Felietony

Jaka długość gier jest według Was najlepsza? Dla mnie 15 godzin to optimum

Paweł Winiarski

Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...

26

Zazdroszczę dzieciakom, które po powrocie ze szkoły rzucają plecak w kąt i całe popołudnie spędzają przy grach. Sam robiłem tak kilkadziesiąt (to już tyle?!?) lat temu i chętnie wróciłbym do tamtych czasów. Pewnie nadrobiłbym wszystkie zaległości.

Część osób mnie nie zrozumie, część natomiast przybije mi piątkę. Kiedy ma się pracę, rodzinę i prawie 40 lat na karku, nie jest łatwo być fanem gier. Z jednej strony zarabiane pieniądze pozwalają kupić nowe sprzęty do grania i nowe gry (w moim przypadku zawsze mogę jeszcze zasłonić się pracą w Antyweb i powiedzieć, że to zadanie służbowe), z drugiej znalezienie czasu na granie nie jest proste. A to sprawia, że zmienia się stosunek do gier, szczególnie dla osoby, która chce być na bieżąco z nowościami i gry to jeden z podstawowych sposobów na poznawanie nierealnych światów. A do tego dochodzi przecież muzyka, którą pochłaniam tonami, filmy i seriale - szczególnie te drugie, które znów zacząłem oglądać dzięki serwisom streamingowym. Za dużo rzeczy do ogarnięcia, za mało czasu. Finalnie jestem wolny powiedzmy od godziny 22 i tylko ode mnie zależy co zrobię z czasem. Wczoraj na przykład siedziałem do 2:30 i grałem w Wiedźmina 3 na Nintendo Switch. Głowa boli jak po niekiepskiej imprezie, a pobudka o 6 rano na pewno miała z tym konkretny związek. A kiedy do klasycznych gier dla jednego gracza dochodzi jeszcze zabawa w produkcje sieciowe - okazuje się, że PUBG ze znajomymi czy Fortnite, w którym oficjalnie odblokowuję tylko nowe rzeczy dla syna zjadają dodatkowo czas, który mógłbym przeznaczyć na wirtualne opowieści.

Zobacz też: Co nowego w drugim rozdziale Fortnite?

Wielokrotnie czytałem i słyszałem, że ludzie przeliczają czas spędzony w grze na wydane na nią pieniądze. Z jednej strony to rozumiem. Dysproporcje w cenach gier PC-konsole prawie się zatarły i 250 złotych za nowość nikogo już nie dziwi. Skoro wydało się na jedną grę tak duże pieniądze, można oczekiwać, że przykuje nas do ekranu na długo. Tylko co to znaczy “długo”? 85 godzin, jakie przy Xenoblade Chronicles 2 wskazuje mój Nintendo Switch to około 4 miesięcy zabawy z przerwami. Oczywiście były i maratony po 8-9 godzin, ale jednak codzienność sprawiała, że częściej siedziałem po 1,5-2 godziny. Jasne, taka przerywana zabawa mocno wybija z rytmu, szczególnie kiedy w tak zwanym międzyczasie wpadają jakieś inne gry (choćby do recenzji) i trochę zazdrościłem znajomym, którzy ogarnęli ten tytuł w nieco ponad tydzień. Ale też zachodziłem w głowę jak można było siedzieć przy konsoli codziennie po 10 godzin. Zdarzają się sytuacje kiedy coś wciągnie mnie bardzo mocno i bojkotuję wszystko inne, skupiając się tylko na grze. Tak było na przykład niedawno przy Gears 5, które zaliczyłem w weekend. Ale potem dotarło do mnie, że hej - kampania w tej grze ma nie więcej niż 11-12 godzin, więc co to za wyczyn?

15 godzin to dla mnie optimum

Doceniam, że Wiedźmin 3 to zabawa na kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset godzin i właśnie do niej wróciłem na Nintendo Switch. Ale to konsola, która zajmuje mi czas w sytuacjach kiedy faktycznie nie mam co robić - podczas przelotów na wyjazdach służbowych, wieczorem w hotelu, kiedy czekam aż syn skończy zajęcia. Pewnie będę grał w niego przynajmniej kwartał nie dotykając innych przenośnych produkcji i nie ukrywam, że właśnie dlatego zdecydowałem się na zakup. Ale jednak satysfakcja ze skończenia przyjdzie bardzo późno, kiedy już o wydanych pieniądzach zapomnę.

Między innymi dlatego jestem tak zadowolony z nabycia Astral Chain, gdzie po dwóch tygodniach widziałem już napisy końcowe. Ba, satysfakcje czuję nawet po kilku godzinach w kampanii fabularnej w Call of Duty. I dawno przestałem przeliczać czas gry na pieniądze, bo czasem mam wrażenie, że bardziej się cieszę kiedy skończę opowieść właśnie w tydzień lub dwa niż kiedy mam ją rozwleczoną na kilka miesięcy. Szczególnie, że na horyzoncie ciągle są nowości, a ja bardzo lubię poznawać nowości. Z drugiej strony mam znajomego, który od nich stroni i nadrabia japońskie RPG, również na platformach, o których wszyscy już dawno zapomnieli. Czasowo wygląda to u niego tak jak u mnie, minimum kwartał na jedną grę - ale tam dochodzi jeszcze zagłębianie się w opowieść, czytanie o serii, pełne oddanie się jednej grze i przeznaczenie na nią całego wolnego czasu. Więc często nie rozumiem kiedy w komentarzach ktoś pisze - “łeeee, 15 godzin za 250 złotych? Przecież to żart”. Fortnite jest za darmo, a ludzie spokojnie mają tam wykręcone ponad 1000-2000 godzin, więc to przeliczanie nie ma najmniejszego sensu.

Tak, jak wspomniałem - 15 godzin to dla mnie optimum. Gra nie wydaje mi się wtedy za krótka, mam przy niej rozrywkę na około 2 tygodnie, a później zabieram się za coś nowego. A jak jest u Was? Wolicie krótkie produkcje, czy zabawę w single player na 100 godzin?

grafika

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu