Kilka dni temu w mediach pojawiła się informacja na temat pewnego zdolnego Hindusa, który zdał egzamin Microsoft Certified Technology Specialist. Dlac...
Kilka dni temu w mediach pojawiła się informacja na temat pewnego zdolnego Hindusa, który zdał egzamin Microsoft Certified Technology Specialist. Dlaczego stał się bohaterem newsów? Ponieważ ma 9 lat i w chwili obecnej jest to najmłodszy certyfikowany specjalista korporacji z Redmond. Osiągnięcie godne słów uznania i gratulacji, ale osobiście zacząłem się zastanawiać, kiedy podobnym wyczynem będzie się mogło pochwalić polskie dziecko.
Pranav Kalyan, czyli nasz młody Hindus ze wstępu, pracuje ponoć przy komputerach od drugiego roku życia (można to porównać z życiorysami wybitnych kompozytorów i wirtuozów, którzy przerastali swych nauczycieli na wczesnym etapie kariery). Czytając o wyczynie chłopca wrośniętego już w świat matematyki i programowania, przypomniałem sobie o swoim tekście sprzed kilku miesięcy. Pisałem wówczas o nauczaniu programowania w estońskich szkołach. Władze tego kraju zdają sobie sprawę z tego, że nowe technologie mogą być kluczem do gospodarczego sukcesu i chcą przygotować swoje społeczeństwo do pracy w XXI wieku.
Ubolewam, że takie pomysły nie są forsowane w naszym kraju i nie zgadzam się z tym, iż dla wielu dzieci byłaby to kara za grzechy ojców, powód do płaczu i zmora, którą wspominałyby jako koszmar do końca swoich dni (oczywiście przy założeniu, że program byłby sensowny, dostosowany do wieku i umiejętności dzieci, a zajęcia prowadziliby specjaliści, a nie przypadkowi ludzie po kursie obsługi painta). Przyjmijmy jednak, iż jest to bariera nie do przeskoczenia i w szkołach po prostu nie da się w ciągu kilku najbliższych lat przeprowadzić takiej rewolucji. Jak zatem sprawić, by dzieci/młodzież zainteresowały się nie tylko konsumpcją cyfrowej treści, ale także jej kreacją (na wielu różnych płaszczyznach – programowanie jest tylko jedną z dróg)?
Tu odwołam się do imprezy IEM, która w ostatni weekend skupiła na katowickim Spodku wzrok wielu osób z całego świata. Dopiero na miejscu zdałem sobie sprawę z tego, jaki potencjał drzemie w takich wydarzeniach i w ogóle w e-sporcie. Gry typu LoL czy Starcraft przyciągają w jedno miejsce tysiące ludzi, a sporą część z nich stanowią uczniowie gimnazjów i liceów, a nawet dzieciaki z podstawówki, które w eskorcie rodziców dotarły na miejsce, by z zapartym tchem podziwiać to, co dzieje się na ekranie. Warto jakoś to wykorzystać. Jak?
W jednym z korytarzy Spodka swoje stanowisko miał Uniwersytet Śląski. Z informacji, jakie przed chwilą znalazłem w Sieci, wynika, iż uczelnia przygotowała się solidnie do imprezy, by zainteresować sobą młodzież. Albo coś wyszło nie tak z tych zapowiedzi albo ja nie zauważyłem tego rozmachu (to całkiem możliwe, więc proszę osoby zorientowane w tej materii o jakieś informacje). Jedyne co widziałem, to stoisko z ulotkami omijane przez wszystkich szerokim łukiem. Jeżeli faktycznie tak to wyglądało, to pozostaje tylko pokręcić głową i stwierdzić, że to raczej nie zainteresuje młodych ludzi programowaniem, robotyką, tworzeniem dźwięku czy obrazu.
Spodziewam się, że po sukcesie IEM powinna się pojawić "moda" na organizację mniejszych i większych imprez e-sportowych. Warto, by uczelnie czy szkoły o odpowiednim profilu włączyły się w ten trend i wykorzystały rozrywkę jako magnes dla swoich działań. Ale ulotkami trudno będzie ich do tego przekonać – do takich imprez trzeba się przygotować jak do targów IT i pokazać coś, co przyciągnie tłum widzów. Większość z nich pewnie zapomni o tym po kilku dniach, ale będą i tacy, którym zapadnie to w pamięci i zaczną szperać dalej. Dotyczy to m.in. osób bardzo młodych, chłonnych wrażeń i informacji. Jeśli e-sport faktycznie stanie się w naszym kraju bardzo popularny, to trzeba to wykorzystać na wielu płaszczyznach – także tej edukacyjnej. I zdecydowanie nie ma z czym zwlekać.
Źródło zdjecia: snoopingkiwi.com
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu