Samochód elektryczny użytkowany głównie do jazdy po mieście to świetne rozwiązanie, o czym sam przekonuję się już od dwóch miesięcy. Co jednak w sytuacji, gdy trzeba ruszyć w trasę? Czy zmiana nawyków bardzo boli? Ford Mustang Mach-E pomógł mi znaleźć odpowiedź.
Przetestowałem samochód elektryczny na autostradzie. Do wszystkiego da się przyzwyczaić?
W minionym tygodniu zwolennicy samochodów elektrycznych unieśli się gniewem z powodu wpisu Adama Kornackiego opublikowanego na Instagramie. Jeden z najpopularniejszych dziennikarzy motoryzacyjnych w Polsce zawarł w nim gorzką pigułkę, trudną do przełknięcia dla zwolenników elektromobilności. W przepełnionym goryczą wpisie czytamy m.in. o tym, że dojechanie z Warszawy do Poznania samochodem elektrycznym zajmuje niecałe 5 godzin. A to przecież tylko nieco ponad 300 kilometrów, w dodatku cały czas po autostradzie.
Jako użytkownik elektrycznego samochodu również nie mogłem przejść obojętnie obok tej relacji. Postanowiłem, że również wybiorę się na autostradę i osobiście sprawdzę, czy rzeczywiście jest aż tak źle. Co prawda mogłem w tym celu wykorzystać użytkowaną przeze mnie na co dzień Teslę Model 3, jednak doszedłem do wniosku, że nie jest to najlepszy pomysł.To samochód z zupełnie innego segmentu, niż ten, którym jechał Adam Kornacki. Postanowiłem więc, że wyruszę w podróż identycznym autem.. To Ford Mustang Mach-E GT, czyli jeden z najmocniejszych samochodów elektrycznych na rynku.
Jak sprawdził się w praktyce? Czy jazda elektrykiem po autostradach to droga przez mękę? Teraz wiem już na ten temat znacznie więcej.
Ford Mustang Mach–E na autostradzie: zasięg nie napawa optymizmem
Zanim przejdę do moich wrażeń z testu autostradowego, kilka słów o samochodzie, którym wyruszyłem w trasie. To Ford Mustang Mach-E w najmocniejszej specyfikacji GT. Jak prezentuje się na papierze? Napęd na cztery koła, 487 KM mocy, 860 Nm momentu obrotowego, bateria o pojemności netto 91 kWh i teoretyczny zasięg 490 km. Cena? Przeszło 390 tysięcy złotych.
Pierwotnie moją intencją było przejechanie tej samej trasy, którą jechał Adam Kornacki, czyli z Warszawy do Berlina. Właśnie z takim zamiarem wsiadłem do pociągu w Rzeszowie, jednak w drodze do Warszawy po odbiór samochodu zostałem zasypany alertami meteorologicznymi. W nocy z piątku (1.12) na sobotę (2.12) południe Polski miała spowić pokrywa śnieżna o grubości miejscami nawet 50 cm. Musiałem podjąć szybką decyzję o zmianie trasy. Pisząc te słowa, wiem, że była ona słuszna i w pełni uzasadniona.
Tuż po odbiorze Mustanga, racząc się poranną kawą, zdecydowałem, że po prostu wrócę nim co Rzeszowa, jednak żeby jak najwięcej dystansu pokonać autostradą, pojadę przez Katowice. Przede mną było niecałe 600 kilometrów autostrad i dróg ekspresowych, a na parkingu czekał już naładowany do 100% Mustang Mach-E. Cel? Rzeszów-Warszawa via Katowice na maksymalnie jednym, szybkim ładowaniu.
Zgodnie z danymi, którymi podzielił się ze mną Tomasz Niechaj, Ford Mustang Mach-E, przy prędkości 130 km/h, zużywa ponad 30 kWh na każde przejechane 100 kilometrów. To zbyt wiele, by móc ograniczyć się do jednego postoju, dlatego zdecydowałem o jeździe z prędkością minimalnie niższą od limitu na drogach ekspresowych.
Pomarańczową rakietą w tempie żółwia
Wiedząc, że 130 km/h to za szybko, by przejechać prawie 600 kilometrów z jednym ładowaniem, zdecydowałem, że pojadę z prędkością 110 km/h. Szybciej tylko podczas wyprzedzania ciężarówek i jadących wolniej samochodów, jednak zdecydowanie bez szarżowania. Tyle, ile trzeba, by nie zamulać lewego pasa i jak najszybciej wrócić na prawy. By sprawnie dojechać do celu i nie utknąć na ładowarkach, trzeba uważnie pilnować prędkości jazdy. Wzrost zużycia energii wraz z prędkością w samochodzie elektrycznym jest jeszcze bardziej odczuwalny, niż w spalinowym.
Jeżeli trasa, to tylko z prędkością, która pozwala na utrzymanie zasięgu na rozsądnym poziomie. Na szybciej nie pozwala szybko rosnące zużycie energii, a dodatkowo w Polsce trzeba również wziąć pod uwagę obecny stan infrastruktury. Jazda na limicie w trasie jest wysoce niezalecana, co w tym momencie stanowi największe ograniczenie. Kolejne ładowanie na szybkiej ładowarce nie byłoby szczególnie dużą niedogodnością, jednak co jeśli ładowarka będzie niesprawna albo zajęta? Dla własnego spokoju zawsze warto zostawić sobie wystarczająco duże pole manewru, by móc dojechać do następnych dwóch ładowarek na trasie.
Dopijając kawę, postanowiłem, że energię uzupełnię na ładowarce GreenWay zlokalizowanej na MOP Woźniki Zachód, między Częstochową a Katowicami, przy autostradzie A1. Nie była to jednak lokalizacja optymalna, bo zgodnie z przewidywaniami miałem wówczas mieć w baterii jeszcze około 30% energii. Mimo wszystko postanowiłem skorzystać właśnie z tej ładowarki z uwagi na możliwość szybkiego uzupełnienia energii. Stacja GreenWay oferuje w tym miejscu moc 130 kW. To niewiele mniej od maksymalnej mocy ładowania Mustanga (150 kW).
Nie pozostało mi już nic, jak tylko zapiąć pasy, ustawić nawigację na punkt ładowania, wyzerować komputer i ruszyć w trasę. Jak poszło?
Powoli, ale skutecznie
W momencie rozpoczęcia podróży temperatura powietrza wynosiła -3 stopnie Celsjusza i nic nie zapowiadało, by miała wzrosnąć. Z tego powodu już od startu zadawałem sobie pytanie o to, czy pogoda nie pokrzyżuje moich planów i nie zmusi mnie do drugiego, nieplanowanego ładowania. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów Mustang Mach-E prezentował zasięg około 340 kilometrów. To w zupełności wystarczająco, by dojechać do wybranego punktu ładowania. Mogłem zatem jechać spokojnie. Przynajmniej przez pierwszą część trasy.
Do ładowarki na MOP Woźniki Zachód dotarłem zgodnie z planem, bez najmniejszych komplikacji. W momencie podłączania samochodu do ładowarki w baterii pozostawało jeszcze niecałe 30% energii, co według komputera samochodu pozwoliłoby mi na przejechanie kolejnych 100 kilometrów. Dokładnie tak, jak można się było tego spodziewać.
Ładowanie od poziomu 30% do 90% trwało około 40 minut. Naturalnie, to zdecydowanie dłużej niż trwałoby tankowanie. Była to jednak okazja do rozprostowania kości, skorzystania z toalety, odpisania na maile czy szybkie przeglądnięcie mediów społecznościowych. Jeden postój na trasie około 600 kilometrów przydałby się również kierowcy samochodu spalinowego, dlatego ciężko powiedzieć, by jazda elektrykiem miała znacząco wydłużyć rzeczywisty czas podróży. Jeśli już, to o maksymalnie 15-20 minut.
Druga część trasy również upłynęła bez jakichkolwiek komplikacji. Dojechałem do celu dosłownie kilkadziesiąt minut przed rozpoczęciem intensywnych opadów śniegu. W baterii miałem jeszcze 17% zapasu, co oznacza, że Mustang Mach-E zaliczył wymyślony przeze mnie test. Wystarczyło jechać wolniej. Istotne jest jednak to, że nie każdy ma ochotę na spokojniejszą jazdę, do czego zresztą ma pełne prawo. W Polsce ograniczenie prędkości na drogach ekspresowych to 120 km/h, a na autostradach 140 km/h. Sęk w tym, że jadąc samochodem elektrycznym cały zaoszczędzony w ten sposób czas, trzeba by było stracić na kolejnym ładowaniu. I właśnie dlatego jazda elektrykiem tak mocno zirytowała Adama Kornackiego. Naturalnie prawdą jest, że w przypadku samochodów spalinowych działa to dokładnie w ten sam sposób, bo większa prędkość wymaga większej ilości energii, jednak tankowanie trwa zdecydowanie krócej, niż ładowanie.
Elektryk odbiera przyjemność, jaką daje jazda samochodem?
W swoim wpisie na Instagramie Adam Kornacki zwrócił uwagę na to, że jadąc trasą z Warszawy do Berlina, musi naładować się minimum 3 razy. Czy to prawda? Cóż, to zależy od bardzo wielu czynników: stanu naładowania baterii, temperatury zewnętrznej, ustawień klimatyzacji, prędkości, stylu jazdy itd. Jadąc bardziej dynamicznie, ciesząc się osiągami tak mocnego samochodu, jak Mustang Mach-E, jak najbardziej da się mocno wywindować zużycie baterii, co z kolei szybko przełoży się na kolejne ładowania.
Da się również przejechać tę samą trasę zupełnie inaczej. Decydując się na spore obniżenie prędkości jazdy, zapominając o dobrodziejstwach niemieckich odcinków bez limitu, ale pamiętając o tym, by przed jazdą naładować samochód do 100%, teoretycznie można by było przejechać ten sam dystans, ładując się tylko raz, przez około 40-45 minut. Tyle tylko, że wymagałoby to jazdy z wykorzystaniem praktycznie całej pojemności baterii, a przecież nie chcemy schodzić poniżej bezpiecznego zapasu. Poza tym tempo ładowania baterii powyżej 90% znacząco spada, dlatego rozsądniejsze wydaje się przejechanie tej trasy z dwoma krótszymi postojami, niż jednym dłuższym.
Owszem, taka podróż wciąż będzie odbywała się w komfortowych warunkach, jednak o radości z osiągów auta trzeba zapomnieć. Samochody elektryczne radzą sobie z dłuższymi trasami, o ile weźmiemy pod uwagę ograniczenia wynikające z obecnego stanu infrastruktury, co podobnie jak w moim przypadku może wiązać się z jazdą poniżej limitu prędkości obowiązującgo na danym odcinku. Jeśli ktoś nie jest w stanie przejść nad tym do porządku dziennego i przyzwyczaić się do takiego stylu jazdy po autostradzie, dla własnego dobra powinien pozostać jak najdłużej przy samochodzie spalinowym.
Elektromobilność komplikuje to, co dotychczas było proste?
Opisując wrażenia z jazdy Mustangiem Mach-E GT po autostradzie muszę odnieść się do słów, jakoby jazda samochodem elektrycznym komplikowała rzeczy naprawdę proste. Cóż, nie da się ukryć, że na ten moment tak to właśnie wygląda. Sam etap planowania trasy i wybierania ładowarek (w tym instalacja i konfiguracja aplikacji) to jedno. Drugie: zadbać o właściwy poziom energii w baterii na rozpoczęcie podróży. Trzecie: uważnie pilnować ubywającego zasięgu. Czwarte: godzić się z tym, ze infrastruktura może być niesprawna lub z innych przyczyn niedostępna. Piąte: jechać tak spokojnie, jak to możliwe. Szóste: 45 minut na ładowarce to nie 5 minut pod dystrybutorem i kropka.
To wszystko, co wymieniłem powyżej, to problemy kompletnie nieznane posiadaczom samochodów spalinowych. Jadąc takim samochodem, nie trzeba planować trasy, instalować aplikacji i szczególnie mocno przejmować się stylem jazdy. Mniej ekonomiczna jazda spowoduje wzrost kosztów pokonania danej trasy, jednak nie wydłuży jej, a często wręcz przeciwnie. Poza tym dodatkowe tankowanie to kwestia co najwyżej kilku minut. W tym aspekcie, przynajmniej na tym etapie rozwoju elektromobilności, muszę przyznać rację Adamowi Kornackiemu. Jazda samochodem elektrycznym, w przeważającej mierze za sprawą obecnej infrastruktury, potrafi mocno skomplikować trasę.
Nie każdemu to przeszkadza
Na sam koniec kilka słów odnośnie tego, jak zmieniło się moje postrzeganie samochodów elektrycznych po przebytej trasie. Cóż, przyznam szczerze, że na dobrą sprawę nie zmieniło się wcale. Doskonale znam specyfikę jazdy takim samochodem i po prostu to akceptuję w imię określonych korzyści. Jakich? Tutaj Mustang Mach-E GT będzie wręcz książkowym przykładem.
Na codzień jeżdżę samochodem przede wszystkim po mieście. Jeśli wyjeżdżam poza jego granicę, są to trasy o długości około 30-60 kilometrów w jedną stronę. Przy takim scenariuszu użytkowania samochód elektryczny jest rozwiązaniem idealnym. Podczas krótkich, miejskich dystansów unikam wad wynikających z jazdy na zimnym silniku, a możliwość korzystania z najtańszych (a czasem wręcz darmowych) ładowarek sprawia, że bardzo mocno spadły u mnie koszty codziennej eksploatacji samochodu.
Czy samochód spalinowy o mocy niemal 500 koni mechanicznych nadawałby się do jazdy miejskiej? W żadnym wypadku. Koszty jego eksploatacji byłyby ogromne. Tymczasem Mustang Mach-E GT jest pełnokrwistym samochodem sportowym z oszałamiającymi osiągami, który równie dobrze sprawdza się w codziennej, zwykłej eksploatacji jako pierwsze auto w rodzinie. To ode mnie zależy, czy jeżdżę czerpiąc pełnię radości z jego osiągów, czy spokojnie toczę się z miejsca do miejsca, oszczędzając przy tym sporo pieniędzy względem samochodu spalinowego. Dość powiedzieć, że w cyklu miejskim jestem w stanie uzyskać zużycie energii na poziomie nieprzekraczającym 20 kWh.
Wróćmy jednak do jazdy długodystansowej. Mustangiem Mach-E jechałem dokładnie tak, jak jechałbym samochodem spalinowym. Staram się jeździć ekonomicznie i ograniczać koszty paliwa, dlatego samochodem z silnikiem benzynowym również jeżdżę po drogach ekspresowych z prędkością 110-120 km/h. Długa przerwa na ładowanie? Przy dwójce dzieci takie przerwy i tak są konieczne, więc nie tracę na tym kompletnie nic.
Czy samochód elektryczny nadaje się do jazdy na dłuższe trasy? Tak, ale... Niestety tych ale jest na tyle dużo, że wielu, jeśli nie większość, nie jest w stanie ich zaakceptować. I choć sam jestem w stanie zaakceptować specyfikę jazdy elektrykiem w trasie, jak najbardziej ich rozumiem.
Więcej wrażeń na temat Mustanga Mach-E i tego, jak sprawdza się w codziennej eksploatacji. Czy więcej Forda w Mustangu, a może Mustanga w Fordzie, już wkrótce na łamach Antywebu.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu