Motoryzacja

Huawei chlubi się baterią EV z zasięgiem 3 000 km... ale eksperci kręcą nosem

Jakub Szczęsny
Huawei chlubi się baterią EV z zasięgiem 3 000 km... ale eksperci kręcą nosem
Reklama

Technologia akumulatorów utknęła w martwym punkcie? Huawei właśnie włożył kij w szprychy tej narracji. Półprzewodnikowy pręt, który może rozwalić dotychczasowe układy sił. Patent, który złożył chiński gigant, to nie tylko kolejna cegiełka do PR-owych murów w branży, ale i zapowiedź wojny o przyszłość elektromobilności. Chyba że to sceptycy mają rację i Huawei... odrobinę nagina rzeczywistość.

Co Huawei wrzuca do gry? Według doniesień Car News China, firma opatentowała architekturę półprzewodnikowych akumulatorów o gęstości energetycznej od 400 do 500 Wh/kg. To przynajmniej dwukrotność tego, co oferują obecne baterie litowo-jonowe montowane w EV.

Reklama

Większa gęstość to nie tylko więcej kilometrów na jednym ładowaniu. To także szansa na mniejsze, lżejsze baterie, które nie będą betonową (lub jak kto woli: ołowianą wręcz) kotwicą dla dynamiki jazdy. Huawei wie, co robi – nie próbuje budować własnych samochodów, ale już od dawna wpycha się drzwiami i oknami do kokpitów, nadwozi i podwozi innych producentów, oferując swoje technologie.

Wszyscy na linię startu

Do konkurencji ustawili się m.in. BMW, Mercedes-Benz, Volkswagen, BYD i Stellantis. Ale każdy z nich na razie robi sporo szumu, ale niekoniecznie bierze się realnie za zwiększanie zasięgu w pojazdach. Dlaczego? Bo baterie to niesamowicie trudna kwestia. Łatwa PR-owo, ale niemożebnie ciężka w docelowej rywalizacji. Tu Huawei wchodzi cały na biało i daje rozwiązania. O ile w ogóle one istnieją i mają prawo działać.

Huawei deklaruje zasięg rzędu 3000 km i ładowanie od 10 do 80% w mniej niż pięć minut. W teorii brzmi to jak koniec "beki" z zasięgu elektryków, ale – jak wskazują badacze z Uniwersytetu Dankook – to może działać w laboratorium, ale niekoniecznie na rozgrzanym asfalcie z uruchomioną klimatyzacją, pasażerami i bagażami na pokładzie. To trochę jak syntetyczne testy producentów aut, którzy deklarują konkretne spalanie, którego nigdy nie osiągniemy w normalnych warunkach. Komu tu wierzyć?

Fizyka kontra marketing

Huawei stosuje domieszki azotowe w elektrolitach siarczkowych, żeby zminimalizować reakcje uboczne w reakcji z litem. Jeśli ten patent nie okaże się ściemą, to możemy dożyć czasów realnego skrócenia czasu ładowania bez kompromisu na bezpieczeństwie – a to jest Święty Graal elektromobilności.

Eksperci twierdzą, że skalowanie tego rozwiązania jest niesamowicie trudne i wygląda na to, że dział zajmujący się patentami "skumplował się" z PR-owcami. Ale, nawet jeśli te liczby są napompowane, kierunek jest jasny. Chiny i tak już dominują i w sektorze EV i w sektorze zasilania do nich. A Huawei, który po amerykańskich sankcjach musiał zredefiniować swój cel i zainteresowania biznesowe, może właśnie znalazł swoją niszę: nie telefon, nie router, ale serce pojazdów przyszłości.

Gdy pojazd elektryczny osiąga realny zasięg w okolicach 1000 km, staje się już naprawdę sensowym sprzętem służącym do jazdy z punktu A do punktu B. A jeśli można go w dodatku naładować w 5 minut, to już w ogóle jest świetnie. Dołóżmy do tego stopniowe obniżki cen, które nie mogą przecież rosnąć w nieskończoność (Chińczycy w tym pomagają swoją agresywną polityką) i oto mamy przepis na prawdziwy "elektroboom".

Czytaj również: Huawei wzywa studentów. Najlepsi pojadą do Chin

Reklama

Ale na razie to tylko patent. Pytanie, czy ktoś odpowie – i czy będzie to odpowiedź symetryczna i... sensowna. Europa nie da rady, tu zapomnijmy. W Azji na tym rynku liczą się już tylko Chińczycy. Amerykanie? Jakoś tego nie czuję.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama