Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie wpis pokazujący naszym czytelnikom, tym którzy szanują naszą pracę, jak i tym, którzy mieszają ją z błotem, że n...
Dzień z życia blogera, czyli czy naprawdę korzystamy z technologii inaczej od naszych czytelników?
Fan mobilnych okienek, technologii internetowych o...
Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie wpis pokazujący naszym czytelnikom, tym którzy szanują naszą pracę, jak i tym, którzy mieszają ją z błotem, że nie jesteśmy obiektem kultu i nieskazitelnej perfekcji, a tym bardziej że korzystając z podobnych urządzeń robimy na nich prawdopodobnie to samo.
Pisząc ten wpis pragnę uprzedzić z góry, że wpis będzie opisywał mój dzień, mój sposób korzystania z technologii i tak właściwie na niej będzie się skupiał - bo kogo obchodziłyby na blogu technologicznym to, jaką herbatę parzę do śniadania, czy ile śpię w ciągu dnia? Jestem posiadaczem paru własnych, dość wiekowych urządzeń, których nie mam serca się pozbyć oraz korzystam z nich przez cały czas, będąc gdziekolwiek i kiedykolwiek, gdy zajdzie taka potrzeba. W skład mojej prywatnej elektroniki wchodzi Nokia Lumia 800, Nokia N9, Komputer PC z dość... kiepską specyfikacją sprzętową (Pentium D, 2 GB RAM DDR2 i GeForce 9500 GT) oraz bardzo lubianym przeze mnie monitorem 24' Full HD Acera, który kupiłem na aukcji za bagatela 200 złotych oraz wczoraj nabyte słuchawki Sony MDR-V150. Nie posiadam tabletu, gdyż jakoś ich po prostu nie lubię oraz laptopa, gdyż nadal na niego odkładam. Mam ochotę kiedyś odświeżyć mojego blaszaka, ale nadal nie mam ku temu środków czy pomysłu, a ten, na razie działa dość dobrze, pracując raz pod kontrolą Windowsa 8.1, raz Ubuntu.
Od muzyki się zaczęło...
Wszystko w moim życiu i w pracy opiera się o technologię. Od kiedy tylko pamiętam jestem bardzo mocno uzależniony od muzyki. Miewam dni, gdy bez przesłuchania przez cały dzień chociaż jednej płyty z mojej kolekcji potrafię nie mieć weny do życia, pisania czy czegokolwiek - najchętniej zapadłbym się wtedy pod ziemię i nie wracał do świata żywych. Z tego powodu w moim domu oraz w moich słuchawkach, gdy tylko jestem poza mieszkaniem płynie muzyka. Nie będę wymieniać wykonawców, gdyż każdy ma inne gusta, dlatego powiem, że skupiam się na trzech gatunkach muzycznych - Rap, Blues i Rock.
Niestety, mając dość częstą tendencję do urywania końcówek mini-jack mam wielki problem z doborem słuchawek, ponieważ zabieram je ze sobą wszędzie i wykorzystuje je do każdej możliwej pracy w terenie - chcąc nie, chcąc nie mieszkam w mieście, a na jego obrzeżach, a jako że jest to największy region sadowniczy w europie... resztę możecie sobie dopisać, wakacje w moim przypadku nigdy nie wyglądały tak jak powinny i koniec końców szkoła była odpoczynkiem od wakacji, a pierwszy tydzień wakacji był odpoczynkiem od szkoły. Mój talent do uszkadzania słuchawek jest jednak fenomenalny, gdyż dostałem raz od chrzestnego słuchawki Beats (dokanałowe) i niestety, ich czas życia trwał aż 6 dni - szybko przyszło, szybko poszło mawiają.
Gdy tylko obudzi mnie słońce lub mokry nos kota (tak, to częste) zwykle najpierw uruchamiam sobie w odtwarzaczu mojej Lumii lub Nokii N9 (zależy, która będzie bliżej mnie) jakąś piosenkę. Gdy już to zrobię, zwykle zasypiam jeszcze dwa, trzy razy po kolei, więc zabiera mi to dobre parę minut (a nawet godzin...). Gdy mocniej się rozbudzę, sięgam po wcześniej odłożony telefon i zaczyna się obchód po Facebooku, Google+ i po Twitterze. Ta święta trójca jest jednak niczym przy tym, co czeka mnie później, ponieważ telefon w tym czasie kończy synchronizować sobie skrzynkę pocztową a makulatury w niej zawsze na dobre 10 minut filtracji i odpisywania. Gdy to wykonam, loguje się do Feedly i przeglądam najnowsze wpisy wszystkich obserwowanych przeze mnie blogów i portali informacyjnych - często dodając je jedynie do Pocket - może kiedyś to wszystko przeczytam.
Poranek Redaktora
Gdy wstanę z łóżka i doprowadzę się do życia, uruchamiam wtedy zwykle mój komputer, który przy starcie lubi warczeć jak wytresowany owczarek niemiecki czujący zapach środków odurzających - co śmieszne, aby go poskromić muszę otworzyć obudowę i kredką lub jakimkolwiek długopisem muszę podważyć wentylator zasilacza, rozruszać radiator procesora, który z niewiadomych przyczyn coraz częściej nie uruchamia się równo z uruchomienia systemu, oraz co najważniejsze, kopnąć we front obudowy, aby wentylator obudowy umiejscowiony z przodu zaczął pobłyskiwać niebieskim światłem oraz aby jego wielki odkurzacz zaczął wreszcie zasysać powietrze bez wydawania odgłosu bliskiego pracy Fiata 125p bez tłumika - i uruchom tu komputer w nocy, aby nie obudzić rodziny...
Zależnie od humoru oraz zapasu sił, zaczyna się losowanie w programie uruchomieniowym GRUB - Windows 8.1 czy Ubuntu 14.04, mam ochotę pograć czy popracować i puf! Pada na Ubuntu, gdzie i tak „praca” kończy się na ponownym przejrzeniu świętej trójcy oraz całej reszty. Gdy jestem przy blaszaku często uruchamiam sobie w tle stronę Tweetdeck, odtwarzacz muzyki i albo grzebię coś w systemie, modląc się, aby przy kolejnej próbie włączenia komputera system nie poinformował mnie o tym, że mogę już wypalać obraz Ubuntu na Pendrive po raz setny w tym miesiącu. Nie mogę narzekać jednak na nudę, od paru dni ciągle czytam wszelakiej maści blogi w poszukiwaniu ciekawych tricków i porad służących do jeszcze mocniejszego poznania mojej niedawno nabytej Nokii N9, co z drugiej strony zwykle w praktyce powoduje jakieś dwa, trzy formaty urządzenia i reinstalacje jego systemu - w końcu MeeGo Harmattan Debian, a ja systemy Debianowe psuć uwielbiam.
Gdy zacznie mi się nudzić, albo co gorsza, gdy Ubuntu zacznie pracować w pełni stabilnie i wydajnie po moich operacjach w "wyrzuć to, co nie nazywa się ładnie i nie wygląda cudownie" zwykle wychodzę na świeże powietrze zostawiając telefon w domu, wypuszczając z okólnika mojego malutkiego psa i idąc z nim nadzwyczajnie się przejść po okolicznych łąkach - to wszystko trwa gdzieś tak godzinkę.
Szkoła i tak dalej
Po powrocie sięgam zwykle po smartfona, ewentualnie mając w mieszkaniu jakiegoś laptopa lub hybrydę na testy sięgając właśnie po to urządzenie. Wchodzę na trójcę świętą, załatwiam wszystkie sprawy w sieci i przychodzi czas obiadu, drzemki i zajęć pobocznych. W dni szkoły naturalnie koło 7 rano wychodzę z domu, wchodząc w futrynę drzwi do mojego pokoju raz o 12, raz o 15. Do i ze szkoły chodzę pieszo, codziennie robić 10 kilometrów sumując oba kierunki mojej pieszej wędrówki - lubię chodzić, ponieważ pomaga mi to się troszkę rozruszać oraz poprawić kondycję. Gdy przychodzi godzina 16 nachodzi mnie zwykle ochota pogrania w jakąś gierkę. Mam małą, lecz dobrze działającą na moim leciwym blaszaku kolekcję gier, dlatego też uruchamiam sobie coś dla zabicia czasu, jednocześnie prowadząc konwersację ze znajomymi lub z lubą na Nokii N9 - odpisuje wtedy zwykle w dość dużych odstępach czasowych, ale po prostu próbuje się zrelaksować. Zabawa trwa do około godziny przed publikacją wpisu, wtedy zaczyna się czas skupienia, ciszy i korekty wpisu, który danego dnia publikuje.
Zajmuje mi to zwykle około pół godzinki, robię to będąc zalogowany na Ubuntu, korzystając z LibreOffice z paroma narzędziami korekcyjnymi (nawet nie wiecie jak pomaga to później w normalnym pisaniu, nawet w zeszytach czy terminarzach). Przed rozpoczęciem korekty loguje się do Twittera oraz uruchamiam Pidgina, a żeby mieć bezproblemowy dostęp do Hangouts i Facebook Chat i zaczynam działać. Gdy zakończę korektę, wpis zostanie opublikowany i odpowiem na pierwsze komentarze, które pojawią się w ciągu najbliższych 30 minut po korekcie wpisu, zaczynam zajmować się szukaniem natchnienia na wpis, który napiszę z dedykacją na kolejny dzień - często zaglądając do OneNote, gdzie będąc w terenie zapisuje pomysły na wpisy, naturalnie wykorzystując do tego genialną integrację mojej starej Lumii z pakietem Office (szkoda, że N9 takiej nie posiada...).
Koło godziny 23 zabieram się za wpis - wtedy w mieszkaniu jest absolutna cisza, a ja tylko w ciszy potrafię się skupić, mając z tym niemałe problemy pisząc artykuł pod presją - wolę spać mniej w nocy jak pisać coś w dzień. Gdy nadchodzi godzina 01:00 kolejnego dnia zwykle jestem już bliżej zakończenia mojego wpisu jak dalej, coraz częściej przerywając jego pisanie idąc po herbatę czy zaglądając na Twittera aż przyjdzie czas, gdy po raz ostatni tego wieczoru zapisuje szkic wpisu, planuje jego publikację, szykuje sobie spanie i kładę się prostując moje schorowane gnaty, sięgając naturalnie po smartfona. Jest to czas, gdy zwykle uruchamiam Pocketa i próbuję nadrobić zapisane na później wpisy, choć zwykle kończy się to po rozpoczęciu czytania jednego wpisu, usypiając w jego połowie.
Punkt widzenia jest zależny od tego po której stronie lustra weneckiego się znajdujemy
Jak więc widzicie, mój zwykły dzień pozbawiony jest wodotrysków, komputerów Apple, Starbucksa czy wyjazdów nad morze co piątek. Żyje sobie spokojnie bardzo lubiąc spokój, a czas wolny spędzam z lubą, bądź pisząc sobie gdzieś jakiś wpis w otoczeniu genialnej muzyki i kota, który zbyt często kładzie mi się na myszce lub na klawiaturze, a ja nie mając serca nie potrafię go obudzić. Mam masę obowiązków szkolnych i domowych, posiadam legendarne już smartfony, dla których nadal nie widzę sensownej alternatywy oraz komputer, który najlepsze czasy ma już za sobą. Żyje mi się lepiej lub gorzej od was, ale jedno jest pewne - technologia ma to do siebie, że otacza nas tak samo, pozwalając nam na to samo, dając nam wybór, z czego skorzystamy w danej chwili, albo inaczej - z czego skorzystamy, a z czego nie. My, redaktorzy AntyWeb czy redaktorzy jakiegokolwiek innego bloga jesteśmy podatni na stres, przemęczenie, frustrację oraz na lepsze i gorsze dni, pisząc i publikując dzień dnia wpis dla was, abyście mieli co przeczytać oraz, abyście znowu mogli dowiedzieć się czegoś innego, spróbować czegoś nowego oraz abyście mogli podyskutować z nami czy to pod wpisem, czy to na Twitterze gdzie bardzo chętnie mogę z wami podyskutować na tematy nie tylko techniczne.
Każdy z nas podchodzi do świata inaczej, za co nas cenicie lub nienawidzicie, ponieważ możecie się z nami utożsamiać lub możecie się z nas wyśmiewać, gdyż macie do tego pełne prawo. Cieszę się, gdy mogę z wami porozmawiać oraz cieszę się, że to właśnie moje nazwisko i moje teksty są publikowane tam, gdzie są publikowane. Jestem również zadowolony dlatego, że będąc w ekipie AntyWeb czuję się jak między swoimi. Jesteśmy ludźmi, którzy żyją jak wy, próbują dość do szczęścia jak wy, chorują jak wy i mają bądź będą mieć rodziny jak wy, więc okazujmy sobie więcej szacunku i ceńmy swoje role na tym blogu, bo ten nie mógłby istnieć bez was drodzy czytelnicy oraz bez naszej pracy. Dziękuję wam za to, że jesteście ze mną odkąd tu piszę oraz mam nadzieję, że będzie się wam mnie czytało coraz lepiej, a teraz muszę was przeprosić - czas znowu reinstalować Harmattana na N9, bo znowu się diabelstwo włączyć nie chce. Peace.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu