Felietony

Kakofonia, czyli muzyka komputerowa z czasów Bajtka

Grzegorz Ułan
Kakofonia, czyli muzyka komputerowa z czasów Bajtka
12

Czas na kolejny wpis wspomnień, które przygotowaliśmy dla Was wraz z Marcinem Przasnyskim, który to był redaktorem w bardzo popularnym niegdyś czasopiśmie komputerowym Bajtek. Jak zwykle w tej serii, przypominamy Wam poprzednie części, które już ukazały się na Antywebie. Zaczęliśmy od recenzji dys...


Czas na kolejny wpis wspomnień, które przygotowaliśmy dla Was wraz z Marcinem Przasnyskim, który to był redaktorem w bardzo popularnym niegdyś czasopiśmie komputerowym Bajtek. Jak zwykle w tej serii, przypominamy Wam poprzednie części, które już ukazały się na Antywebie. Zaczęliśmy od recenzji dysku zewnętrznego FDD 3000. Dalej przypominaliśmy Wam pierwsze joysticki, a ostatnia część poświęcona była tworzeniu muzyki z pomocą programu Music Box 128. Dziś przybliżmy Wam ogólny klimat, któremu kiedyś towarzyszył w ogóle sam początek muzyki, płynącej z głośników komputerowych.

Na początek słów klika od autora tego artykułu, po tych kilku latach od jego powstania:

Zacznę od czegoś ważniejszego niż pojedynczy tekst, bo ta okładka coś mi przypomniała. Numer 1-2/1990, czyli styczeń. Niecałe 23 lata temu… dawno czy niedawno? Miesięcznik wydawany jako dwumiesięcznik. Jedyne źródło informacji o technologiach informatycznych, wydawane co dwa miesiące… Wyobrażacie sobie, żeby na nowe teksty na Antywebie czekać 60 dni?

Takie były wtedy realia, chyba czas wolniej płynął. W każdym razie samo ukazanie się tego numeru było jednym z cudów nowej polskiej rzeczywistości. Był to bodaj trzeci numer wydany na własny rachunek przez spółdzielnię, którą założyliśmy w redakcji na gruzach zlikwidowanego koncernu Prasa-Książka-Ruch (pełna nazwa miała jeszcze przedrostek Robotnicza Spółdzielnia Wydawnicza). Dzisiaj nazwalibyśmy ją czymś pomiędzy startupem a MBO.

Przechodząc do tekstu, czy zauważyliście, że nie wiadomo o czym on jest? Niby powinien omawiać syntezator, ale tak naprawdę staram się w nim uporządkować temat komputerowej muzyki, która zaczęła wówczas szybko się rozwijać na wielu frontach. Z dzisiejszego punktu widzenia wyszła z tego opisu raczej kakofonia, jest po trochu o wszystkim, a nic konkretnego. Niestety, nie było mi dane komponować ani przetwarzać muzykę, a nikt z prawdziwych muzyków nie chciał albo nie umiał się wysłowić, stąd takie lizanie tematu przez szybkę.

Od zarania dziejów towarzyszy nam hałas. Nie wiadomo, kto i kiedy ułożył go w rytmy, podzielił na nuty i nazwał muzyką. Dziś muzykę słuchać wszędzie, a są nawet miejsca, gdzie słychać przede wszystkim ją.

Muzyka komputerowa to młody, zupełnie nowy dział dźwiękowej twórczości. Ewoluowała w krótkim czasie od nic nie znaczących pisków do potężnego kolosa. Któryś z twórców komputerów wyposażył swój model w głośnik. Nie jest trudno generować dźwięk elektrycznie, więc zrobił to i konstruktor. Być może jego twór umiał wydawać dźwięki jedynego typu, może było ich kilka. Towarzyszyły wciśnięciu klawiszy, wystąpieniu błędu w pracy programów. Przybliżały świat systemów operacyjnych do mózgu człowieka, docierając tam przez ucho. Są już dźwięki, dlaczego nie ułożyć ich w melodię? Tak prawdopodobnie powstała pierwsza „muzyczka’ zagrana od początku do końca przez komputer, wygenerowana bez pomocy kabli i pokręteł, „wydana" przez program.

Od tej chwili akcja potoczyła się jak lawina. Równocześnie rozpędzał się rynek gier komputerowych, więc zgrabnie powiązano te dwie rzeki. Komputery ośmiobitowe poczęły być wyposażane w układy służące tylko do generacji dźwięku. Szybka, dynamiczna i rytmiczna muzyka zaczęła towarzyszyć grom zręcznościowym, wolna, klasyczna - „kobyłom” labiryntowym itd. Urósł też rynek programów muzycznych, które jako „sztuka dla sztuki” lub raczej „muzyka do słuchania” zdobyły wielką popularność.

Na czym polega granie przez komputer? Zacznijmy od dźwięku. W chwili obecnej zapisywać go można na plastikowych krążkach, nieco większych krążkach ebonitowych, taśmie magnetycznej, nawet na kartonikach. Dźwięk dla komputera to po prostu dane, które musi odpowiednio przetworzyć i przesłać na odpowiednie wyjście. Na taśmie magnetycznej i compact-diskach podczas odczytu przesyłanie odbywa się bez udziału komputera. Czytnik zapisanych magnetycznie (a więc bitowo!) danych przesyła je do dekodera, ten wynik swej pracy do wzmacniacza, a my słyszymy muzykę bez jednego fałszywego drobnienia.

Tak więc to, co robi komputer, to naśladownictwo. I bardzo dobrze, gdyż nie może być inaczej. Nawet CRAY nie zastąpi Marka Kelly’ego, lecz tylko jego syntezator i zagra z pamięci każdy jego utwór, ale nie stworzy nowego. Jak nauczyć komputer utworu? Chodzi o to, by zmusić go do wydania takich dźwięków, które w naszej świadomości ułożą się w muzykę. Jest kilka sposobów, postaram się omówić główne ich idee.

Sampling polega na cyfrowym zapamiętaniu Dodawanej na wejście muzyki. Jest to sposób bardzo pamięciożerny, a przy tym bezmyślny, gdyż nie można utworu analizować. Za to uzyskuje się doskonałą wierność, choć słuchanie nie trwa długo.

Digitalizacja to częściowe lub całkowite pocięcie utworu na nuty lub frazy. Utwór wczytuje się w podobny sposób, jak przy samplingu. Można uzyskać większą oszczędność pamięci, zmieścić dłuższe sekwencje i kombinować z nich niekończącą się pętlę.

„Tworzenie od zera” możliwe jest dzięki programom muzycznym, w które wpisuje się nuty, dane dla perkusji itp. Tylko obdarzeni słuchem doskonałym a przy tym pomysłowi ludzie
mogą tworzyć dobrą muzykę w ten sposób

Digitalizacja przez MIDI to sposób wart dłuższego omówienia. MIDI to skrót angielskiej nazwy Musical Instrument Digital Interface, czyli po naszemu interfejs cyfrowy dla instrumentów muzycznych. Powstał w 1982 roku w celu sprzęgnięcia dwóch wielkich narzędzi muzyków: komputera i syntezatora. Komunikacja podobna jest do transmisji przez RS-232. Każde puknięcie w syntezator, każdy wydany przezeń dźwięk ma swój kod cyfrowy i może być przesłany przez MIDI. Odwrotnie również - wysłanie do syntezatora określonych kodów powoduje uzyskanie jednoznacznych efektów dźwiękowych.

W ten sposób byle Spectrum z odpowiednim interfejsem może kontrolować tyle instrumentów, ile się tylko zmieści w pokoju. Syntezatory mają wbudowane niezliczone ilości rytmów i gotowych sekwencji, potrafią symulować wszystkie istniejące instrumenty. W MIDI płynie jeszcze jedna korzyść. Utwór odegrany na syntezatorze może być zapisany w pamięci komputera w postaci kodów o jednoznacznym znaczeniu. Teraz ten sam utwór może zostać odtworzony przez komputer dzięki wbudowanemu układowi generującemu dźwięk. Wystarczy napisać krótki „player”, czyli program tłumaczący kody syntezatora np. na kody chipa AY 3-8910 i Spectrum gra jak wirtuoz.

Tak powstaje muzyka do wielu gier. Jednym ze specjalistów od MIDI jest David Whittaker, znany z oprawy muzycznej do gier takich jak Platoon i License to Kill. Inny muzyk, Benn Daglish woli pisać od nowa, ze słuchu, posługując się szerokim wachlarzem oprogramowania dźwiękowego, dostępnego na wszystkie komputery, które mają z dźwiękiem coś wspólnego. Autor zadziwiających gier Exolon, Cybernoid, Stormiord tworzy muzykę na Atari 1040ST sobie tylko znanym sposobem i przenosi ją na dowolny komputer wraz z całą grą. Nazywa się Raffaelle Cecco i jest jedną z ciekawszych postaci wśród brytyjskich producentów gier.

Na koniec osobista uwaga. Sądzę, ze muzyka komputerowa nadaje się do słuchania tylko na komputerze. Przeniesiona na taśmie traci przynajmniej połowę swego uroku, podobnie jak najlepsza nawet grafika komputerowa wydrukowana na papierze.

Marcin Przasnyski

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

bajtek