Felietony

Obejrzałem "Ostatniego Jedi" dwa razy - na razie nie mam ochoty na więcej

Konrad Kozłowski

Pozytywnie zakręcony gadżeciarz, maniak seriali ro...

46

Ostatni Jedi święci triumfy. W pierwszy weekend nowy najnowszy epizod Gwiezdnych Wojen zobaczyło blisko 800 tysięcy widzów generując wpływy z biletów na poziomie 17,8 miliona złotych. To najlepsze otwarcie w tym roku, a wielu widzów wciąż nie widziało filmu.

Mam już za sobą dwa seanse VIII epizodu chyba najbardziej popularnej na świecie sagi filmowej. Sądziłem, że do kina wybiorę się jeszcze co najmniej dwukrotnie, ale straciłem ochotę. W mojej bezspoilerowej recenzji zaznaczyłem, że Ostatni Jedi to bardzo odważny film, a ja przygotowałem odważną deklarację - nie mam ochoty go więcej oglądać. Nie wszystko w nowych Gwiezdnych Wojnach mi nie odpowiadało - Ostatni Jedi to wizualny rarytas, na który patrzy się z wielkim podziwem, uwielbiam to, co stało się z Kylo Renem i ogromne wrażenie zrobił na mnie stary, zmęczony życiem i zrzędliwy Luke Skywalker. Niestety, wiele innych elementów zawiodło.

Zbędne wątki

Struktura filmu jest tak zakręcona, że na przestrzeni kilku minut wymagane jest, by widz wzruszył się, zdenerwował i zaśmiał - niekoniecznie w tej kolejności. Przeskoki pomiędzy różnymi wątkami są zbyt częste, wytrącają z równowagi, a to nigdy nie było problemem Gwiezdnych Wojen. Wreszcie, wyprawa Finna z Rose do kasyna na Canto Bight mogłaby się w ogóle nie odbyć - rozwija bohaterów (a właściwie nową bohaterkę). Odniosłem wrażenie, że wszystko to zrobiono tylko po to zająć czymś Finna, dla którego zabrakło miejsca w innych, niezwykle zapchanych bohaterami scenach oraz w celu wydłużenia czasu trwania filmu. Misja mogła zakończyć się fiaskiem, ale jej przebieg jest tak niewiarygodny i niesatysfakcjonujący, że wolałbym, by w ogóle to nie miało miejsca.

Reżyser przeszarżował

Muszę, po prostu muszę wspomnieć w kilku słowach o dwóch odważnych scenach, które zaburzyły cały mój pogląd na nowy kanon Gwiezdnych Wojen. Wiedzieliśmy, że Disney będzie próbować nowych sztuczek i że to było niezbędne, by uatrakcyjnić drugi film z najnowszej trylogii, ale Księżniczka/Generał Leia ożywająca w kosmicznej próżni czy droid BB-8 sterujący maszyną AT-ST nie mieści mi się w ramach nawet tak otwartego uniwersum jak Gwiezdne Wojny. Te sceny tak bardzo wybiły mnie z rytmu, że potrzebowałem kilku dobrych minut, by powrócić do gwiezdnowojennego nastroju i móc kontynuować seans. Wrażliwość na Moc Lei można było ukazać w inny, mniej spektakularny sposób i byłbym zdecydowanie bardziej usatysfakcjonowany.

Są chwile, gdy Ostatni Jedi zachwyca

A przecież Ostatniemu nie brakuje dobrych, bardzo dobrych i świetnych pomysłów. Przemiana Kylo Rena jest dla mnie przekonywująca i o ile nie byłem zwolennikiem tej postaci w Przebudzeniu Mocy, tak teraz jestem w stanie uwierzyć, że Ben Solo faktycznie ma pewne szanse siać postrach w galaktyce jak niegdyś Darth Vader. Scena z podduszaniem Generała Huxa wypadła fenomenalnie. Dla równowagi otrzymaliśmy jednak festiwal głupotek i żarcików w kolejnych scenach z udziałem tych postaci, które rozegrały się w kabinie AT-AT. Spojrzenie Kylo Rena na Huxa powtarzającego rozkaz zostało zagrane wyśmienicie przez Adama Drivera, ale było nie na miejscu. Podobnie jak zapytanie o to, czy ostrzał Luke'a był wystarczający lub rzucenie Huxa o ścianę z użyciem Mocy. Drobnostki? Być może. Ale zamiast się śmiać, łapałem się za głowę. Gwiezdne Wojny nigdy nie stroniły od humoru, ale nie było go tak dużo i wynikało to z przebiegu zdarzeń lub charakteru postaci (ot, choćby Han Solo, który rzucał żartami nawet w poważnych momentach).

Projekcja Luke'a Skywalkera, która zmyliła Kylo Rena i dała szansę naszym bohaterom uciec z potrzasku, była jedną z nowinek na temat Mocy autorstwa Riana Johnsona. Taki zwrot akcji był dla mnie miłą niespodzianką, ale czy wychodzący z chmury pyłu Luke musiał wykonać ten gest strzepnięcia kurzu z ramienia? Wszyscy na sali głośno się zaśmiali, ale takie dodatki niszczą misternie budowany nastrój powagi, zagrożenia i niepewności.

Kim jest Rey?

Nie wspomniałem jeszcze o Rey, która to przecież kreowana jest na nową i jedyną w tym momencie Jedi. Problem w tym, że wodzenie nas za nos w kwestii rodziców Rey i jej pochodzenia oraz błyskawicznego pojmowania tajników Mocy, a także sztuki władania mieczem jest dla mnie tak nie przekonywujące, że ta postać staje się dla mnie niezwykle obojętna. Jej ciągłe próby namówienia Luke'a do powrotu mnie nużyły. Podobnie jak dostrzeganie "konfliktu" (oho, nawiązanie do Imperium Kontratakuje i Powrotu Jedi) w Kylo Renie. Nie rozumiem, dlaczego niektórzy piszą, że Ostatni Jedi pozbawiony jest jakichkolwiek elementów z innych części sagi, skoro punkty wspólne widać jak na dłoni. Coraz bardziej skłaniam się ku opinii, że ta centralnym bohaterem trylogii jest Ben Solo, a nie Rey.

Łotr 1 > Przebudzenie Mocy > Ostatni Jedi

O tym, jak blado wypada Ostatni Jedi na tle Przebudzenia Mocy, świadczą sceny, które pamiętam najlepiej. To oczywiście sceny, które mnie irytują i wolałbym, by ich w filmie nie było. W przypadku Epizodu VII do wymienienia mam tylko jedną, którą nazywam "przypominajką o Mocy" podczas pojedynku Rey z Kylo Renem, gdy znajdują się nad przepaścią. Gdyby trwało to 2 czy 3 sekundy przymknąłbym oko, ale w moim odczuciu ciągnące się w nieskończoność ujęcie to najsłabszy punkt całego filmu. "Wtórny", "poprawny" i "rzemieślniczy", jak określa się Przebudzenie Mocy, film JJ Abramsa było udanym powrotem marki Star Wars, dlatego cieszę się, że to właśnie on zmierzy się w IX epizodzie z wymysłami Riana Johnsona. Jeśli JJ wczyta się w opinie i komentarze, to dostrzeże, że Ostatni Jedi nie wzbudza jedynie zachwytów. Średnie z ocen krytyków czy głosowań użytkowników mogą być wysokie, ale chyba żaden inny film z sagi aż tak nie podzielił widzów/fanów, a wśród wypominanych potknięć powtarzają się wciąż te same elementy.

Łotra 1 mógłbym oglądać co tydzień. Przebudzenie Mocy bawiłoby równie dobrze co miesiąc. Z Ostatniego Jedi chcę zapamiętać tylko te udane sekwencje. Ale dostrzegam też w tym drugą stronę medalu - formuła typowej trylogii Gwiezdnych Wojen wyczerpuje się, więc zapowiedzi zupełnie świeżych trzech filmów napawa mnie optymizmem. O ile Rian Johnson, któremu powierzono odpowiedzialność za nie wszystkie, dostrzeżenie niedokładności w swoim ostatnim dziele. Solo, czyli film z serii Gwiezdne Wojny historie, a prościej rzecz ujmując spin-off Star Wars, może potwierdzić moje przewidywania co do niezbędnego nowatorskiego podejścia do filmów w tym świecie, co okazało się strzałem w dziesiątke przy Łotrze 1.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu