Recenzje gier

Fire Emblem Engage: laurka dla przeszłości

Kamil Świtalski
Fire Emblem Engage: laurka dla przeszłości
0

Trochę ponad trzy lata temu, Fire Emblem Three Houses rozbiło bank. Gra szturmem zdobyła serca graczy i krytków, sprzedając się tak dobrze, że powstał spinoff będący częścią serii Warriors z gatunku musou. Three Houses podniosła poprzeczkę tak wysoko, że co najmniej tyle samo oczekiwano od kolejnej części. Czy się udało? Nie jest to takie łatwe do wyjaśnienia.

Pierwsze zwiastuny zapowiadały, że będzie więcej i mocniej. Na tyle wiele, że często się dało słyszeć głosy niepokoju. Wzorem Three Houses wrócił świat-dok, w którym czekają nasi sojusznicy i różne atrakcje. Wzorem Fates, przybyło projektowanie map do walki z innymi graczami (wzorem Fire Emblem Fates). Karmienie ducha opiekuna naszego świata, postacie z poprzednich części, nowi bohaterowie, nowe zdolności, uff! Tymczasem prawda okazała się być przeciwieństwem tego co rozdmuchały zwiastuny. Można wręcz powiedzieć, że odważnie sięgnięto do przeszłości serii.

W zasadzie? W zasadzie to nic dziwnego, skoro motywem przewodnim jest misja odzyskania dwunastu pierścieni, które umożliwiają połączenie z bohaterami innych światów, mających wesprzeć nas w walce przeciwko niegodziwości złego Sombrona, Upadłego Smoka. Jak się można domyślić, tymi bohaterami są protagoniści (lub po prostu popularni wojownicy) poprzednich części, całej trzydziestoletniej historii serii.

Three Houses rozkochało rozbudowaną fabułą, którą można było poznać w aż czterech kampaniach! Dlatego nie ma się co niektórym dziwić, że fabuła Engage, napisana wzorem starszych gier, spotkała się z dużym niezadowoleniem. Jest to dość prosta historia, czerpiąca ze znanych motywów (tak, główny bohater ma amnezję. Tak, jest ostatnim z rodu) i przedstawiająca świat raczej w czerni i bieli. Z wyjątkami takimi jak możliwość spłacenia złych intencji, dobrymi uczynkami. Z drugiej strony, jest to tylko jeden czynnik składający się na całą grę. Fire Emblem Awakening (wydane w 2012 na 3DSa), tak samo jak Engage, nie miało rozwidlającej się historii i wciąż jest jedną z ulubionych części fanów.

Właśnie wzorem Awakening, do świata wciągają nas napotykani bohaterowie, którzy chociaż mogą się wydawać stereotypowi, to są przyjemnie skonstruowanymi postaciami, wykorzystującymi znane motywy do stworzenia oryginalnej całości. Z tego powodu czego klasyczny problem zdecydowania, kogo chcemy najczęściej widzieć u boku na polu walki. Tych będzie nie mało, bo wciąż, wzorem gry z 3DSa, wraca mapa świata, po której się przemieszcza od lokacji do lokacji, mając okazję wziąć udział w dodatkowych potyczkach czy paralogach. To w nich będzie okazja zrekrutować nowych członków drużyny oraz zbadać historię już z nami podróżujących.

To oznacza, że wraca ukochany system rozwijania znajomości. Tak jak od czasów Sacred Stones na GBA, wystarczy tak przemyśleć pole walki, aby nasi bohaterowie, walcząc byli pole w pole koło siebie. Zaskakująco, tym razem, rosnący poziom suportu ma tylko walory… Artystyczne, wzmacniające odbiór postaci. Może zatem być całkowicie zignorowany, tak samo jak opcje romansu. Szkoda by jednak było sobie odbierać tę przyjemność. Tym bardziej, że Engage prezentuje nam cudownie sympatyczną nowość. Po każdej walce mamy okazję pooglądać pole bitwy z perspektywy trzeciej osoby. Jest to szansa na porozmawianie z mieszkańcami atakowanych terenów oraz całą świtą, znalezienia paru przydatnych przedmiotów czy adopcji zwierzątka, które trafi do naszej twierdzy, Somniel (wszystkie te elementy są widoczne na minimapie).

Co więcej, twórcy solidnie poprawili jakość swojego silnika graficznego. Otoczenie jest bogate w szczegóły, postacie poruszają się naturalniej i chociaż wciąż wszystko jest ograniczone siłą (słabością?) Switcha, to wraz z muzyką tworzy to naprawdę przyjemny efekt. Chociaż brzmi to strasznie, naprawdę miło dostać grę od Nintendo, która nie spada (przynajmniej widocznie, nie wiem co na to fachowcy z Digital Foundry) poniżej 30 klatek. Fire Emblem Engage można kupować śmiało, bez obaw przed rozczarowaniem, które zgotowały ostatnio wydane Pokemony.

Nie zawodzi również świeżutka mechanika, czyli tytułowe Engage! Zarówno tytuł jak i okropna wejściówka (odejście od klasycznego, epickiego wstępu z piękną piosenką na rzecz takie sobie ni to rockowej, ni to popowej piosenki) nie tworzą złudzeń, pora na Power Rangersów.

Jak już wspomniałem, głównym elementem jest zdobywanie pierścieni, one pozwalają przyzwać bohaterów z innych światów. W przeciwieństwie do mobilnej gry Intelligent Systems. Fire Emblem Heroes, przyzwani bohaterowie nie są osobnymi jednostkami, lecz partnerami naszych postaci. Z nimi również zacieśniamy więź, lecz tym razem, zyskujemy w zamian nowe zdolności. Są one dostępne tak długo jak używamy danego pierścienia lub jeżeli podczas odpowiedniego rytuału, zdolności zostaną przekazane bezpośrednio wybranej postaci. Dodatkowo, kumuluje się energia, umożliwiająca zakrzyknięcie engage! i transformację na trzy rundy w postać obdarzoną energią bohatera z innej krainy. Czyni to nasze jednostki nie tylko silniejszymi, ale również może przynieść takie atuty jak umiejętność korzystania z innych broni lub nawet dwóch na raz! Tak, osoby znające serię, wiedzą co to oznacza. Po przerwie w poprzedniej części, do gry wraca słynny trójkąt czerwony bije zielony, zielony niebieski i niebieski czerwony, czyli miecz (cz.), topór (z.), lanca (n.). W Engage daje to nie tylko przewagę w statystykach, ale i pozwala rozbroić przeciwnika (break), uniemożliwiając mu kontratak. Stan ten, umożliwia też jednorazowe wykorzystanie potężnej techniki, inaczej niedostępnej. Frajdą jest je odkrywać, więc nie będę zdradzał, ale są poprzedzone widowiskową animacją (można wyłączyć).

Ogólnie walki są przyjemne jak zawsze, odnoszę wrażenie, że engage jest troszkę za silną zdolnością na normlany poziom trudności. Do tego, fabuła wracając do przedstawiania drużyny samodzielnie podróżujących wojowników, odebrała satysfakcjonujący element wprowadzony we Three Houses. Jakoś tak, widok batalionów idących na przeciwnika wraz z naszymi postaciami, był taki… Bardziej podkreślający skalę tego co się na mapie dzieje. Niemniej, walki są przyjemne jak zawsze, a jej pole czytelniejsze niż kiedykolwiek. Są nawet pokazywane obrażenia z podziałem na tury. Każdy element, można wnikliwie przeanalizować. Ponownie nie trzeba się martwić o wytrzymałość ekwipunku, więc zachęca to nawet na odrobinę nierozważnego podjęcia ataku.

Trzeba przyznać, że jest to gra niecodzienna. Dla niektórych będzie pozbawioną ambicji, zaś dla innych, błogosławieństwem. Poznawanie historii oraz wątki poboczne są opcjonalne do niespotykanej do tej pory skali. Po zakończonej walce można całkowicie zignorować zwiedzanie pola bitwy. Nieznaleziona energii potrzebna do tworzenia innych pierścieni, zostanie nam automatycznie przekazana. Powrót do twierdzy Somniel? Po co, można od razu iść do kolejnego rozdziału. Skuteczna taktyka zamiast budowania więzi? Pewnie, poziom suportu i tak niczego nie zmienia. Paralogi? Jasne, przyjemnie jest mieć kolejną postać, może będzie silna? Tylko, że można przenieść zdolności z pierścieni, więc słabe jednostki również mogą wyjść na prostą, bierztę, którą bardziej lubisz!

Fire Emblem Engage to fantastyczna laurka dla przeszłości serii. Prostolinijna fabuła jest lekkim zawodem, ale serce gry, taktyczny RPG, ono ma się bardzo dobrze. Przyjemnie spięto przeszłość z teraźniejszością, a apetyt na kolejne części, na razie został cudownie zaspokojony.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu