Felietony

Kompakt dryfujący na muzycznej chmurze

Paweł Winiarski

Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...

10

Autorem artykułu jest Paweł Winiarski Muzyka w chmurze powoli wkrada się pod strzechy zatwardziałych fanów klasycznych nośników. Nie jako alternatywa, ale idealne uzupełnienie dla miłośników kolekcjonowania płyt. Za czasów mojej młodości różne były sposoby pozyskiwania muzyki. Jedni nagrywali na...

Autorem artykułu jest Paweł Winiarski
Muzyka w chmurze powoli wkrada się pod strzechy zatwardziałych fanów klasycznych nośników. Nie jako alternatywa, ale idealne uzupełnienie dla miłośników kolekcjonowania płyt.

Za czasów mojej młodości różne były sposoby pozyskiwania muzyki. Jedni nagrywali na kasety utwory z radia, inni całe audycje, by później przegrywając poszczególne numery na jamniku, tworząc składankę idealną. Chyba każdy fan muzyki, dla którego ta znaczyła coś więcej niż tylko wesołe dźwięki przy odrabianiu lekcji kupował kasety i płyty – te pierwsze głównie ze względu na ich ówczesną cenę. I chyba każdy przegrywał część albumów od znajomych, pożyczając swoją kolekcję w tym samy celu. W opinii wielu, z punktu widzenia prawa, nie wykraczało to poza dozwolony użytek, więc nikt nie śmiał nazwać nas piratami. Od blisko 16 lat nałogowo słucham muzyki metalowej, głównie tej podziemnej, dlatego zarówno posiadanie biblioteki płyt jak i zapoznawanie się z nowościami, było dla mnie priorytetem. I tak, jak wtedy występował codziennie, tak dziś zniknął całkowicie – problem z dostępem do muzyki.

Na zawsze oddany płytom

Zanim jednak zagłębię się w tematykę muzyki w chmurze i wygody korzystania z tego wynalazku, wyjaśnijmy sobie jedno. Może nie mam w domu kolekcji płyt, przy której oglądaniu będziecie zbierać szczękę z podłogi, ale lubię i kupuję muzykę w klasycznym wydaniu. Zdejmowanie folii z płyty, przeglądanie książeczki, zapach farby drukarskiej to doświadczenie, z którego nie potrafię zrezygnować. Skoro zespół włożył zarówno swój czas, zaangażowanie jak i pieniądze w graficzną oprawę albumu, grzechem jest całkowicie ten aspekt pominąć. Wydawnictwo to często kilka elementów, które tworzą spójną całość i tylko obcowanie z każdym z nich jest w stanie dostarczyć doświadczenie, które chcą przekazać artyści. Powoli dojrzewam również do kupowania albumów na winylach, również przez często bardzo bogatą warstwę ilustracyjną takich wydawnictw – pozostaje już jedynie kwestia skompletowania odpowiedniego sprzętu do słuchania muzyki w takim formacie. Ale, jak to mówią, do kolekcjonowania winyli trzeba dorosnąć.

Jestem natomiast bardzo sceptycznie nastawiony do kupowania muzyki w sieci. Jako użytkownik systemu iOS, a co więcej – osoba słuchająca muzyki z iPhona, powinienem wydawać majątek w iTunes. Taka sytuacja nie ma jednak miejsca, a mp3 załadowane do telefonu to zrzucone przez mnie własnoręcznie utwory z posiadanych płyt. O ile jestem w stanie zrozumieć wygodę zakupu albumów w sieci, o tyle kompletnie nie widzę sensu takiego działania. Jakiś czas temu znów się o tym przekonałem, przy okazji chęci zakupu płyty „Carnival is Forever” polskiego zespołu deathmetalowego Decapitated. O ile album znajduje się w amerykańskim iTunes (w cenie 9,99 $), o tyle próżno szukać go w sklepie przyporządkowanym do polskiego konta. Dodam, że Decapitated to zespół znany, płyty bardzo dobrze sprzedają się na całym świecie, panowie grają rocznie setki koncertów, spędzając większość dni w roku w trasie. Niemiłe rozczarowanie. A te, jak sami wiecie, bardzo szybko zrażają.

Wszedłem więc na allegro, wydałem lekko ponad 40 zł (wraz z kosztami przesyłki) – otrzymałem płytę CD oraz DVD z raportem ze studia. Nawet jeśli miałbym dostęp do amerykańskiego sklepu, fizyczne wydanie okazuje się tańsze i przede wszystkim lepsze. Nawet jeśli pominąć dodatkową płytę z filmem, trudno przejść obojętnie obok bardzo ładnie wykonanego bookletu, pieczołowicie przygotowanej wkładki. I nie, nie uważam, że płaci się tylko za muzykę – przy tego typu dźwiękach rezygnacja z warstwy wizualnej albumu to obdzieranie całości z części koncepcji. Cyfrowej dystrybucji mówię więc zdecydowane NIE.

Okazuje się jednak, że w 2013 roku muzyka na kompakcie przestaje być wygodna.

Miękka, wygodna chmura

Albumów w formie CD słucham już tylko w dwóch urządzeniach – w kinie domowym i w samochodzie. W tym drugim ze względu na odtwarzacz – pech chciał, że firmowy model fordowski który posiadam, nie ma możliwości odtwarzania innego formatu. W tym pierwszym, bo to jedyny sprawny stacjonarny odtwarzacz płyt kompaktowych w domu. Do muzyki w chmurze podchodziłem jednak sceptycznie, aż do momentu kiedy napęd DVD/BD w laptopie odmówił posłuszeństwa. Okazało się bowiem, że nie tylko nie mogę zgrać swoich płyt, by później słuchać ich w telefonie w formie mp3, ale zwyczajnie nie mogę „zapuścić” krążka pracując, pisząc, czy przeglądając sieć.

Sceptyczne podejście do muzyki w chmurze wynikało z doświadczenia z abonamentem serwisu last.fm, który dokładnie trzykrotnie kupiłem – choć za każdym razem obiecywałem sobie „nigdy więcej!”. Abonamentowy pomysł legalnego dostępu do muzyki w sieci sam w sobie był w porządku, ale że nie jestem miłośnikiem radia, to i w tym wypadku wybieranie dla mnie muzyki przez kogoś, kłóciło się z muzyczną samodzielnością, do której jestem od lat przyzwyczajony. Tę samodzielność dawał natomiast (nie do końca chyba legalny) Grooveshark i Deezer, dlatego to w ich kierunku skierowałem się na samym początku. I tu na starcie wygrywał ten pierwszy, ze względu na bogactwo biblioteki muzycznej. Deezera ograniczały licencje, przez co najczęściej otrzymywałem informację o braku interesujących mnie płyt/utworów w bazie serwisu. Pal licho, kiedy chodziło o darmowy okres próbny, ale że niby mam zapłacić abonament za usługę, która nie jest w stanie zagwarantować zawartości, która mnie interesuje? To niedopuszczalne.

Dałem więc usługom oferującym muzykę w chmurze trochę czasu, poczekałem aż na polski rynek wejdzie Spotify. Nagle deezerowa biblioteka się powiększyła, a ja ochoczo zainteresowałem się…konkurencją. Spotify kupiło mnie zgrabną aplikacją, pewnie w pewnym stopniu popłynąłem też z trendem, który błyskawicznie pojawił się w polskiej sieci. I choć stałem się abonentem usługi Premium, cały czas traktuję serwis jako wygodny dodatek do kupowania muzyki w klasycznym formacie. Jedynie dodatek, a wygodny z kilku prostych powodów.

Mobilna aplikacja Spotify zastąpiła mi niewygodne iTunes, przez które transportowałem muzykę w formie mp3 do pamięci telefonu. Nie muszę ponadto rippować własnych płyt, wystarczy, że odszukam je na Spotify, stworzę listę, zsynchronizuję ją z telefonem i ruszę w podróż. To niesamowicie wygodne rozwiązanie, które wymaga jedynie podłączenia do sieci, eliminując konieczność uruchamiania komputera – jeśli mam kilka minut do wyjścia z domu, jest to rozwiązanie najlepsze i najwygodniejsze. Obserwowanie znajomych to również niezwykle przydatna opcja, szczególnie jeśli ci interesują się nowościami. Od lat scrobbluję również utwory do serwisu last.fm, a aplikacje do muzyki w chmurze mi tę opcję umożliwiają.

Nawet przez chwilę nie myślałem, że jestem w tej „muzycznej strategii” odosobniony, co potwierdziły rozmowy ze znajomymi słuchającymi podobnej muzyki. Proste trzy pytania – czy kupujesz płyty? Czy kupujesz muzykę w formie cyfrowej? Czy korzystasz z usług oferujących muzykę w chmurze, a jeśli tak to czy w darmowej, czy abonamentowej formie? Wbrew temu co ostatnio się mówi, każda z zapytanych osób przyznała się do kupowania płyt w formacie CD, bardziej lub mniej regularnego. Praktycznie żadna z nich nie nabywa natomiast muzyki w formie cyfrowej. Największy rozstrzał był natomiast przy muzyce w chmurze – od „jeszcze nie próbowałem, ale zamierzam”, do „kupuję abonament Spotify/Deezer”. Innymi słowy streaming nut wkracza pod strzechy nawet zatwardziałych miłośników klasycznych nośników. Może wciąż nieśmiało, ale wkracza.

Wybranie usługi oferującej dostęp do muzyki w chmurze to całkowicie indywidualna kwestia. Zarówno ceny abonamentów jak i obszerność biblioteki w przypadku trzech najpopularniejszych systemów (Deezer, Spotify, Wimp) jest raczej zbliżona. Na pewno niezwykle ważną kwestią jest wspieranie mobilnych aplikacji przez operatorów GSM – omijanie limitów pakietów internetowych podczas słuchania strumienia muzyki jest strzałem w dziesiątkę. Ja ten aspekt pominąłem, ale wiem, że dla wielu osób jest sprawą kluczową. Niezależnie jednak od wybranej opcji, muzyka w chmurze jest zwyczajnie wygodna, a świadomość tego, że artyści zarabiają na odsłuchanych przez nas utworach, nawet jeśli to małe sumy, daje mi świadomość dokładania cegiełki do ich artystycznej twórczości.

Grafika.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

itunesmuzyka w chmurzeSpotify