Muszę się do czegoś przyznać. Uwielbiam kasy samoobsługowe i nie mam poczucia pracy na czarno. W Lidlu też jakoś tego nie czuję. Czuję natomiast, że mogę sobie działać jak mi się podoba i nikt nie będzie mi mówić jak mam żyć to , bo: "coś wypada", albo że: "fajnopolak tak nie robi". Bo fajnopolak powinien nos trzymać gdzieś na poziomie chmur i oburzać się, że kasy samoobsługowe to robota na czarno.
Dla właścicieli sklepów jesteśmy klientami. A klient ma wygenerować dla sklepu (sklepów) przychód. Skala jest ogromna, bo wszyscy konsumujemy i poszukujemy równocześnie: niskich cen oraz wygody. Sklepy muszą wychodzić naszym potrzebom naprzeciw: kasjerów będzie coraz mniej, bo robotyzacja, automatyzacja procesów oraz informatyzacja wytworzyła piękne dzieło, jakim jest kasa samoobsługowa. Idealna, gdy lecisz do sklepu tylko po kilka rzeczy. Jak robisz duże zakupy - lepiej wyrzucić towary na taśmę, skasować, zapłacić, w międzyczasie zapakować do wózka, a następnie zasypać tym auto.
Nie mam problemu z pracą. Kilka sekund mnie nie zbawi
Artykuły wyłożone może i niedbale na paletach - pryszcz. Estetą nie jestem i wcale mnie to nie mierzi: artykuły po prostu mają być dostępne. Owszem, osoby niepełnosprawne w jakimkolwiek stopniu mogą mieć problem z sięgnięciem po niektóre rzeczy, z rozpakowaniem ich - ale ja na szczęście mam sprawne rączki i nóżki. I do bagażnika mi nie przyrosły. Nie irytuje mnie to, że pracownicy sklepu tego nie rozpakowali. Właściwie, to nigdy o tym tak nie pomyślałem.
Może dlatego, że mierzi mnie gen fajnopolactwa, który jakoś nader często dokonuje swojej ekspresji w fajnopolackich, trendy miejscach.
Muszę się do czegoś przyznać. Od wielu miesięcy pracuję dla Biedronki. Dla Lidla zresztą też. Właściwie to wykonuję pracę na rzecz wielu sieci handlowych. W dodatku na czarno i bez żadnego wynagrodzenia. Co gorsza zorientowałem się, że tak jest, dopiero stosunkowo niedawno. Ale naprawdę uderzyło mnie to dopiero wtedy, gdy zrozumiałem za kogo mają mnie właściciele sklepów, ilekroć podejdę do kasy samoobsługowej.
Adam Sieńko, Spider's Web
Kasy samoobsługowe potrafią być upierdliwe, ale już od pewnego czasu nie są. Korzystam z nich i w Lidlu i w Leclerc i w Biedronce. Kolejki tam są zazwyczaj mniejsze, ja mogę w spokoju i bez interakcji z kimkolwiek skasować swoje, schować do plecaka / zabrać za sobą i pójść w pierony. Mało tego, ja często robię zakupy w dziwnych porach. Biedronka na al. Tadeusza Rejtana w Rzeszowie jest otwarta do 23:30. Pracownicy wtedy zajmują się towarem, a ja mówię im tylko "Dobry wieczór" i "Dobranoc". Nikt mnie nie pyta o kartę Biedronki czy naklejki, których nie zbieram.
I tak, kasy samoobsługowe przeszły długą drogę. Czasami się zwieszą, ale zaświadczam Wam: rzadko to mi się już zdarza. Zdecydowanie za rzadko, by robić z tego ultrachryję. A nawet, jeśli już maszyna zdurnieje do reszty - zawsze w pobliżu jest ktoś, kogo można poprosić o pomoc. W Lidlu jeden kasjer pilnuje działu samoobsługowego. W Biedronce trzeba pracownika poszukać. W Leclerc jest ich czasami nawet dwóch/dwoje.
Całkiem śmieszny i trafny obrazek, który pokazuje w jaki sposób MOŻE zadziałać kasa samoobsługowa. Albo i nie zadziałać. W Biedronce kasa potrafi być upierdliwa, ale to się zdarza rzadko. Ja, kasujący po siłowni w nocy 3-4 produkty, rzadko psuję system i proszę o pomoc kasjera. Alkoholu nie pijam na razie, bo mnie lekarze zabronili po zabiegach. Więc i nie trzeba potwierdzać mojego wieku, który coraz bardziej mnie martwi.
Ale ten obrazek to żaden dowód na tezę, wedle której jesteś biedakiem i w ogóle to idź pan na Bacutil.
"Kasy samoobsługowe są dla biednych"
Nie będę udawał, że nie piję do tekstu branżowego kolegi ze Spider's Web.
Kasy automatyczne są tymczasem narzędziem dla biednych
Wykonują oni, jak pisze Andrews, „quasi-przymusową, nieodpłatną pracę pod nadzorem".Czy to wczesny przebłysk przyszłości, w której zamożni otrzymają usługi osobiste, a klasa robotnicza będzie zobowiązana do wykonywania darmowej pracy, aby zdobyć żywność i odzież? - zastanawia się naukowiec.
Adam Sieńko, Spider's Web
Powołanie się na dra Christophera Andrewsa rozumiem. I teraz tak - jako dyplomowany socjolog wbiję szpilę "nauce", którą miałem okazję poznać. Wzdłuż i wszerz może nie: odstraszył mnie wyścig szczurów po publikacje oraz patologiczne czasami relacje między pracownikami. Dostałem propozycję zrobienia doktoratu, ale wolałem pisać teksty na Antywebie, niż rozstrzeliwać biuletyny, kwartalniki i inne takie, które są w ogromnej większości obiektem li tylko samogwałtu aspirujących do konkretnego tytułu.
Z socjologią jest tak, że jeden rabin powie tak, a drugi uzna inaczej. Wniosek odnośnie tego, że w sklepach "drogich" kas samoobsługowych nie ma - rozumiem. Właśnie dlatego te sklepy są drogie, a my mówimy o dyskontach, które muszą grać ceną. A żeby nią zagrać, należy wdrożyć tyle rozwiązań optymalizujących procesy, jak się da. To nie jest tak, że "bogaci" chcą być koniecznie obsłużeni od A do Z. Ci "bogaci" wolą, żeby ktoś im jeszcze te zakupy do domu zatargał, bo mają pieniądze na to, by nie tracić czasu na zakupy. A gdy im coś brakuje - idą do pierwszego lepszego sklepu i po prostu robią zakupy.
"Bogaci" nie są innym gatunkiem ludzi. Zdziwilibyście się, jak bardzo są podobni do reszty.
Badania socjologiczne, czy wnioski mają to do siebie, że czasami padają ofiarą bylejakości, tendencyjności autorów. Dlaczego? Socjologia potrafi dawać twarde dane w pewnych sprawach, ale jak chodzi o rozważania o "chmurkach i ptaszkach", trzeba ją odrobinę brać przez pół. Sprawdzalność badań jest problemem, a bylejakość wynika z tego że musisz mieć sporo publikacji, żeby wskoczyć wyżej w hierarchii i dostawać więcej kasy na lepsze badania, które potem możesz opublikować w fajniejszych miejscach. Ale niekoniecznie o sam prestiż chodzi: różnica punktowa między "najlepszymi", a "randomowymi" miejscówkami do umieszczenia w nich badań jest tragicznie mała. Tak jest zresztą i w biologii i w chemii i w innych dyscyplinach naukowych. To na szczęście się zmienia. Znalezienie publikacji "pod tezę" w socjologii jest bardzo proste.
A co do kas samoobsługowych - come on! Zajmują mniej miejsca i czasu. Rozładowują kolejki i powodują, że ze sklepu możesz wyjść NAPRAWDĘ szybko, jeżeli chcesz. Nikt nie postawił ich tam tylko dlatego, żeby Cię zirytować i utwierdzić w przekonaniu, że jesteś biedakiem. Że sklep Cię wykorzystuje i tylko czyha na Twoje pieniądze przy swoim - jak najmniejszym - koszcie. Tak działa biznes, wybacz. Optymalizujesz swoje koszty, przy okazji zwiększając zyski. Musi być też miejsce na "codziennie niskie ceny".
Z faktami dyskutować nie będę. Mogę jedynie z opiniami. Może i jestem biedny, bo lubię samoobsługówki, ale... co z tego? Robię to, co lubię robić i dopóki nie robię krzywdy innym: wszystko jest w porządku. Technicznie rzecz biorąc, na tle społeczeństwa wcale taki biedny nie jestem. Jakoś mi się w głowie nie wywróciło i nie patrzę z odrazą na kasę samoobsługową. Nie klnę pod nosem, gdy muszę rozerwać zgrzewkę z napojami. I nie boli mnie to jakoś. Nie sądzę, że jestem z tego tytułu biedny, czy że wykonuję pracę, której robić nie powinienem.
Ja po prostu robię zakupy i żyję - zgodnie z tym, co czuję i zgodnie z tym, co myślę. A o fajnopolackich rozterkach nie myślę w ogóle. Jeżeli chcesz poczuć się jak car - to poproś kasjera, żeby Ci tę zgrzewkę rozerwał. Stój w kolejce do zwykłej kasy i poczuj się zaopiekowany od A do Z. Nikt nie broni czuć się "bogatym", tak samo jak i mnie czuć się "biednym".
A może po prostu lepiej mieć to w poważaniu? Warto odblokować trochę RAM-u w głowie i takowe "rozkminki" sobie odpuścić. Polecam.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu