Polska

Nie, drodzy rządzący. Nie tak powinno się walczyć z fake news

Jakub Szczęsny
Nie, drodzy rządzący. Nie tak powinno się walczyć z fake news
Reklama

Zasadniczo jestem zdania, że tam, gdzie zaczynają się mieszać politycy, tam prędzej czy później dojdzie do jakichś patologii - niezależnie z jakiej są opcji i jakie wartości reprezentują. Właściwie standardem jest to, że osoby, które wiedzą jak rozgrywać batalie o władzę są jednocześnie bardzo wyrwane z rzeczywistości i tą chcą układać pod dyktando doświadczeń w politycznym świecie. To, co można wyczytać z ustawy, która była tylko "pomysłem" w portfolio obecnie rządzącej partii potwierdza owe założenie.

Od dłuższego czasu rządzący oraz Ministerstwo Cyfryzacji, którego misją jest usprawnianie państwa pod kątem działania w nowej rzeczywistości technologicznej zarzekali się, iż zostanie podjęta (nierówna) walka ze zjawiskiem fake news. Nieprawdziwe informacje w sieci to oczywiście ogromny problem, który wynika wprost z charakteru internetu jako medium wspierającego wręcz pluralizm. Jednak ta piękna idea przeradza się również dzięki temu w odchylenia, które swoje konsekwencje mają w tym, że zwyczajnie wypaczają opisywaną przez twórców treści rzeczywistość. I nie chodzi tutaj tylko o wydawców, ale i o konsumentów informacji, którzy również mogą być twórcami, o ile zechcą.

Reklama


Do sieci wyciekł projekt ustawy, który miałby "zamieść" zjawisko fake news. Przy okazji stworzyłaby ona sporo innych patologii

Najważniejszą, rewolucyjną wręcz zmianą byłoby to, iż każdy usługodawca, niezależnie od tego z jakiego kraju się wywodzi i jakiemu krajowi prawnie podlega i tak musiałby się liczyć z polską literą prawa. To oczywiście całkiem pożyteczne i jednocześnie śmiałe założenie - o ile nie wczytamy się w dokument dalej, wedle którego wspomnieni usługodawcy nie mogliby ograniczać / utrudniać dostępu do swoich platform. Dodatkowo, zakazane by było dystrybuowanie oraz rozpowszechnianie komunikatów oraz rzeczowych wypowiedzi wytwarzanych przez usługobiorców. Co to oznacza? Mniej więcej tyle, że niemożliwe by było właściwie kasowanie komentarzy hejterów, czy blokowanie tych kont, które naruszają standardy przyjęte przez dane społeczności. Trolle / boty polityczne mogłyby sobie bezkarnie hasać w internecie, a banowanie mogłoby się spotkać z konsekwencjami prawnymi. To przecież jakiś ciężki absurd.

Nieprawdziwe informacje miałyby być specjalnie oznaczane. Tylko kto, do cholery będzie weryfikować dane komunikaty prasowe?

Urząd cenzury w osobie obywateli? Wybaczcie, że rzucam takimi mocnymi określeniami, ale nie znam innego, które tak dobrze by oddawało dalszy zapis w ustawie zamieszczonej przez portal WP Money. Okazuje się bowiem, że ci sami usługodawcy wymienieni wcześniej mieliby oddać możliwość internautom do orzekania o tym, czy dana informacja jest prawdziwa, czy nie. W sumie, to już jest możliwe do wykonania. Niemniej, oznacza to mniej więcej tyle, że właściwie nie wiemy, kto tak naprawdę stoi za weryfikacją danych komunikatów prasowych. Mogą to być osoby, które w obywatelskim obowiązku poczuły się do tego, aby zgłosić nieprawidłowość (i to jest dobre), albo polityczne boty, które przypuściły masowy atak na dany artykuł prasowy i oznaczyły go jako nieprawdziwy.


Ponadto, portale internetowe miałyby podlegać KRRiT, która to mogłaby nakładać kary finansowe na te media, które przekazałyby do społecznej wiadomości nieprawdziwe informacje lub takie, które nie powinny się znaleźć w sieci. Narzucenie arbitrażu nad mediami internetowymi spowodowałoby, że właściwie jeden, upolityczniony podmiot miałby możliwość "uprzejmego" proszenia niektóre cyfrowe tytuły prasowe np. o zmienienie treści przekazu lub nawet nałożyć karę na taki, który nie przekazuje "prawdziwej" informacji. Świetnie, ale zdefiniujmy pojęcie "prawdziwej informacji". Jeżeli to ma być taka, która podoba się obozowi rządzącemu (niezależnie od tego, kto będzie na szczycie władzy), to ja za taką wolność mediów serdecznie dziękuję i jeżeli stanie się cokolwiek, co choć trochę zbliży owe "pomysły" jak twierdzi minister Streżyńska do ich realizacji, wychodzę na ulicę. I podobnie pewnie zrobi wielu innych moich kolegów.

Hej, hej, spokojnie. To tylko brudnopis ustawy

Jak się okazuje, po interwencji portali WP Money i Wyborczej, obóz rządzący rakiem wycofuje się z tego pomysłu twierdząc, że to tylko zbiór pomysłów na to, jak można by było media "uzdrowić". Co ciekawe, ustawa jest całkiem spójna, odwołuje się do innych dokumentów i wcale nie wygląda jak radosna twórczość doradców oraz dobrodusznych posłów. Co więcej, autorem dokumentu jest Robert Kroplewski, a zatem pełnomocnik ministra do spraw społeczeństwa informacyjnego - czyli człowiek, który raczej powinien wiedzieć, czym się takie "pomysły" mogą skończyć.

Ja jestem absolutnie za tym, aby walczyć ze zjawiskiem nieprawdziwych informacji, które wywodzą społeczeństwo w pole, polaryzują społeczeństwo i zwyczajnie stanowią ogromny problem. Niemniej, przy okazji walki z tym problemem nie wolno otwierać sobie drogi do budowania mechanizmów, które mogą stworzyć znacznie więcej patologii. Media powinny być absolutnie wolne od jakichkolwiek opcji politycznych i tego bym sobie bardzo chętnie życzył, bo powiem Wam szczerze, że jak widzę jakiegokolwiek polityka, to robi mi się po prostu niedobrze. I aż szarpie mnie w tym momencie, że muszę o tym dla Was pisać (wszak to temat polityczny). Cieszę się natomiast z jednego. Kiedyś ktoś dużo mądrzejszy ode mnie powiedział mi, że niechęć do polityki i polityków w ogóle to bardzo zdrowy odruch. Czyli - chyba jestem normalny.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama