Horizon: Call of the Mountain to startowy tytuł PlayStation VR2. Czy produkcja osadzona w popularnym i docenianym IP zdołała stanąć na wysokości zadania?
Nie Aloy, a Ryas
Warto na początku zaznaczyć, że Horizon: Call of the Mountain do spin-off, a nie żadna z dwóch głównych części, przerobiona na doświadczenie w VR. Poznajemy więc tutaj całkowicie nową historię, która rozwija uniwersum tego postapokaliptycznego i jednocześnie futurystycznego świata.
Call of the Mountain nie przedstawia nam losów dobrze znanej, ognistowłosej Aloy, a Ryasa — byłego Carja Cienia, który na samym początku jest… zbiegiem, transportowanym łódką. Główny bohater jednak pragnie odzyskać swój honor, więc stale podróżuje i odkrywa nowe tajemnice i niebezpieczeństwa tego świata — co dla nas, jako graczy, jest perfekcyjną wręcz opcją.
Carja Cienia to melodia przeszłości
Kim w ogóle jest Carja Cienia? W grze po królu Jiranie, który miał niezwykle brutalne metody i nie miał problemu z przelewem krwi w drodze po swoje cele, koronę przejął jego syn, Avad. Ten porzucił wszystkie pomysły i sposoby ojca i postanowił być spokojnym królem, co jednak nie wszystkim się spodobało — ślepi wyznawcy jego ojca zostali jednak wyrzutkami, których nazwano właśnie Carja Cienia.
Ryas do takiej grupy należał, to chce to zmienić. Odzyskanie honoru wcale nie jest takie łatwe i przyjemne — głównego bohatera czeka tytułowe wezwanie góry, na którą musimy się wspiąć, żeby zbadać nowe zagrożenie. Brzmi niebezpiecznie? Jasne, że tak. Czy to plus w przypadku gry VR? Oczywiście!
Przygoda pełna niespodzianek
Chociaż historia jest całkiem niezła, to umówmy się — nie o nią tutaj tak naprawdę chodzi. W Horizon: Call of the Mountain wszystkiego doświadczamy sami, co jest doskonałą sprawą i czymś, co każdy gracz powinien przeżyć na własnej skórze.
Wspinaczka, zarówno ręczna, jak i przy pomocy pary czekanów czy linki do przyciągania, tworzenie różnego rodzaju strzał ze specjalnymi efektami, które przydadzą się w szczególnych sytuacjach, walka z wielkimi maszynami przy pomocy łuku, eksplorowanie tego naprawdę pięknego świata, a nawet takie pierdoły jak jedzenie jabłek, tłuczenie talerzy, granie na instrumentach czy wyrzucanie wiklinowych koszy w przepaść. Możemy włożyć rękę w ognisko, żeby się oparzyć, możemy podpalić pochodnię i dalej zapalić jakieś liście czy gałązki, a jeśli w rogu zobaczymy farby oraz pędzel, to możemy udekorować ścianę w jaskini na swój własny sposób.
Najnowsza odsłona Horizona to po prostu jedna wielka piaskownica, w której możemy zrobić wszystko, co przyjdzie nam do głowy, jednocześnie poznając wcale nie najgorszą historię — a po drodze spotkamy doskonale znane nam postaci i… krwiożercze maszyny.
Bajery PSVR2 i Sense’ów tylko potęgują całe wrażenie
Sense’y śledzą ruchy naszych palców, dzięki czemu doświadczenie w Horizonie VR jest jeszcze bardziej immersyjne i mamy jeszcze więcej możliwości. Do tego nie można zapomnieć o haptycznych wibracjach, doskonale znanych z DualSense’ów, które robią tutaj ogromne wrażenie — i co ciekawe, wibracje są fenomenalne nie tylko w kontrolerach, ale również w samych goglach. Kiedy obok nas będzie przelatywać wielka maszyna, to spodziewajcie się, że cała głowa zacznie się trząść.
Jest na czym zawiesić oko
Jeśli chodzi o grafikę, to Horizon: Call of the Mountain to wreszcie gra VR, która nie wygląda jak z epoki PlayStation 2. Całość prezentuje się naprawdę świetnie, a widoki dookoła nas podczas wspinaczki potrafią wprowadzić w zdumienie… albo sprawić, że Wasze nogi będą miękkie, jeśli macie lęk wysokości — i przyznaję to z autopsji.
Pojedynki z maszynami są naprawdę epickie, eksploracja tego świata robi kolosalne wrażenie — nowy Horizon naprawdę potrafi zaskoczyć. Mam nadzieję, że tak będą wyglądały wszystkie najbliższe produkcje w wirtualnej rzeczywistości — i, jak się okazuje, spin-offy popularnych serii AAA to również świetny pomysł. Aż rozmarzyłem się o God of War w takiej formie…
- Walka
- System craftingu
- Widowiskowa i rozbudowana wspinaczka
- Niezła historia
- Ładna grafika
- Pełna dowolność i brak ograniczeń
- VR nowej generacji w czystej formie
- Momentami zbyt mocna winieta
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu