Gry

Antstream Arcade czyli coś jak Game Pass, ale z grami Retro

Tomasz Popielarczyk
Antstream Arcade czyli coś jak Game Pass, ale z grami Retro
Reklama

Antstream Arcade to usługa, która agreguje w jednym miejscu ponad 1000 gier retro. Sęk w tym, że nie mamy ich na swoich dysku a streamujemy z chmury. A za dostęp trzeba oczywiście zapłacić abonament.

Wyobraźcie sobie gigantyczny schowek z klasycznymi grami, do którego można wpaść z każdej możliwej platformy – PC, konsoli czy smartfona – bez babrania się w konfigurację emulatorów czy szukanie starych ROM-ów. Tak mniej więcej działa Antstream Arcade. Ale nie myślcie sobie, że to schludne muzeum - raczej wielki strych z mnóstwem pudeł, gdzie obok skarbów leży masa staroci, a wszystko jest upchane trochę bez ładu i składu. Tylko że tym razem to nie są zakurzone kartridże, lecz gry płynące w streamingu przez chmurę.

Reklama

Gdy pierwszy raz odpalimy tę Antstream Arcade, uderzy nas totalna mieszanka: ponad 1300 retro tytułów – od salonowych klasyków w stylu Pac-Mana czy Galagi, przez hity z Commodore 64, Amigi i ZX Spectrum, po szesnastobitowe przeboje z SNES-a i Genesis, a nawet parę perełek z PS1. Wiele z nich to oryginalne wersje arcade, które normalnie trudno dziś dorwać. To raj dla tych, którzy cenią autentyczne brzmienie i wygląd starych gier. Rzecz w tym, że im głębiej się kopie, tym częściej trafia na tytuły kompletnie zapomniane lub po prostu słabe – jakby twórcy chcieli nabić liczbę pozycji, niekoniecznie jakość.

Sama idea jest banalnie prosta i w tym tkwi jej siła: włączasz aplikację i grasz w retro klasyki, gdzie chcesz i kiedy chcesz. Na smartfonie, laptopie, konsoli – bez sztuczek i nerwów. Input lag? W przypadku prostych gierek prawie niezauważalny. Nawet na streamingu działają one sprawnie i płynnie. Drobny zgrzyt pojawia się przy ambitniejszych produkcjach z epoki PSX. Tu czasem czeka się nieco dłużej na załadowanie poziomu, co może nieco frustrować. Mamy natomiast tutaj opcję zapisywania gry w dowolnym momencie (znane dobrze użytkownikom emulatorów save state-y), a także dostosowany do nowoczesnych platfoprm interfejs oraz sterowanie.

Model biznesowy? Jest darmowy próg, który pozwala liznąć to i owo, ale realna zabawa zaczyna się przy płatnej subskrypcji (ok. 20 zł za miesiąc lub 214 zł za rok). Za tę kwotę otrzymujemy pełen dostęp do wszystkich gier w trybie solo, plus garść wewnętrznych „diamentów” na wyzwania. Dla tych, którzy chcą rozsiąść się w tej usłudze na długie lata, jest opcja lifetime (ok. 500 zł). Darmowy tier to raczej degustacja niż prawdziwa uczta – i raczej trudno się temu dziwić.

Jest tu też pewien społecznościowy pierwiastek. Specjalne wyzwania, turnieje, a nawet asynchroniczne PvP w stylu „kto wykręci lepszy wynik” dodają trochę pikanterii. Nie jest to jakaś wielka rewolucja, ale sprawia, że chce się tutaj wracać, by spróbować sił z innymi i spojrzeć na stare tytuły w świeżej perspektywie. Wiele gier nagle zyskuje drugi oddech, kiedy staramy się zrobić to samo, co kiedyś w salonie gier: zdominować tabelę wyników.

Kłopot zaczyna się jednak, gdy próbujemy tutaj cokolwiek znaleźć. Interfejs potrafi przyprawić o ból głowy. Jest masa przewijanych boksów, banerów, zakładek i powtarzających się okładek. Część gier występuje w paru wersjach, co tylko miesza w głowie. Wyszukiwarka nie jest ideałem, więc można stracić sporo czasu, próbując wytropić ulubioną perełkę z młodości. To trochę jak przegrzebywanie wielkiego magazynu, w którym ktoś porozkładał towar przypadkowo.

Do tego dochodzą niespodzianki licencyjne. To, co działa na PC, nie zawsze jest dostępne na konsoli, a część gier może nie mieć oryginalnej muzyki z powodu ograniczeń prawnych. Czasem obiecana klasyka wcale nie pojawia się tam, gdzie się jej można by spodziewać, co bywa frustrujące, zwłaszcza gdy kogoś do zakupu przekonała wizja konkretnego tytułu.

Te drobne osiągnięcia czy rankingi to raczej tło, a nie gwóźdź programu – miły bajer, ale bez większego znaczenia. Podobnie zresztą jest z wielkością biblioteki: niby imponująca, ale pełna wypełniaczy. Jeśli jesteś archeologiem gier i chcesz odkopywać dziwne, zapomniane produkcje, możesz się tym bawić jak dziecko. Jeśli jednak ktoś liczy na same żelazne klasyki w ładnym, przejrzystym opakowaniu, może się mocno rozczarować.

Reklama

Finalnie Antstream Arcade przypomina skrzynię pełną skarbów, w której jednak trzeba grzebać po omacku. Dla prawdziwych fanów retro to szansa na wejście do starego salonu gier – tyle że bez wychodzenia z domu. Dla reszty może to być trochę za dużo chaosu i kompromisów. Wiadomo, co dostajemy: dostęp do przeszłości podany w postaci chmurowego streamingu. Ale trzeba się pogodzić z tym, że to prawdziwy miszmasz – znajdziemy tu i diamenty, i kupę węgla.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama