Felietony

Jak znienawidzić rowerzystów? Podaję najlepszy przepis

Jakub Szczęsny
Jak znienawidzić rowerzystów? Podaję najlepszy przepis
Reklama

A zaznaczam, sam jestem rowerzystą. Tak wypadło ostatnio, że jestem po równo: i "nieoblachowanym" uczestnikiem ruchu i takim, który siedzi w metalowej puszce, odizolowany od otoczenia. Święty nie jestem - bo jam jest tylko człowiek. Nie rozumiem jednak pewnych zachowań i postaw, które ostatecznie powodują, że wokół rowerzystów zbiera się przykry hejt.

Prowokujący nieco tytuł jest tutaj nie bez powodu. Spotkałem się bowiem z dwoma zachowaniami, które mówią o człowieku jedno: "buc". I to nie jest nawet moja prywatna ocena, bo od takowej chciałbym stronić. Jedno z nich odbyło się na drodze, a drugie: już w Internecie, gdzie ktoś pod swoim nazwiskiem, postanowił podzielić się swoim stosunkiem do obowiązujących przepisów: wskazując jasno, iż ma je gdzieś w okolicach okrężnicy.

Reklama

Akt I: rowerzysta sunie po jezdni - choć ma obok ścieżkę

Nie przeszkadzają mi rowerzyści jadący po drogach publicznych. Naprawdę: to równorzędni dla mnie uczestnicy ruchu, uważam na nich szczególnie, gdy jadę autem. Mnie chroni blacha, a rowerzystę - co najwyżej kask (a i tak nie zawsze). W starciu nawet z subtelnym oblachowaniem francuskiego pocisku, rowerzysta miałby przegwizdane. Uważam więc podwójnie.

W tym konkretnym przypadku jednak, rowerzysta leciał sobie jezdnią. I nie zająknąłbym się ani trochę, gdyby nie fakt, że... obok miał ścieżkę rowerową. I to nie taką lichutką, zrobioną jak dla obcego - lecz gładką jak moja twarz po peelingu drogę, po której zgodnie z prawem ma obowiązek się poruszać. Nie musi, gdy na przykład jest oblodzona, a jezdnia zapewnia przyczepność.

Wszystko działo się w zaznaczonym miejscu. Niestety, w tym aucie nie mam zamontowanego rejestratora, a zamiast wyciągać telefon i robić zdjęcia cykliście na jezdni, raczej uważałem, żeby mi nie wpadł pod maskę.

Ów rowerzysta poruszał się jezdnią mniej więcej od skrzyżowania z ul. Kwiatkowskiego, dalej w górę al. Powstańców Warszawy i "rozstałem się" z nim na krzyżówce z Hetmańską: ten gagatek natomiast pojechał dalej prosto. (wszystko dzieje się w Rzeszowie) Zaznaczam, ścieżki rowerowe są poprowadzone i nie są złe: znajdują się i z prawej i z lewej strony. A jak wyglądają?

Tak wygląda ścieżka rowerowa wiodąca w kierunku jazdy wspomnianego rowerzysty. Ładna, prawda? (Google StreetView)

Do dyskusji włączyli się m. in. Tomasz Szwast - nasz redakcyjny kolega oraz Piotr Barycki - redaktor prowadzący Spider's Web oraz Autobloga. Tomek na zdjęciu z drona ukazał, jak zmieniła się organizacja ruchu rowerzystów na moście - zaporze na wskazanym odcinku. Tam rowerzyści mają teraz przepiękne warunki do jazdy.

Piotr Barycki natomiast wskazuje na inną stronę medalu: organizacja ruchu, oznakowanie oraz wykonanie ścieżek rowerowych (niewyzerowane krawężniki, itp.) w Polsce nie są na najwyższym poziomie. Rzeszów uchodzi za miasto przyjazne rowerzystom, ale i tutaj zdarzają się kuriozalnie złe ścieżki rowerowe: na przykład ta, która wiedzie przez al. Armii Krajowej wprost do skrzyżowania z al. Tadeusza Rejtana. Ścieżka wytyczona jest na płytowym chodniku, zerowanie krawężników jest takie sobie i uwierzcie mi, że nawet na fatbike'u spokojnie można było sobie zęby wybić. Tam bym jeszcze poruszanie się jezdnią zrozumiał... choć jest to niebezpieczne. Na wspomnianym odcinku kierowcy "cisną", a i jest tam dosyć ostry zakręt.

Wspólnie jednak doszliśmy do wniosku, że wspomniany rowerzysta przegiął. Miał okazję ku temu, aby się poprawić i trafić na ścieżkę, gdzie jest jego usankcjonowane prawnie miejsce. al. Powstańców Warszawy to niezwykle ruchliwa arteria, na której znajduje się wiele pasów w jedną stronę, jest sporo skrzyżowań z sygnalizacją: to na pewno nie jest dobre miejsce dla rowerzysty.

Reklama

Akt II: Ten rower kosztuje więcej, niż twoje auto - więc może jechać po jezdni

Jedna z odpowiedzi, której autorstwa nie podpiszę - choćby z uwagi na to, że niektórzy mogliby dopuścić się brzydkich zachowań w stosunku do tego człowieka - odrobinę mnie zasmuciła. Sami spójrzcie:

Rower warty więcej niż twój samochód, a ścieżki rowerowe są tak złej jakości że jeden kurs po nich oznacza uszkodzone koła

Akurat uszkodzone koła mogliśmy wykluczyć, bo ten odcinek należy do przyjemniejszych, jak chodzi o poruszanie się rowerem. Poza tym... jeżeli ja kupuję rower do zastosowań profesjonalnych, który kosztuje dziesiątki tysięcy złotych i na niego chucham i dmucham... nie zabieram go w miejsca, gdzie mógłby się uszkodzić i przyczyniać się do łamania prawa. Przecież to proste jak budowa cepa.

Reklama

Dla przykładu: jeżeli kupie sobie sportowe auto droższe od rzeczonego rowerka (wartość mojego francuskiego pocisku nie ma znaczenia), to jeździć nim po drogach publicznych mogę tylko w granicach przepisów: mimo, że mam np. pod maską T8 i ponad 400KM, a pierwszą setkę na liczniku zobaczę po 4,4 sek. Jak chcę poszarżować, to tylko na torze: nie będę tam nikogo denerwował i zupełnie legalnie mogę docisnąć poszczególne podzespoły w aucie.

Dalej wyrażałem swoje niezadowolenie z powodu takiego postawienia sprawy i otrzymałem kolejną odpowiedź:

No nie. Osoby które maja rowery szosowe specjalistyczne nie używają go żeby jeździć nim do pracy czy na zakupy jak ja ze swoim. To jest rower treningowy, nie dasz rady ćwiczyć jeżdżąc po chodniku, bo tym często są ścieżki rowerowe.

No, ja spodziewam się, że taką szosówką nie lata się po zakupy, czy do pracy (choć pora ujawnienia się tego rowerzysty przypadała akurat na powroty z pracy, więc...). Wiem, czym jest rower treningowy i zdaję sobie sprawę z tego, że po chodniku jeździ się nim ciężko. Gdybym miał takowy, to trasy planowałbym sobie w takich miejscach, co by asfalt mi odpowiadał jego jakością, a przy okazji - moja jazda nie sprawiała zagrożenia dla innych uczestników ruchu drogowego i mnie samego. Przepisy nie są po to, żeby traktować je wybiórczo lub interpretować je po swojemu.

I na tym dyskusja się zakończyła: zgromadzeni w rozmowie komentatorzy powiedzieli jasno: są przepisy, trzeba ich przestrzegać. One nie wzięły się absolutnie z sufitu i fakt, iż posiada się drogi rower, czy bardzo wrażliwe koła - nie uprawnia do takich rzeczy. Jeżeli to jest zorganizowana impreza i biorą w niej udział profesjonaliści: taka droga może być użyta do jazdy, bo to przypadek szczególny. A tak - rowerzysta może zarobić 100 złotych mandatu. Rowerzysta może poruszać się jezdnią tylko wtedy, kiedy nie ma wyznaczonej drogi dla rowerów i ma kartę rowerową, bądź ukończył 18 lat. Co więcej, ustawa Prawo o Ruchu Drogowym (art. 3) mówi jasno:

Reklama

Uczestnik ruchu i inna osoba znajdująca się na drodze są obowiązani zachować ostrożność albo gdy ustawa tego wymaga - szczególną ostrożność, unikać wszelkiego działania, które mogłoby spowodować zagrożenie bezpieczeństwa lub porządku ruchu drogowego, ruch ten utrudnić albo w związku z ruchem zakłócić spokój lub porządek publiczny oraz narazić kogokolwiek na szkodę. Przez działanie rozumie się również zaniechanie.

W sytuacji, gdy ścieżka rowerowa jest zaśnieżona lub oblodzona - można sobie ją odpuścić i powołać się na ten przepis. Sytuacji znają ten temat i nie będą skłonni "przybić" mandatu, serio.

Szkoda. Takie przypadki psują wizerunek rowerzystom

Ogółem są to świetni ludzie, wielu z nich to pasjonaci. Mój wspólnik zresztą to zapalony kolarz-amator, który bierze udział nawet w zawodach dla takich ludzi, jak on. I nie wyobraża sobie robić tego, co przedstawiłem wyżej. Nie i już.

Patrzenie nie dalej, niż czubek własnego nosa oraz bardzo swobodne podejście do obowiązujących reguł: to przepis na znienawidzenie rowerzysty. Ja potrafię się oprzeć temu odczuciu, ale niektórzy uznają absolutnie wszystkich na rowerach za absolutne zło i wynaturzenie. A tak być nie powinno, prawda?

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama