Smartfon w kieszeni i smarujesz na spacer. Idziesz po chodniku - jest rześko i ciepło. W słuchawkach brzęczy Spotify. Ptaszki śpiewają - Ty tego nie słyszysz. Ale na policzek spadają Ci promienie wiosennego, przyjemnego słońca. Ktoś do Ciebie pisze wiadomość - spacer nie przeszkadza w spojrzeniu na ekran. Trzymasz go przed sobą, zmieniasz kierunek - wstępujesz na przejście dla pieszych i...
W mało przyjemnym scenariuszu przechodzisz na czerwonym. Kierowca - mimo, że zwolnił, nie miał szans wyhamować przed człowiekiem pakującym się przed maskę. Nie jechał szybko - ale uderzył w Ciebie tak mocno, że nieznana jest data wypisania Ciebie ze szpitala, ani droga, którą stamtąd wyruszysz dalej. Wiecie, o co chodzi. Prawda, że niekoniecznie przyjemny scenariusz?
Do takich sytuacji dochodzi coraz częściej. Gapimy się w te przeklęte sprzęciki tak, jakby w nich był zawarty cały nasz świat i co gorsza - nie zbaczamy na to, co dzieje się w tym realnym. Przechodzenie na przejściu dla pieszych nawet w warunkach pełnego skupienia w niektórych miejscach to i tak spore wyzwanie. Niektórym to kompletnie nie przeszkadza i robią z tego dosłownie jaja. Czerwone? Kolumna samochodów w odległości 50 metrów od wyznaczonego miejsca? Co tam. Smartfon ważniejszy. W drogę!
To wcale nie robienie z igły wideł. Widzę to bardzo często - i z perspektywy kierowcy i... pieszego
Zadajmy sobie podstawowe pytanie. Po co doświadczony kierowca hamuje przed przejściem dla pieszych, mimo, że ma "zielone"? Bo jest coś takiego, jak piękne skądinąd pojęcie: "zasada ograniczonego zaufania". Wedle jej założeń, kierowca musi traktować wszystkich użytkowników drogi tak, jakby zaraz mieli popełnić poważny błąd - brać pod uwagę kilka scenariuszy w trakcie wykonywania manewru. W skrócie - musi myśleć trochę "za wszystkich" i wcale nie chodzi tu o bycie szeryfem, czy pouczanie wszystkich wkoło. Wszyscy popełniamy błędy - dlatego i taka zasada istnieje. Ależ to się pięknie zazębia.
To samo dotyczy pieszych. Zasada ograniczonego zaufania obowiązuje kierowców (i analogicznie, pieszych) względem osób poruszających się na nogach. Dlatego dobry kierowca nie przyspiesza przed światłami i przejeżdża z niższą prędkością przez pasy. Dobry pieszy natomiast kilka razy upewni się, że ma zielone (i przy okazji, że nic go nie przejedzie), a w miejscach bez sygnalizacji zachowa pełną ostrożność. Spotkanie z blachą (albo plastikiem w przypadku Trabanta) przyjemne nie jest. Nie próbowałem, nie wiem, ale i tak nie polecam.
Wiem, że długo mi zeszło. Holendrzy walczą z Darwinem w tej kwestii
Kolejne uproszczenie. Teorię Karola Darwina, niejako łącząc z brzydko brzmiącą eugeniką można streścić mniej więcej do: "jednostki słabe mechanizm wyeliminuje". W przypadku nieostrożnych pieszych ów mechanizm przewiduje, że w końcu wpadną oni pod samochód i nie przekażą genów dalej. Ale przecież takie sytuacje nie wyczerpują całości teorii - to, że ktoś się zagapił z telefonem nie oznacza, że musi on zostać poddany eksterminacji. Zadaniem społeczeństwa, instytucji, które nim w technicznych sprawach sterują jest to, aby w odpowiedzi na pewne trendy, do takich sytuacji nie dopuszczać. Stąd też ten wynalazek.
Światła w formie świetlnego znaku poziomego dla pieszych. Pomysł ciekawy
Choć kompletnie nie nowy. Podobne koncepty widziałem co najmniej 5 razy w internecie, ale nie słyszałem, by ktoś postanowił to ostatecznie wdrożyć. (a nie, mam - w Norwegii już coś takiego jest). Holendrzy natomiast uruchamiają - ja jednej krzyżówce - pilotażowy program polegający na przetestowaniu poziomych świateł dla pieszych - na chodniku. Takich, których nikt nie powinien przegapić, nawet jeżeli gapi się w smartfona.
Według producentów tego rozwiązania - będzie to mieć pozytywny wpływ na to, jak ludzie korzystają z takich skrzyżowań, podniesie bezpieczeństwo na drogach i zmniejszy liczbę przypadków nieumyślnych wtargnięć na czerwonym świetle. Są jednak głosy przeciwne temu rozwiązaniu - między innymi w Polsce.
Zainstalowane w Katowicach światła na torowiskach (jak podaje TVN24) w opinii pomysłodawców mają za zadanie ostrzegać przechodniów przed tramwajami. Niemniej, według niektórych - zainstalowane w ten sposób źródła światła mogą przeszkadzać, rozpraszać i zaburzać ocenę sytuacji na drodze, szczególnie w nocy. Ciekaw jestem, czy takie światła jak w Holandii, mogłyby spowodować ten sam efekt wśród kierowców, którzy instynktownie wodziliby wzrokiem w kierunku źródła zielonego światła.
Jestem za tym, aby wdrażać rozwiązania, które w znaczący sposób mogą przyczynić się do zwiększenia bezpieczeństwa na drogach. Warto jednak je testować, by w realnych warunkach sprawdzać ich przydatność i sprawdzać, czy w trakcie korzystania z nich nie pojawiają się nieprzewidziane "kwiatki", o których nie pomyślano w fazie projektowania. Ja tam "światełkom" na jezdni / chodniku bardzo kibicuję. I jako kierowca i jako pieszy.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu