Apple wprowadziło etykiety prywatności, w których twórcy oprogramowania rzekomo oszukują. Ale to bez większego znaczenia, bo lwia część użytkowników i tak one w ogóle nie interesują - przynajmniej póki co.
Twórcy kłamią w "etykietach prywatności", ale przecież użytkownicy i tak mają je gdzieś
Etykiety prywatności które Apple w grudniu zaczęło wdrażać w swoim sklepie z aplikacjami wzbudzają od groma kontrowersji. Przede wszystkim oburzają się deweloperzy — bo muszą na starcie wyspowiadać się z całego szeregu informacji, co może potencjalnie odstraszyć użytkowników. Jak pokazuje przykład etykiet prywatności w komunikatorach — Messenger zbiera tyle danych, że aż wstyd. Zwłaszcza w zestawieniu z konkurencyjnymi produktami wypada to masakrycznie źle. I najwyraźniej nie brakuje twórców, którym jest wstyd, dlatego nie do końca przyznają się jak jest — o czym pisał rano Paweł (zobacz: Zbierają Wasze dane, choć w opisie aplikacji twierdzą, że nie. Apple musi zrobić z tym porządek). Ale prawda jest taka, że na tę chwilę... to i tak bez znaczenia.
Tylko garstka zwraca uwagę na takie detale, jak prywatność
Im dłużej rozmawiam z ludźmi na temat higieny cyfrowego świata, tym bardziej zdaję sobie sprawę, że ich to po prostu nie interesuje. Nie interesuje ich co się stało na Facebooku, nie interesuje ich ile danych zbierają o nich aplikacje. Bo przecież co złego może się stać, są tylko elementem wielkiej bazy danych, to normalne. A przecież jakiekolwiek zmiany i bardziej świadome podejście mogłoby od użytkowników wymagać... zmian. Porzucenia platform z których korzystają obecnie, sięgnięcia po nowe rozwiązania, a w skrajnych przypadkach - olaboga - po coś mniej wygodnego niż dotychczasowe rozwiązania. Ale dopóki nie stanie się nic, co dotknie ich osobiście, nie odczują skutków — to przecież nie ma najmniejszego powodu, by cokolwiek zmieniać, czytać, czymkolwiek się martwić. Nie mają nic do ukrycia.
Przy zapowiedziach "etykiet prywatności" padało wiele porównań do etykiet ze składem i kalorycznością, które mamy na produktach w sklepach. I ta analogia wydaje się trafniejsza niż kiedykolwiek — bo do takowych też zaglądają przede wszystkim osoby świadome. Dbające o jakość produktów, albo z różnych względów - unikające pewnych składowych. Odnoszę wrażenie, że takowych z każdym rokiem przybywa, co daje mi nadzieję, że w przypadku higieny w cyfrowym świecie będzie podobnie. Na tę chwilę jednak dla znacznej części użytkowników te mogłyby nie istnieć, bo i tak do nich nie zaglądają. Ale ich wprowadzenie to świetny ruch, który ma szansę w przyszłości zaowocować. Dlatego trzymam kciuki za porządek i kompleksowe ogarnięcie tematu przez Apple.
Inna rzecz to taka, że... naprawdę chwilę zastanawiałem się kiedy ostatnio instalowałem jakąkolwiek nową aplikację na swoim smartfonie. I wygląda na to, że miało to miejsce kilka tygodni przed wprowadzeniem etykiet prywatności (Xboksowa aplikacja, by łatwiej ogarniać konsolę :). I pewnie gdyby nie to że śledzę świat technologii na bieżąco, to nawet nie wiedziałbym, że coś takiego w ogóle wprowadzono.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu