Jeżeli przetrwamy moment, w którym AI jest wpychane do każdego produktu na siłę, być może doczekamy czasów, w których będzie użyteczne dla przeciętnego konsumenta.
Kiedy nowe rozwiązanie wchodzi na rynek, naturalną rzeczą jest to, że oceniamy je nie tylko przez pryzmat tego, co potrafi, ale też przez to, jak myślimy, że w najbliższym czasie się rozwinie. Część z tych przewidywań się sprawdza, część nie i to rynek weryfikuje z czasem, czy dana technologia okazała się przełomowa, czy też nie.
Świetnym przykładem na to, jak obiecujące projekty mogą potoczyć się w różnych kierunkach, jest rozwój technologii 3D w telewizorach oraz rozpoznawanie twarzy. Koło tej pierwszej zrobiło się głośno i w pewnym momencie praktycznie wszystkie duże firmy miały to w swojej ofercie, tylko po to, żeby za kilka lat ogłosić, że nie ma to praktycznego zastosowania. Rozpoznawanie twarzy natomiast jest z nami od lat i technologia powoli się udoskonala. 10 lat temu wierzyliśmy, że dzięki temu powstaną sklepy, w których nie trzeba będzie zatrudniać kasjerów i dziś nawet w Polsce mamy całą sieć Żabek Nano, które działają właśnie na tej zasadzie.
Dlaczego szukamy Świętego Graala w każdym nowym rozwiązaniu?
Niestety, mam wrażenie, że w wielu wypadkach w kwestii technologii pojawia się dokładnie ten sam scenariusz. Firmy widzą, co jest „modne” i ze strachu przed byciem wykluczonym z trwającej rewolucji starają się jakoś wdrożyć dany trend do swoich produktów. Robią to często nawet, jeżeli ma to mało sensu oraz przynosi znikomą wartość dla konsumentów. W ostatnim czasie mieliśmy co najmniej kilka przypadków takich właśnie zachowań.
Świetnym przykładem tego było NFT, które miało zostać kolejnym bitcoinem i firmy, nie chcąc przegapić okazji wręcz rzuciły się na jego implementację. Co z tego wynikło – wszyscy wiemy i dziś NFT jest albo bezwartościowe, albo nieobecne. A przecież swego czasu tokeny pojawiły się nawet w miejscach, gdzie kompletnie byśmy się ich nie spodziewali, jak np. Spotify. Wcześniej chociażby mieliśmy do czynienia z oferowaniem wielu produktów w ofercie „software as a service”. W niektórych miejscach się to przyjęło, ale w dużej mierze okazało się klapą. Co więcej, to właśnie to rzucenie się na subskrypcje sprawiło, że użytkownicy dziś często patrzą na ten model biznesowy nieprzychylnie.
Teraz dokładnie to samo dzieje się z AI
O tym, że sztuczna inteligencja ogólnego przeznaczenia może mocno wpłynąć na nasze życie wiadomo było na długo, zanim takowa powstała. Jednak prezentacja ChatuGPT w zeszłym roku postawiła wiele osób, które nie interesowały się do tej pory technologią, w stan szoku. Oto bowiem w końcu mogły one na własnej skórze sprawdzić „o co chodzi w tym całym ej-aj”. I trzeba przyznać, że OpenAI dowiozło rezultat, uruchamiając tym samym machinę. Wszystko dlatego, że oto mieliśmy przed sobą technologiczny fenomen, którym interesowały się masy, a który nie został w żaden sposób skapitalizowany.
Najpierw rzuciły się na to największe firmy, czyli Microsoft i Google, jedna dość udanie, druga – nie do końca. Jednak bardzo szybko temat zwęszyły też inne firmy, które teraz starają się przekonać użytkowników, że AI jest remedium na wszelkie problemy. Dlatego to jest wsadzane do wszystkich możliwych produktów, od smartfonów po programy do tworzenia (i wypełniania) ogłoszeń o pracę. Samych „następców smartfona” opartych o AI jest co najmniej kilka, a na targach typu CES słowo „ej-aj” pojawia się w każdej możliwej konfiguracji.
I o ile nie można kategorycznie zaprzeczyć, że część firm widzi w tych rozwiązaniach faktyczny potencjał, nie da się nie zauważyć, że jest to taki sam potencjał, jaki swego czasu miał chociażby LG Wing. Tak – był to smartfon unikatowy, pozwalający na więcej niż klasyczny telefon, ale unikatowy nie zawsze znaczy użyteczny. Tak samo jest z AI w wielu produktach – to, że ktoś użyje do czegoś LLM, nie oznacza, że nagle produkt stanie się lepszy, bardziej użyteczny i że to jest właśnie to, czego użytkownicy chcą. O ile w ogóle użyje LLM, ponieważ pod plakietką AI bardzo często kryje się kilka linijek kodu zaczynających się od „if”.
Jaka więc będzie przyszłość AI? Cóż – tutaj najbardziej widziałbym ten sam scenariusz, który mamy z 5G. Podobnie jak 5G jest dziś „niedogotowane”, tak samo AI, nawet to najbardziej zaawansowane, ma swoje jasne ograniczenia, przez które początkowy hype użytkowników znacznie zmalał. Podobnie jak w przypadku 5G firmy snują marzenia o potędze przy użyciu tej technologii, ale jej wpływ na codzienne życie nie jest przesadnie duży i czasami ma się wrażenia, że najpierw stworzono technologię, a potem dorabia się do niej potrzebę jej zastosowania.
Jednocześnie jednak – 5G z nami jest i nigdzie się nie wybiera, powoli ewoluując w tle, czekając na prawdziwy konsumencki przełom. AI też z nami będzie, nie wygląda, by ktokolwiek miał je na razie odpuścić. Na pewno będzie ulepszane i moim zdaniem swój realny potencjał osiągnie, gdy cały marketingowy szum opadnie i nikt już nie będzie miał AI na swoich sztandarach.
Do tego czasu musimy zapiąć pasy i przygotować się na to, że festiwal żenady pt „wsadzamy AI do produktów, które jej nie potrzebują, dając im funkcje, o które użytkownicy nie dbają” potrwa jeszcze jakiś czas.
Źródło: Depositphotos
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu