Ciekawe strony

Jak sprawić, żeby Google polubił twoje teksty? InboundWriter udowadnia, że pozycjonowanie nie gryzie

Tomasz Popielarczyk
Jak sprawić, żeby Google polubił twoje teksty? InboundWriter udowadnia, że pozycjonowanie nie gryzie
8

Google jest chlebodawcą całej masy mniejszych i większych serwisów internetowych. W wielu przypadkach ich pozycja w wynikach wyszukiwania stanowi o byciu albo nie byciu w ogóle. Nic w tym dziwnego, zważywszy na fakt, że słupki z odwiedzinami na ogół w znaczącej większości są efektem wejść ze stron k...

Google jest chlebodawcą całej masy mniejszych i większych serwisów internetowych. W wielu przypadkach ich pozycja w wynikach wyszukiwania stanowi o byciu albo nie byciu w ogóle. Nic w tym dziwnego, zważywszy na fakt, że słupki z odwiedzinami na ogół w znaczącej większości są efektem wejść ze stron kalifornijskiego giganta. Ale, żeby tak było musimy się postarać, by algorytmy rządzące tym mechanizmem grały w naszej drużynie. Nie, to nie kolejny "super-mega" skuteczny poradnik pozycjonowania - raczej prezentacja świetnego narzędzia, które może znacznie ułatwić pracę nad tekstami internetowymi.

A narzędzie owo zwie się InboundWriter i jest rozbudowanym edytorem, dzięki któremu przygotowanie artykułu/tekstu z uwzględnieniem ogólnie przyjętych zasad Google'a nie będzie więcej nastręczać trudności.

Z pewnością większość czytelników AW zdaje sobie sprawę z tego, że redagowanie tekstów do internetu rządzi się własnymi prawami. Jedną, wszystkim znaną, stroną medalu jest redagowanie w sposób możliwie najbardziej przystępny, przyjazny dla odbiorcy i interesujący (a przy tym poprawny gramatycznie). Po drugiej jednak znajdziemy proces o wiele bardziej żmudny, który polega na przekształceniu publikacji tak, by wyszukiwarki (czyli przede wszystkim Google, choć nie tylko) spoglądały na nią łaskawym okiem.

Szkół pozycjonowania jest kilka, praw rządzących algorytmem Google'a kilkaset. Specjaliści SEO znają zaledwie niewielki wycinek spośród ich wszystkich, dzięki czemu cały ten system działa stosunkowo niezależnie i umożliwia wybicie się nawet mniejszym dostawcom treści. Ogólnie przyjmuje się, że receptą na dobre pozycjonowanie tekstu jest odpowiednie natężenie słów kluczowych, które jednocześnie odpowiadają najczęściej wprowadzanym do wyszukiwarki frazom. Do tego oczywiście dochodzi szereg innych czynników, jak czas publikacji, unikatowość tematu etc. Opisywany produkt skupia się jednak tylko na warsztacie pisarskim i to na nim się zamierzam skupić.

InboundWriter to rodzaj inteligentnego edytora, który nie tylko zliczy kluczowe frazy w redagowanym tekście, ale udzieli niezbędnych porad i sugestii, które mogłyby pozytywnie wpłynąć na jego indeksowanie. Korzystanie z serwisu jest bezpłatne, lecz ograniczone. Darmowy użytkownik może miesięcznie przygotować tylko 8 tekstów. Zdjęcie tego limitu kosztuje niecałe 20 dolarów miesięcznie. Dla osób zawodowo zajmujących się przygotowywaniem tekstów nie będzie to dużo, zważywszy na ogromne możliwości narzędzie. Szkoda, jednak, że twórcy nie pomyśleli o jakimś planie "pomiędzy", czyli np limit 25 publikacji za 10 dolarów miesięcznie. Z pewnością dla wielu osób byłoby to bardziej optymalne rozwiązanie.

Na czym polega praca z InboundWriterem? Po utworzeniu nowego dokumentu podajemy trzy tematy, które będzie poruszał nasz tekst. Na ich podstawie specjalny mechanizm wyszukuje odpowiadające im frazy kluczowe i szereguje je w kolejności od najbardziej popularnej do najmniej. W razie, gdyby, którakolwiek była dla nas niezrozumiała - klikamy i w okienku obok wyświetla się definicja z Wikipedii oraz możliwość przeszukania pod jej kątem Google'a. Niby szczegół, ale bardzo przydatny. W tym momencie zaczyna się nasza rola - przystępujemy do pisania lub wklejamy już gotowy tekst. Edytor automatycznie zlicza występujące w nim słowa i frazy zwiększające pozycję w wyszukiwarkach, czego efektem jest wystawiona ocena na wykresie w lewym górnym rogu oraz szereg sugestii poniżej.

Naszym zadaniem jest odpowiednio częste podanie w miarę popularnych fraz, tak by przeskoczyły z prawej dolnej kolumny na znajdującą się powyżej listę "focus terms". Dzieje się tak, gdy użyjemy wybranego sformułowania przynajmniej pięciokrotnie. Optymalne jest tutaj posiadanie od 1 do 3 pozycji.

Do całego procesu redagowania tekstu pod wyszukiwarki trzeba też dodać trzy strategie, które mają na celu dostosowanie publikacji do preferencji docelowego czytelnika oraz naszego serwisu. Możemy tutaj określić wiek osób, do których trafi artykuł, w efekcie czego program podsunie nam dodatkowe podpowiedzi dotyczące długości akapitów i zdań (a także wyrafinowanego języka i z nim związanych aspektów, co niestety dotyczy tylko publikacji po angielsku). Podajemy również, jak ważne są dla nas reklamy Google Ad-Sense oraz określamy kompromis między atrakcyjnością dla serwisów społecznościowych a wyszukiwarek. Od tych ustawień będzie zależała liczba słów oznaczonych jako kluczowe i wynikająca z tego ogólna ocena publikacji przez system.

Twórcy dostarczają też plugin do Wordpressa, który wzbogaca wbudowany w CMS edytor o nowe funkcje. Wówczas unikamy konieczności kopiowania tekstu między okienkami, a z nowych funkcji mogą korzystać wszyscy, którzy mają dostęp do panelu administracyjnego.

Być może brzmi to skomplikowanie i może odstraszać, ale w praktyce redagowanie za pomocą InboundWritera jest niezwykle proste i szybkie. Zaoszczędzamy przy tym czas, który normalnie poświęcilibyśmy na zliczanie fraz kluczowych, spekulowanie o ich popularności oraz próby i idące za tym błędy. Ale niestety - jak w każdym przypadku, tak i tutaj znajdziemy kilka kolców. Zasadniczym problemem serwisu jest to, że przystosowano go jedynie do warunków anglojęzycznych. Zatem pisząc artykuł na temat np. skali bezrobocia w Polsce raczej nie otrzymamy efektywnych podpowiedzi i wskazówek. Jeżeli mechanizm w ogóle coś wskaże, to będą to głównie ogólniki nijak mające się do Polski. Dlatego InboundWrtiter w szczególności znajdzie zastosowanie w serwisach branżowych. Dla przykładu z powodzeniem radził sobie z hasłami: AMD Radeon, HD 7870, Radeon test. Problemu nie powinno być też w innych przypadkach, gdzie nazwy marek i produktów są raczej uniwersalne i międzynarodowe. Pozostali muszą niestety liczyć na lokalny odpowiednik (o ile takowy powstanie) albo zdać się na własną intuicję, co niestety nie jest ani przyjemne, ani proste.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu