Felietony

Jak radzę sobie z telemarketingiem

Grzegorz Marczak

Rocznik 74. Pasjonat nowych technologii, kibic wsz...

Autorem tekstu jest Andrzej Ziemiański. Dzięki bazom danych połączonych z internetem numer mojego telefonu nie jest już moją własnością. Niezliczona ...

Autorem tekstu jest Andrzej Ziemiański.
Dzięki bazom danych połączonych z internetem numer mojego telefonu nie jest już moją własnością. Niezliczona ilość sieciowych formularzy, w których muszę podać ten numer sprawia, że nie bardzo już pamiętam komu go ujawniłem. Niby zawsze uważnie czytam na jakiego rodzaju postępowanie z moimi danymi osobistymi się zgadzam, ale... mogło mi coś umknąć. Mogłem trafić na nieuczciwego kontrahenta i mój numer został sprzedany, przekazany, albo po prostu wykradziony ewentualnie wraz z całą bazą zhakowany. No i niestety... Plaga telemarketingu dosięga mnie i żyć nie daje.

Nigdy nie kłócę się z ludźmi, którzy do mnie dzwonią. To przecież tylko czyiś pracownicy i to nawet, najczęściej, nie firmy w imieniu której się zwracają ale bezimiennego callcenter. Nie będę udawał chojraka przed nimi (skoro nie wiem jak nakrzyczeć na ich szefa) i nie będę się wyzłośliwiał. Niestety, żeby zachować pogodę ducha, musiałem opracować i zapamiętać kilka sposobów radzenia sobie z natrętami, którzy przecież mogą mnie zaatakować o każdej porze i w każdej sytuacji. Reakcje obronne muszą więc być automatyczne.

Na przykład: jeśli dzwonię do jakiegoś banku chcąc załatwić jakąś banalną sprawę, a tam kobieta przy telefonie mówi: „zaraz pana połączę, najpierw jednak chcę zapoznać pana z naszą (tu kilka przymiotników) ofertą”, nigdy nie denerwuję się i nie żądam połączenia bez oferty. Wiem, że to nic nie da. Słucham grzecznie, a kiedy padnie sakramentalne: „czy jest więc pan zainteresowany” odpowiadam: „chyba tak, ale nie wszystko zrozumiałem bo mi w telefonie trzeszczy, proszę powtórzyć jeszcze raz”. Kobieta powtarza całą, przydługą kwestię i znowu: „czy jest pan zainteresowany?”. „Owszem, ale za szybko pani czyta. Czy mogłaby Pani powtórzyć wszystko raz jeszcze”.

Generalnie wszyscy wymiękają już po drugim powtórzeniu. Hardkorowcy czytają po raz trzeci, ale nie pytają już czy jestem zainteresowany, tylko mnie łączą. Bez dyskusji, bez kłótni, bez tłumaczeń.

No tak, ale pewnie zapytacie po co w ogóle każę powtarzać kwestię zamiast po pierwszym czytaniu nie łączyć się z tym działem, z którym chciałem od początku. Odpowiedź jest prosta. Bo po pierwszym czytaniu nie zostanę połączony. Jeśli oświadczę bowiem, że nie jestem zainteresowany ofertą to zacznie się drążenie: a dlaczego? Czemu? Z jakiej paki? I zwykłe odczekanie zamienia się w nieprzyjemną dyskusję z przygotowaną marketingowo osobą, przed którą będę musiał zmyślać powody niezainteresowania albo uzasadniać oczywistości.

Drugi sposób nazwałem „na bratnią duszę”.

- Dzień dobry, nazywam się X i dzwonię z firmy Y. Czy mogę panu zająć chwilę?

- Jak dobrze, że pan dzwoni! Tak bardzo chciałem z kimś porozmawiać. Wie pan, czuję się dzisiaj taki samotny i jeśli z kimś nie pogadam...

- Ale ja zajmę tylko chwilkę, chciałem przedstawić ofertę.

- Może mi pan zająć cały dzień! A ja pana proszę tylko o chwilkę. Czuję się dzisiaj taki samotny...

- Ale czy poświęci mi pan?...

- A pan? Ja muszę komuś opowiedzieć o mojej samotności.

Nie ma odpowiednio twardych telemarketerów, którzy przełamaliby tę obronę. Generalnie szybko rezygnują z wysłuchania bliźniego, który chciałby z kimś porozmawiać. Widać nie ma bratnich dusz na tym świecie.

Trzeci sposób jest dobry wtedy kiedy już nie da się uniknąć dyskusji merytorycznej.

- Nasze ubezpieczenie na życie jest absolutnie wyjątkowe...

- No ale po co się ubezpieczać na życie?

- W razie nieszczęścia wypłacimy...

- Proszę pani, przecież będę już martwy! Po co mi pieniądze po śmierci?

- Wszystko dostanie rodzina.

- No ale co mi z tego? Przecież ja będę już nieżywy. Martwy. Jak sprawdzę czy dostali cokolwiek?

- Nasz bank jest naprawdę duży i wiarygodny.

- Lehman Brothers był jeszcze większy i bardziej godny zaufania. A jak upadł to spowodował kryzys światowy, że nie wspomnę o milionach ludzi wystawionych do wiatru.

No i tak w kółko Macieju, aż kobieta zwątpi. Żeby stosować tę metodę trzeba być wyspanym, być w dobrym humorze i mieć nieobciążoną niczym głowę.

Można jednak zadać pytanie: a po co w ogóle rozmawiać jak się nie chce? Można więc odmówić rozmowy. Ale nie znaczy to, że nie zadzwonią raz jeszcze. Będą dzwonić do skutku, bo numer na liście musi być odhaczony. Jest to też w dużej mierze biznes obliczony na budzenie wyrzutów sumienia. Liczą, że w końcu zrobi się wam żal człowieka poświęcającemu wam tyle czasu.

Abstrahując od sposobów na skracanie rozmów telemarketingowych marzę o takiej aplikacji, która by mnie ostrzegała przed stratą czasu tego rodzaju. Przecież firmy tej branży muszą mieć znane numery telefonów. Wystarczyłoby zaprząc jakiś program, żeby je na bieżąco sprawdzał albo korzystał z bazy danych producenta i wyświetlał na ekranie smartfona ostrzeżenia. Ale niestety. Przeszukałem cały Appstore i nic. Trudno.

Na zakończenie podam więc jeszcze jeden sposób. „Na zapracowanego biznesmena”.

- Dzień dobry. Dzwonię z...

- Proszę pani ja się z góry na wszystko zgadzam. Tak, biorę pani ofertę, a szczegóły ustali pani z moją sekretarką. Dyktuję numer.

I teraz w zależności od humoru dyktujemy numer nielubianej koleżanki, jakiś tam z wyobraźni, albo wygooglany wcześniej numer sekretarki szefa jakieś firmy telemarketingowej.

Obrazek.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu