniowych a jedynie wolną przestrzeń dyskową, to każdy będzie mógł być farmerem (aby podkreślić ekologiczność nowej kryptowaluty zmieniono nomenklaturę z kopania na farmienie). Wystarczy stary laptop i trochę wolnej przestrzeni dyskowej. Miał być to element ekologiczności waluty – zamiast wyrzucać stare, niepotrzebne dyski HDD można je wykorzystać do farmienia. Dzięki takiemu pozycjonowaniu swojego tokenu, informacja o nowej, ekologicznej krypto przedostała się i zainteresowała osoby spoza kryptowalutowego świata – w tym do mnie.
Od nowicjusza do farmera Chia
Nigdy przesadnie nie interesowałem się światem krypto, a już w szczególności kwestią czy możliwością kopania. W tym jednak przypadku, kiedy usłyszałem o projekcie Chia mocno zainteresowałem się sprawą. Przede wszystkim, to co przykuło moją uwagę to rzekoma prostota rozwiązania. Miałem do dyspozycji stary komputer, którego nie używałem, a który miał 1 TB przestrzeni dyskowej. Wystarczyło jedynie ze strony projektu ściągnąć program i voilá – można kopać, znaczy farmić. Od strony technicznej, sprawa jest bardzo prosta. By móc farmić, należało wpierw utworzyć na dysku plot czyli plik ważący ok 101 GB. Im więcej miejsca na dysku tym więcej zmieści się takich plotów. Najprościej rzecz ujmując: plot można traktować jak bilet na bingo. Średnio co 10 minut odbywa się losowanie, w którym biorą udział ploty które udało się stworzyć. Jeżeli twój plot zostanie wylosowany „wygrywasz” 2 tokeny. Genialne w swojej prostocie! Co może pójść nie tak?
Przeczytaj także: Jak kopać kryptowaluty?
Od początku projekt ten, traktowałem bardziej jako zabawę niż jako formę dochodu pasywnego. W tamtym też czasie, Chia nie była jeszcze dostępna na żadnej giełdzie więc nie wiadomo było, za ile będzie można sprzedać wydobyte krypto. Sytuacja uległa dramatycznej zmianie w momencie debiutu krypotwaluty na giełdzie. Cena otwarcia okazała się dużo wyższa niż wszyscy oczekiwali i przez pewien czas oscylowała w okolicach 1000 $! Wtedy oszaleli wszyscy! Zgodnie z zasadą „apetyt rośnie w miarę jedzenia” stare zakurzone dyski przestały być wystarczające. Im więcej miejsca, tym więcej plotów a im więcej plotów, tym więcej szans na wygraną. Wtedy też padł mit domowego farmienia na własny użytek. Coraz więcej osób zainteresowało się projektem oraz coraz więcej osób zaczęło profesjonalizować swoje farmy. Przez miesiące z dnia na dzień przybywało nowych plotów, a ceny dysków HDD wzrosły o kilkadziesiąt procent. W tamtej chwili stało się jasne, że aby traktować wydobycie Chii jako formy dochodu pasywnego należało wziąć sprawy na poważnie. 1 TB przestał być wystarczający. Należało mieć co najmniej 200 TB wolnej przestrzeni, aby myśleć o tym na poważnie. Zatem powtórzyła się sytuacja z Bitcoinem. Farmy stały się profesjonalne i wydobycie skupiło się w rękach największych – pozostawiając nas, maluczkich daleko w tyle.
Na horyzoncie była wisiała jeszcze jedna groźba podobieństwa wydobycia Chia do Bitcoina. Obawiano się, że wzrost cen dysków będzie tak znaczący jak wzrost cen kart graficznych. Na szczęście dla nas - konsumentów, cena Chia w okolicach maja zaczęła gwałtowanie spadać, ostatecznie osiągając pułap w okolicy 100 dolarów – taki jak przewidywali specjaliści.
Nadzieja umiera ostatnia!
Koniec końców, z czym zostałem ja? Czy wsiadłem do tego rozpędzonego pociągu szaleństwa, mamiony zdobyciem łatwych pieniędzy? No cóż, tak szybko jak wsiadłem tak i go opuściłem. Biorąc pod uwagę, że na początku, mój wkład finansowy w Chie był zerowy, a farmienie było stosunkowe łatwe, zarobione pieniądze postanowiłem przeznaczyć na dodatkową przestrzeń dyskową. Jednak w momencie, w którym trudność wydobycia wzrastała dużo gwałtowniej niż moje możliwości reinwestycji zarobionych pieniędzy, postanowiłem, kierowany strachem nie inwestować więcej w projekt, o którym w gruncie rzeczy miałem umiarkowane pojęcie.
Niemniej, nie uważam mojej przygody z Chia za błąd – zarówno pod kątem inwestycyjnym jak i poznawczym. Dzięki temu doświadczeniu, dużo nauczyłem się o działaniu kryptowalut oraz całego rynku. Nie zniechęciłem się również ani do projektu ani do samej idei krypto. A inwestycyjnie? Gdybym zaczął wcześniej, kiedy farmienie faktycznie było możliwe, używając jedynie wolnej przestrzeni dyskowej posiadanej skądinąd, to zapewne dziś patrzyłbym na to wszystko bardziej optymistycznie. Farmić jednak nie przestałem - co prawda nie używam do tego osobnego sprzętu, ale nie tracę nadziei, że wraz z dalszym rozwoje kryptowalut Chia również będzie się piąć do góry!
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu