Felietony

Gdyby nie Messenger, to już całkiem bym zapomniał o Facebooku

Jakub Szczęsny
Gdyby nie Messenger, to już całkiem bym zapomniał o Facebooku
Reklama

Wiecie, o jak wiele lepiej poczułem się, gdy przestałem korzystać z Facebooka? Różnica jest spora. Nie przeglądam bezmyślnie newsfeeda, nie konsumuję treści podrzucanych przez algorytm (bo ten wie lepiej), nie mam problemów z zasypianiem (bo przeglądałem newsfeeda w nocy) i mam czas zająć się tym, co jest naprawdę ważne. Żeby publikować rzeczy na Facebooku, wcale nie muszę na nim się meldować (do zarządzania stronami można używać innych narzędzi, również od Facebooka). Jedyne, co mnie realnie trzyma u Zuckerberga, to... Messenger.

Prawdopodobnie jeden z bardziej udanych produktów - głównie dlatego, że trudno go zepsuć. Gigant społecznościowy był mocno krytykowany za sztuczne czynienie Messengera ociężałym na urządzeniach mobilnych, ale w końcu - przynajmniej się tak wydaje - przywykliśmy, a i same programy na Androida i iOS stały się jakby "czystsze". Z Messengera w formie aplikacji korzystam także na Windows 11 i... cóż. Niesamowicie rzadko wpadam na Facebooka. Robię to, jeżeli naprawdę muszę. A tak, to od konsumowania treści mam po prostu Twittera, który w mojej ocenie jest znacznie czystszy, mniej napakowany wpływami algorytmów i bardziej pasujący do tego, czego oczekuję od medium społecznościowego.

Reklama

Facebook stał się do absolutnie wszystkiego - do oglądania filmików, do chwalenia się wyjazdem, do grup (w konwencji niemalże forów), do pracy, do zabawy... a co jest do wszystkiego, ostatecznie staje się do niczego. Webowy Facebook, jak i ten mobilny po części stały się tak ogromne, tak "nadziubdziane", że po prostu męczą: zarówno oczy, jak i umysł. Nie lubię takiego podejścia do oprogramowania - lubię, gdy coś jest w miarę zwięzłe, czyste - a czasami nawet wręcz minimalistyczne. Korzystam z technologii tak intensywnie i w takim wymiarze, że nienawidzę, gdy coś zabiera zbyt wiele mojej uwagi. A Facebook chce jej bardzo dużo - ale przecież z tego żyje. Z mojego, z Twojego, z Waszego zaangażowania tam. No, może z mojego już nie bardzo - jestem tak niesamowicie NIE zaangażowany, że jestem po prostu z tego dumny.

Facebook stał się lekko... cringe'owaty?

Spytajcie się pokolenia, które dopiero wchodzi w dorosłość czy dla nich Facebook jest istotny. Ludzie w tym wieku powiedzą Ci, że tak średnio. Mój siostrzeniec nie widzi ogromnego sensu w uczestniczeniu w tej platformie społecznościowej - woli TikToka, jakoś mu bardziej pasuje Twitter i żywi większe przywiązanie do nieco innych wartości niż ludzie, którzy lata temu zachłystywali się boomem na social media. Podobnie jak i ja, jest tam gdzie jego znajomi. Założyłem Facebooka nie dlatego, że go potrzebowałem. Potrzebowałem go, bo tam były osoby z którymi utrzymywałem kontakt.

Ale ten kontakt mogę mieć bez Facebooka. Konto sobie "leży i dojrzewa", a ja mogę pisać i dzwonić na Messengerze. Mam też iMessage oraz FaceTime dla części osób które mają urządzenia od Apple. I dobrze mi z tym. Nie czuję się tak, jakby mi czegoś brakowało. A wręcz przeciwnie. Co więcej, siostrzeniec mi wspomniał kiedyś że to już trochę niemodna platforma społecznościowa i wcale nie jest ona dopasowana do potrzeb młodszych pokoleń. Młodzi ludzie wcale nie myślą o tym, by spędzać tam nie wiadomo ile czasu - ważniejsze jest to, w jaki sposób konsumują treści na jakie mają realnie ochotę. Algorytmy i ich widzimisię - to nie jest dla niego.

Prawdopodobnie dlatego Facebook po latach jawi się w mojej głowie jako medium nieco już zwietrzałe - jak piwo, którego nie dopiliśmy i wstawiliśmy na dwa dni do lodówki. Uleciał gaz, smak się rozmył, niekoniecznie to jest to czego byśmy oczekiwali od dobrego trunku. Facebook, poza oczywistym argumentem za nim: "tam są moi znajomi", przestał mieć coś więcej do zaoferowania użytkownikom. Dlatego nie widać tutaj zbyt dużego pola do poprawy jego sytuacji i nie dziwię się, że tak mocno Zuck prze w kierunku VR-u i metaverse, próbując czegoś świeżego. Ale to też niekoniecznie dobra droga.

A zatem - odwrót od Facebooka to najlepsze, co mnie mogło spotkać. Będę żył dzięki temu (mam nadzieję) dłużej i przyjemniej. Szczerze, po całym dniu potrafiłem być dziwnie "struty", po kilku maratonach spędzonych na newsfeedzie. Dziś takiego problemu nie mam, nikt mi nie wtłacza papki przygotowanej wprost pod mój umysł. I dobrze mi z tym.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama