Gry

Wampiry na Dzikim Zachodzie. Evil West jest skostniałe, ale potrafi sprawiać frajdę

Kamil Świtalski
Wampiry na Dzikim Zachodzie. Evil West jest skostniałe, ale potrafi sprawiać frajdę
Reklama

Premiera najnowszej produkcji Flying Wild Hog, Evil West, wzbudza od groma emocji. I ani trochę mnie to nie dziwi - bowiem mimo tego że gra nie należy do najlepszych tytułów w jakie można zagrać tej jesieni, to ma w sobie pewien magnetyzm który mimo wszystko przyciąga. 

Tani horror, który potrafi dawać frajdę

Jeżeli wampiry na Dzikim Zachodzie nie skierowały waszych myśli automatycznie ku niskobudżetowemu horrorowi, to niestety ale muszę obedrzeć Was z jakichkolwiek złudzeń. Tak, fabuła jest kiczowata i tak naprawdę jest tylko pretekstem by wprowadzić nas do świata, w którym będziemy musieli stawić czoła całym hordom wrogo do nas nastawionych potworów. Jako gracze wcielamy się w Jessego Rentiera z organizacji polującej na brutalnych krwiopijców. Nie pozostaje nam nic innego jak dołożyć wszelkich starań, by ci zniknęli z naszej drogi. Ruszamy do walki, ruszamy ku przygodzie!

Reklama

Liczy się walka

Fabuła-fabułą, ale tym co liczy się w Evil West jest przede wszystkim walka. Dużo walki. Kiedy uporamy się z jedną falą wrogów, wchodzimy na kolejną mniej lub bardziej zagmatwaną arenę walki, w której stawiamy czoła kolejnym. Główna frajda w tej zabawie to rozmaite opcje walki — od tej wręcz, przez zdalny ostrzał całym arsenałem broni który mam do swojej dyspozycji. A jest w czym wybierać - bo pomijając już cały zestaw strzelbów, karabinów i kuszy mamy też specjalne rękawice nabite ostrzami, bomby i czego jeszcze dusza zapragnie. Rzecz jasna nie do wszystkich mamy dostęp na starcie - kolejne opcje dochodzą wraz z progresem w historii. Zmieniają się także typy przeciwników oraz sztuczki, którymi będą próbowali powalić nas na ziemię. W gruncie rzeczy nie ma ich jednak na tyle wielu, by nie zrobiło się dość powtarzalnie. Tym bardziej, że Evil West nie jest żadnym wielkim, otwartym, światem - to po prostu podróżowanie od areny, do areny. Jednej większej, innej mniejszej, różniącej się tłem, ale jednak areny.

Który mamy rok?

Z jednej strony - nuda. Z drugiej - patrząc na to, jak biedne są ruchy postaci i archaiczne podejście do eksploracji - może to lepiej. Poruszanie się jest powolne, zaś o wolności możemy co najwyżej pomarzyć. Twórcy wymyślili gdzie możemy coś zrobić - i tego się trzymają. To że przeskoczycie jakiś element na jego starcie wcale nie oznacza, że dalej też będzie to możliwe. Niewidzialne ściany także są takim blast from the past — i nie myślcie sobie, że jest to komplement. Zresztą kto uruchomi Evil West ten od pierwszych chwil wsiądzie do wehikułu czasu. Gra wygląda jak sprzed kilku generacji i... no cóż. Tak już wygląda. Brakuje szczegółów, tekstury są niskiej jakości. A działa to... w zależności od platformy - raz lepiej, raz gorzej. Na PC sporo zależy od zapasu mocy oraz ustawień, na konsolach jest... średnio.

Poczekałbym na przecenę. Albo przynajmniej znalazł kogoś do co-opa...

Skłamałbym pisząc, że Evil West mnie porwało. To gra która miała swoje momenty, jednak przez lwią część przygody czułem znużenie i nie ukrywam, że chętnie zamieniłbym pojedynki z wampirami na kolejne powtórki spektakularnych walk w Bayonetta 3. Walka jest przyjemna, ale... na rynku nie brakuje gier, w których jest ona po prostu znacznie lepsza i bardziej satysfakcjonująca - przynajmniej z mojej perspektywy. Ja wiem że powroty do czasów minionych są w modzie, jednak tutaj trudno doszukiwać mi się intencjonalności, a raczej traktuję to wszystko jako projekt który nie wygląda tak spektakularnie, jakby mógł. Szkoda. Trochę zmarnowanego potencjału, który pewnie smakuje lepiej w co-opie, ale nikt z moich znajomych nie był na tyle szalony, by wydać na Evil West ponad 200 złotych na premierę, co wcale mnie nie dziwi.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama