Felietony

O tym jak Internet "zniszczył" dziennikarstwo i zbudował wolność słowa od nowa

Jakub Szczęsny
O tym jak Internet "zniszczył" dziennikarstwo i zbudował wolność słowa od nowa
47

O definicję "dziennikarza" spierać się z Wami nie będę, bo to nie ma sensu. Nie o tym też chcę mówić. Może trochę na przekór niektórym sądzę, że cena jaką zapłaciliśmy za pełen demokracji, wolności słowa Internet jest niewielka w stosunku do osiągniętych korzyści. Tabloidyzacja, prymat mediów społecznościowych ponoć burzy jakieś wielkie ideały, a tak na dobrą sprawę - wszyscy na tym korzystamy.

Czy władza deprawuje? Prawdopodobnie tak. Całe szczęście nigdy nie otrzymałem władzy większej niż prawo do poruszania się samochodem na drogach publicznych. Myślę, że nawet nie absolutna - ale władza - zdeprawowałaby mnie naprawdę porządnie. Jestem człowiekiem słabego charakteru i wcale się z tym nie kryję. Jednocześnie irytuje mnie władzy nadużywanie, pożytkowanie jej w sposób jednoznacznie zły i po prostu - niegodny.

Rewolucja Web 2.0 okazała się katalizatorem istotnych zmian w dziennikarstwie ogółem: powstanie blogów spowodowało, że każdy kto ma możliwość wejścia w Internet jako twórca - posiada kompetencje pozwalające na stworzenie i utrzymanie miejsca w globalnej sieci, jest w stanie zainteresować odbiorców: może budować na tym biznes, wskazywać na ważne problemy lub po prostu spędzać wolny czas. Dyskutować z innymi użytkownikami Internetu. Angażować ich. Wytyczać kierunek w przemianach społecznych. Budować trendy.

Mechanizm spoglądania na ręce

Wyobraźcie sobie sprawę syna prezydenta jednego z polskich miast i że dzieje się to 50 lat temu. Nie chcąc wskazywać palcem, bo też nie o to tutaj chodzi, ostatnio taki człowiek spowodował po pijanemu wypadek. Władował się w drzewo. Zrobiło się wokół tego głośno (i słusznie), natomiast wspomniany prezydent postanowił na Twitterze tłumaczyć swojego syna w sposób... po prostu szokujący. Wiadomości szybko usunięto, jednak Internet nie zapomniał. Wykonano screenshoty, wytworzył się skandal. Użytkownicy sieci wystraszyli się, że skoro sprawa dotyczy polityka, to być może zostanie jej ukręcony łeb.

50 lat temu może i by tak było. Bez zdecentralizowanego Internetu można by było "poprosić" lokalnych dziennikarzy o nieruszanie sprawy. Kolegów z partii zapytać o radę, jak by tu wyratować chłopaka z opałów. Bo przecież taki dobry jest, dzień dobry wszystkim mówi - tyle, że wypił i pojechał. No, zdarza się najlepszym. Dzisiaj nie ma już takiej możliwości. W czasach, gdy można było sterować nie tylko stylem przekazu, ale i tym czy ów przekaz w ogóle dotrze do odbiorców - skandal można by było zdusić w zarodku. Internet jednak nie daje takiej możliwości. Wymyka się on standardowym metodom kontroli.

John B. Thompson wskazuje, że istnieją trzy główne typy skandalu. O podłożu seksualnym, finansowym i związany z nadużyciem władzy. Internet i jego cały czas postępująca tabloidyzacja znacząco rozszerza to, co może stać się skandalem. Skandal może wywołać lichy adwokat, który twierdzi że ofiary wypadku z jego udziałem zginęły, bo miały gorsze auto, polityk zdradzający żonę i przepuszczający kasę z miejskiego budżetu, a także patoinfluencer palący symbolicznie Traktat Kaliski. To może być także ktoś anonimowy, kto brutalnie skatował psa i zostawił go na śmierć. Jesteśmy nastawieni na to, by bardzo aktywnie piętnować zachowania złe - wytykając przewinę, skazując na często bezpardonowe ataki anonimów. Gwałciciel, złodziej, morderca, bestia, ostatni sk*****yn, oby zdechł. Internauci nie przebierają w słowach i środkach. Zdarza się, że osądy pojawiają się bardzo wcześnie, bez wyroków sądów - do tych ostatnich prawo mamy wszyscy.

To, co uszłoby skandalistom kiedyś, dzisiaj szybko zostanie napiętnowane

Media społecznościowe spowodowały, że każdy ma szansę unieść się na viralowym prądzie. Wystarczy, że uderzysz w potrzeby odbiorców, zaangażujesz ich, a oni zrobią za Ciebie resztę. Możesz mieć zasięgi lepsze niż gazeta, strona internetowa, serwis informacyjny, telewizja. Wrzuć na Wykop informację, że ten radny co niby taki fajny się wydaje i dużo dla miasta robi, to kradnie jak opętany. Masz dowody? Tym lepiej. Stwórz skandal i wystaw internautom człowieka na odstrzał.

Lokalny przedsiębiorca wywalił jakieś śmieci do lasu? Firmę ma prywaciarek jeden, do Turcji na wakacje jeździ ale nie ma pieniędzy na legalne pozbycie się odpadów. Ludziom grosze płaci, a zachowuje się jak ostatnia świnia. I jeszcze ma z wójtem, księdzem oraz rabinem konszachty. Dostanie się wszystkim, bo ręka rękę myję. Zrób zdjęcia, wrzuć na Twittera i jazda ze szmaciarzami. Za chwilę o sprawie napisze lokalny portal, potem zainteresuje się tym większy serwis. Na końcu usłyszycie o gości we wiadomościach. Internet zahuczy, a służby zapowiedzą kontrolę. Tango down, dobrze mu tak.

Lata temu trzeba było być dziennikarzem, albo takiego znać żeby rozkręcić aferę, dotrzeć do szerszej publiki. Ludzie widzieli pewne nieprawidłowości, ale albo nie reagowali, albo nie mieli siły przebicia by dotrzeć tam, gdzie przekaz może się dobrze ponieść. Internet uczynił niemal każdego twórcą treści. Tak, Twój post z kotem który ma tosta na głowie - też jest treścią, a Ty jesteś twórca. Jeżeli stanie się to memem, może i będziesz też bogaty. Albo Twój zwierzak.

Tabloidyzacja stworzyła także nas - blogerów. Ja się dziennikarzem nigdy nie czułem, bo do takiej rangi nigdy nie aspirowałem. Dziennikarz ma określony warsztat, przygotowanie do prezentowania faktów, w mniejszym stopniu opinii. Od opinii są nieco inni ludzie, po prostu tacy twórcy uprawiający publicystykę. Codziennie to, co czytacie na Antywebie to publicystyka właśnie. Ale spełniamy również podobne funkcje jak dziennikarze - informujemy o pewnych rzeczach, przedstawiamy fakty. Jednak umówmy się, głównie idziemy w opinie. Bo Wy ich potrzebujecie, oczekujecie ich od nas.

Dzięki tabloidyzacji wypowiedzieć się może każdy. I każdy może zostać wysłuchany, jeśli tylko zaproponuje ważny / chwytliwy temat. Możemy lepiej patrzeć na ręce wszystkim tym, którzy dopuszczają się rzeczy złych. System kontroli społecznej polegający na obserwowaniu otoczenia i ocenianiu poczynań współużytkowników tego świata za sprawą Internetu działa naprawdę sprawnie. Czasami zakrawa to o donosicielstwo - w opinii niektórych - ale dzisiaj naprawdę źle jest podpaść. Hejt to jedna z łagodniejszych wbrew pozorom sankcji.

Tak psioczą niektórzy na upadek mediów. Że teraz idziemy w kierunku głupich filmików na TikToku, obrazków opisujących świat, że kiedyś to byli dziennikarze i były też czasy, a dzisiaj już nie ma czasów. I tym niektórym bym poradził, aby zacisnęli mocniej pośladki. Dzięki tej tabloidyzacji mamy możliwość w Internecie napisać o wszystkim. Wskazać na złe rzeczy i zmienić świat wokół siebie. To ogromna moc, czasami co prawda rozmieniana na drobne - ale potrzebna.

Tabloidyzacja to niewielka cena za obecne możliwości

Upadek dziennikarskiego etosu, upadek mediów w ogóle, nastawienie na tanie sensacje, mocne nagłówki i nakładanie ludziom do głowy papki. Walka o kliki, influencerzy - atencjusze, specjaliści ds. wszystkiego na Twitterze. Challenge'e na TikToku, wystawianie pośladków na Instagramie oraz lepsze lub gorsze memy. Oburzeni naszym upadkiem niech wiedzą, że dzięki temu na czym wymienione rzeczy wyrosły - mamy festiwal demokracji i wolności słowa. Możesz być twórcą treści, zaangażować innych. Rozkręcić wspaniały biznes lub zrobić coś dobrego dla świata. Wskazać na rzeczy złe, godne pożałowania.

Poszukujący w tym wszystkim upadku dziennikarstwa nie są w stanie patrzeć dalej niż czubek ich własnego nosa.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu