Google

Google ma chyba dość Europy - to siedlisko problemów...

Maciej Sikorski
Google ma chyba dość Europy - to siedlisko problemów...
20

Jeżeli w jednej informacji pojawiają się wyrazy "Google" i "Europa/Unia Europejska", to w ciemno można zakładać, że doniesienia nie będą przyjemne dla obu stron. Co kilka kwartałów pojawia się nowy problem, a gdy już uda się go rozwiązać, wraca stary kłopot. Świeżym przykładem prawo do bycia zapomni...

Jeżeli w jednej informacji pojawiają się wyrazy "Google" i "Europa/Unia Europejska", to w ciemno można zakładać, że doniesienia nie będą przyjemne dla obu stron. Co kilka kwartałów pojawia się nowy problem, a gdy już uda się go rozwiązać, wraca stary kłopot. Świeżym przykładem prawo do bycia zapomnianym. Pamiętacie? Wydawało się, że temat jest zamknięty, a tymczasem wątek jest ponownie omawiany. Niby z innej strony, ale rdzeń pozostaje nietknięty. I wraca kluczowe pytanie: czy Google ugnie się przez europejskimi urzędnikami.

Nie chcę opisywać całej historii sporu wokół wspomnianego prawa - to naprawdę długi temat, którego korzeni trzeba szukać lata wstecz. Przeszło rok temu dwa teksty poświęcił temu zagadnieniu Tomasz. We wpisie Masz prawo do bycia zapomnianym – również przez wyszukiwarkę Google pisał:

Europejski Trybunał orzekł, że Google ma obowiązek usuwania linków do stron z danymi osobowymi na żądanie użytkowników. I nie ma tutaj znaczenia, czy strona jeszcze funkcjonuje czy też nie. Wpływu na to nie ma również kwestia zgodności z prawem danego komunikatu. Koncern musi się dostosować i kropka. Jest to o tyle ciekawe, gdyż rzecznik generalny działający przy Trybunale Sprawiedliwości miał całkowicie odmienne zdanie.

Kilka dni później we wpisie Zaczęło się! Polityk, pedofil i lekarz też chcą zniknąć z Google kontynuował temat pisząc o pierwszych "owocach" decyzji urzędników:

Do Google w tej sprawie zgłosił się już m.in. jeden z ex-polityków, który chce usunięcia linków prowadzących do materiałów informujących o jego niewłaściwego zachowania w biurze. Ów polityk swoi właśnie przed wyborami, a więc wypadałoby dobrze wyglądać w oczach społeczeństwa, prawda? Inne żądanie pochodzi od mężczyzny skazanego za posiadanie dziecięcej pornografii. Z oczywistych względów nie chce, żeby newsy o całej sprawie były dostępne z poziomu wyszukiwarki (bo jak inaczej je dziś można znaleźć?). Pojawił się też wniosek pewnego lekarza, któremu przeszkadzają negatywne opinie, które w sieci umieścili jego pacjenci. To skutecznie odstrasza klientów, a skoro jest możliwość „wybielenia się”, to czemu nie skorzystać?

Na tych kilku przypadkach sprawa się oczywiście nie skończyła, do korporacji napłynęło sporo wniosków od osób, które chciały, by o nich zapomniano. A przynajmniej o niektórych fragmentach ich życia. Teraz niektórzy domagają się dalszych ustępstw ze strony Google.

Francuzi idą jeszcze dalej

Urzędnicy znad Sekwany nie byli usatysfakcjonowani tym, co udało się do tej pory ugrać. Powód jest prosty: prawo do bycia zapomnianym nie obejmuje swym zasięgiem domen wyszukiwarki poza Unią Europejską. Oznacza to, że ktoś może wymazać jakieś dane w obrębie np. google.fr, ale w google.com zmiany nie będą wprowadzane. Francuzi chcą to zmienić i domagają się, by prawo do bycia zapomnianym obowiązywało w skali globalnej. Jeżeli Francuz zechce, by usunięto informacje na jego temat z przestrzeni Google, to firma ma to zrobić w całej tej przestrzeni, a nie w jej fragmencie.

Obrona Google wydaje się logiczna, firma przekonuje, że nie można w skali całego globu stosować wytycznych narzuconych przez francuskich urzędników. Nie zgodziła się z zaleceniami tych ostatnich, lecz niewiele to daje korporacji. Ale czy rację ma wyłącznie internetowy gigant? Nie do końca - trzeba przyznać, że stosowanie wspomnianego prawa wybiórczo, tylko w niektórych domenach nie spełnia pokładanych w nim nadziei. W tej formie mamy do czynienia z bublem i pojawia się pytanie: po co to? Obie strony mają argumenty, które brzmią sensownie.

Cenzura, kary, biznes

Google nadal przekonuje, że nakazy forsowane przez europejskich urzędników to krok w stronę cenzury Internetu. Nawet, jeśli intencje są słuszne, to tworzone narzędzie może być różnie wykorzystywane. Wtórują im amerykańskie media, dla których Europa ze swoimi prawami jest czymś niezrozumiałym. Wypada w tym miejscu zaznaczyć, że ludzie ci zapominają często, jaką władzą dysponują niektóre firmy technologiczne i jak niebezpieczne może być przymykanie oka np. na ich współpracę ze służbami. W tym kontekście Europa wcale nie jest tak szalona i oderwana od rzeczywistości, jak może się im wydawać.

Jeżeli firma nie dogada się z urzędnikami, nie zastosuje się do ich wytycznych, prawdopodobnie zostanie ukarana. Niektóre media piszą, że suma nie byłaby duża, dla Google to pestka, ale trzeba wybiegać w przyszłość - w Europie toczy się postępowanie dotyczące rzekomego monopolu Google i łamania zasad konkurencji, tam w grę wchodzą już grzywny na poziomie miliardów dolarów. Czy korporacja z Mountain View będzie się stawiać w obliczu tego sporu? I czy będzie psuć swoje relacje z europejskimi urzędnikami wiedząc, że w przyszłości mogą się pojawić kolejne problemy? Pewnie wyjdą z założenia, że lepiej ustąpić, by móc spokojnie robić biznes.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu