Zwykle dzielimy się z Wami wynikami bieżących raportów z rożnego rodzaju badań, by pokazać preferencje rodaków w wielu aspektach naszego codziennego życia. Lubię też jednak czasem wracać do zaszłych badań, by sprawdzić jak ich wyniki przełożyły się na rzeczywistość i preferencje całej populacji.
Jak tu nie wierzyć w statystykę? WSZYSCY Polacy, którzy deklarowali udział w wyborach poszli do urn w niedzielę
Z matematyki byłem zawsze „trójkowy”, pewnego rodzaju olśnienia dostawałem tylko w okresie, kiedy przerabiana była statystyka i rachunek prawdopodobieństwa. To były dziedziny, w których dostawałem same „piątki”. Nie wiem z czego to wynikało, niemniej do dzisiaj, jak zapewne już zauważyliście na Antyweb, najczęściej w redakcji pochylam się nad różnego rodzaju raportami z badań statystycznych.
Często pod raportami z tych badań padają w komentarzach stwierdzenia, że to tylko statystyka i nie ma większego przełożenia na całość populacji. Dziś odkopałem raport z badania CBOS, przeprowadzonego na przełomie maja i czerwca, a sprawdzającego preferencje Polaków przed wyborami prezydenckimi, które zakończyły się w minioną niedzielę, a który pokazuje, jak bardzo dokładne mogą być wyniki takich badań statystycznych.
Mam na myśli głównie ten parametr z tytułu wpisu, a zwracam na niego uwagę, bo nie jest taki oczywisty i przewidywalny. Do tej pory, poza nielicznymi wyjątkami frekwencja wyborcza w Polsce była zwykle bliższa raczej 50% niż 70%, te wybory pokazały, że w końcu rodacy się zmobilizowali i poczuli, że mają wpływ na to, kto będzie nimi rządził w tym kraju.
Przewidział to ten sondaż, przeprowadzony już po zmianie kandydata opozycji, choć sami twórcy badania, niekoniecznie byli przekonani o tym.
Oczywiście, nie należy się spodziewać, że faktyczna frekwencja wyborcza okaże się równie wysoka jak sondażowe deklaracje. Z reguły do urn idzie znacznie mniej osób, niż deklaruje taki zamiar w sondażach. Warto jednak zauważyć, że w tym roku mobilizacja wyborcza Polaków jest większa, niż miało to miejsce pięć lat temu – odsetek ankietowanych zainteresowanych udziałem w tegorocznych wyborach prezydenckich jest wyższy niż w 2015 roku.
Okazuje się jednak, że wyniki sondażu niemal pokryły się z rzeczywistością (w granicach błędu statystycznego). W sondażu 72% Polaków deklarowało z pełną stanowczością, że pójdzie do urn wyborczych. W rzeczywistości zagłosowało w nich ponad 20 mln rodaków, co dało frekwencję na poziomie 68,2% (w I turze 64,51%, więc na drugą poszli prawdopodobnie ci, którzy deklarowali, że raczej pójdą), co było rekordem w wyborach w XXI wieku.
Z ciekawości zajrzałem jeszcze na dane odnoszące się do tego, na jakich kandydatów chcieliśmy wtedy głosować. Tu również się sprawdziło, przynajmniej pierwsze miejsce w I turze wyborów. Wtedy Andrzej Duda mógł liczyć na 49% poparcia, w rzeczywistości dostał 43,5%. Imponujący wyścig z kolei wykonał Rafał Trzaskowski z 16% na początku miesiąca doszedł do 30,46%.
Jednak powyższa tabelka wskazuje, że gdyby był on od początku kandydatem opozycji, jego wynik mógłby być jeszcze lepszy. Pierwotna kandydatka Małgorzata Kidawa-Błońska jeszcze przed wybuchem pandemii miała 20% poparcia, które w miesiąc spadło do 15%. Myślę, że Rafał Trzaskowski miałby większe szanse, gdyby kampanię zaczął właśnie wtedy.
Na koniec wróćmy jeszcze na chwilę do tej tytułowej frekwencji. Powyższy wykres pokazuje, że kluczowym dla ostatecznego zwycięstwa Andrzeja Dudy mogła mieć determinacja jego elektoratu, który aż w 91% zmobilizowany był do tego, by na pewno udać się do urn. Rafał Trzaskowski mógł liczyć może nie na zdecydowanie mniejszą mobilizację, aczkolwiek wyraźnie mniejszą.
Niemniej cieszy tak liczny udział Polaków w tych wyborach, daje to nadzieje na przyszłość i kolejne wybory, w których będziemy głosować na to, kto będzie nami rządził po tych 3,5 roku obecnych rządów, które są jeszcze przed nami.
Źródło: CBOS.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu