Rywalizacja Lidla i Biedronki przybrała w ostatnich miesiącach wręcz komiczną formę. Obie sieci prześcigają się w pokazywaniu, który sklep jest tańszy, co chwilę wysyłając powiadomienia w aplikacjach i SMSy, ale gdy trzeba poinformować o czymś naprawdę ważnym to... milczą.
Zamiast SMSów o promocjach, sklepy muszą zrobić lepszy użytek ze swoich aplikacji
Aplikacje lojalnościowe podbijają rynek
Już chyba wszystkie największe sieci handlowe w Polsce posiadają swoje aplikacje lojalnościowe, do których używania jesteśmy zmuszeni, jeśli chcemy kupować taniej. Głównym kosztem dla użytkowników, poza koniecznością ich instalacji, jest podzielenie się swoimi danymi osobowymi. Co więcej wiele sieci wymaga też zgody na marketing bezpośredni, czyli wysyłanie emaili, smsów i powiadomień w aplikacji o wszelkich promocjach. I w ten sposób dzień w dzień jesteśmy zasypywani spamem, bo dzisiaj karkówka jest za 8,49 zł w jednym sklepie, a w innym za 8,48 zł za kilogram.
Polecamy na Geekweek: Dane Polaków zagrożone. Chodzi o jedną opcję w telefonie
W ostatnim czasie przybiera to wręcz komiczną formę, bo czasami ceny potrafią zmieniać się z godziny na godzinę, co dobitnie widać na przykładzie Lidla i Biedronki. Ta ostatnia zresztą na każdym paragonie drukuje dwudziestocentymetrową reklamę informującą o tym jaka to ona jest tania. Rolka termiczna o szerokości 8 cm i długości 30 metrów to koszt około 2 złotych, więc łatwo policzyć jakie to muszą być koszty biorąc pod uwagę ile osób codziennie robi tam zakupy. Tym bardziej, że taki paragon i tak ostatecznie ląduje w koszu i wędruje na wysypisko. Mam nadzieję, że ktoś się tam wreszcie zreflektuje.
Gdy trzeba poinformować to jest cisza
Ten tekst nie miał być jednak o tym jak to marketing bezpośredni jest zły, a o tym jak można go lepiej wykorzystać. W ostatnich tygodniach zauważyłem, że coraz częściej w mediach pojawiają się informacje o wycofanych produktach ze sklepów ze względu na zawartość szkodliwych substancji. Tydzień temu było to smoothie w Lidlu, a w tym tygodniu truskawki w Biedronce. Owszem wszystkie takie informacje można znaleźć na rządowych stronach Głównego Inspektoratu Sanitarnego, ale powiedzmy sobie szczerze, kto tam zagląda codziennie? Informacje o wycofanych produktach pojawiają się też w sklepach stacjonarnych i na ich stronach internetowych, ale życzę wam powodzenia w znalezieniu tej informacji, mi się to nie udało.
Tymczasem robiąc zakupy z aplikacją lojalnościową, dana sieć doskonale wie kto, kiedy i co kupił. Nie mają problemu z tym aby te dane analizować i na tej podstawie planować nowe promocje. Jednak nikt nie pomyślał o tym, aby w razie sytuacji zagrożenia zatruciem, poinformować osoby, które kupiły dany produkt w ostatnim czasie o zagrożeniu. Nie mówię o tym aby wysyłać taką informację do wszystkich klientów, ale Ci, którzy są w grupie ryzyka powinni takiego SMSa dostać. Dla mnie byłaby to prawdziwa oznaka dbałości o klienta i wreszcie sensowne wykorzystanie danych jakie sieci handlowe i tak o nas zbierają.
Skoro można wysłać alert RCB, że w małej mieścinie na podkarpaciu sprzedawano zatrutą galaretę, to tym bardziej jedna czy druga sieć handlowa może poinformować bezpośrednio swoich klientów o wycofanych towarach. Tylko w tym roku GIS ostrzegał już o wycofaniu 10 różnych produktów ze sklepów, których spożycie może skończyć się zatruciem lub poważną chorobą. Wyraźnie zatem widać, że nie są to sytuacje odosobnione, a z pomocą aplikacji lojalnościowych można ich negatywny wpływ na zdrowie znacznie ograniczyć. Miejmy nadzieję, że ktoś ten pomysł podłapie.
źródło grafiki: Depositphotos
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu